Bohater miewa nadnaturalne, boskie lub półboskie, zdolności lub w każdym razie wykracza poza przeciętność: robi coś, czego my, pozostali, nie zdecydowalibyśmy się zrobić, powstrzymani strachem, wygodnictwem lub nieumiejętnością.
Kim są bohaterowie dzisiaj? Kogo określilibyśmy mianem „bohatera”?
Etymologia podpowiada, że samo słowo przyszło do nas z Rusi kijowskiej, gdzie mianem bohatyrów określano rycerzy drużyn Włodzimierza Wielkiego; tam zaś zawędrowało poprzez język turecki z Persji, gdzie termin bahadur oznaczał dzielnego zapaśnika lub szermierza. Wcześniej jeszcze był mongolski bagatur – tytuł honorowy, nadawany przez… Czyngis-Chana. Czujne ucho rejestruje w tych wyrazach cząstkę „boh-”(„bah-”, „bog-”), być może wywodzącą się z sanskryckiego bhaga, czyli „bóg”. Wspominam o tym, ponieważ – mimo istnienia „bohatera literackiego”, a nawet „bohatera doniesień medialnych” – kiedy pada słowo „bohater” bez dalszych określeń, instynktownie kierujemy się myślą do wojen, heroicznego poświęcenia, ofiary z życia lub przynajmniej do sytuacji, w której ktoś decyduje się w dobrej sprawie tym życiem zaryzykować.
Bohater miewa nadnaturalne, boskie lub półboskie, zdolności lub w każdym razie wykracza poza przeciętność: robi coś, czego my, pozostali, nie zdecydowalibyśmy się zrobić, powstrzymani strachem, wygodnictwem lub nieumiejętnością. W tym sensie bohaterem okazał się na przykład imigrant z Mali, Mamadou Gassama, który wiosną tego roku wspiął się na czwarte piętro paryskiej kamienicy, by uratować zwisające z balkonu małe dziecko. Bohaterstwem wykazali się speleolodzy, którzy w Tajlandii wyciągnęli z zalanej wodą jaskini dwunastu chłopców z ich trenerem (jeden z nurków zginął podczas tej akcji). Bohaterami bywają strażacy; nasza rosnąca wrażliwość moralna rzadziej podpowiada nam, żeby używać tego terminu w stosunku do żołnierzy – ale i to się zdarza – a kultura popularna podsuwa wyobrażone postaci Batmana czy Supermana, będące już wprost potomkami mitologicznych herosów.
Jakie siły chaosu zagrażają społeczeństwu w momencie, gdy nie zjawia się on w postaci „powietrza, głodu, ognia i wojny” ani „nagłej i niespodziewanej śmierci”?
Możliwe, że społeczności bez bohaterów nie mogą istnieć. Ta zależność ma kilka wymiarów. Bohater jest w oczywisty sposób wzorem dla młodych ludzi, wyzwaniem i zachętą, by nie powściągali swoich marzeń o wielkości. Bohater (co chyba ważniejsze) jest ukrytym źródłem zaufania, którym członkowie społeczności powinni się darzyć w momentach zagrożenia: jeśli w przeszłości pojawił się między nami bohater, to możliwe, że kolejny znajduje się dzisiaj między bliźnimi, którzy wiedzą o ciężkich terminach, które na nas / na mnie przyszłyi mnie – lub nas – uratuje. Bohater (co jeszcze ważniejsze) stanowi widomy znak opieki, jaką wyższe moce sprawują nad naszą wspólnotą, skoro dozwoliły one na jego urodzenie się wśród nas. Wreszcie, co wydaje mi się najważniejsze, bohater swoim działaniem odwraca złe przygody, przywraca ład, odpycha siły chaosu. Ogarnięta przez chaos (metafizyczny, moralny) społeczność przetrwać by nie mogła.
Ale ten chaos może mieć rozmaite oblicza i dlatego powracam do pytania, kim są nasi dzisiejsi bohaterowie. Bo jakkolwiek wciąż przydarzają się rozmaite klęski żywiołowe i sytuacje ekstremalne, w których ktoś bohatersko ratuje czyjeś życie, to przecież nie ten rodzaj chaosu zagraża nam na co dzień.
Suplikacje na czas pokoju
A zatem najpierw wypada zapytać: jakie to siły chaosu zagrażają społeczeństwu w momencie, gdy nie zjawia się on w postaci „powietrza, głodu, ognia i wojny” ani „nagłej i niespodziewanej śmierci”? Co niszczy nasz ludzki świat na sposób powolny i zrazu niedostrzegalny, z każdym dniem popychając go delikatnie w stronę rozkładu? Skłonny byłbym twierdzić, że suplikacje na czas pokoju winny stanowić prośbę o zachowanie od innej złowrogiej czwórcy, którą stanowią: aksjologiczna entropia, jałowość, prymitywizm i sobkostwo.
Jakkolwiek niełatwo byłoby je włożyć we frazę tradycyjnej melodii, istnieje pewna analogia między tymi a tamtymi mocami. Uznanie, że wartości są subiektywnymi upodobaniami, z których nie ma jak stworzyć intersubiektywnej hierarchii, to zatrute „powietrze”, którym w czas pokoju oddychamy. Wynikającą stąd jałowość naszego życia – skoro nie ma lepszych i gorszych celów, nie ma powodu, by starać się o to, a nie o co innego – odbieramy jako coś w rodzaju duchowego „głodu” (choć zazwyczaj nie umiemy go nazwać).
W tych warunkach ludźmi zaczynają kierować najniższe instynkty, znika presja (tyleż zewnętrzna, co uwewnętrzniona), by wysubtelniać lub przynajmniej maskować własne zwierzęce odruchy, co jak „ogień” destruuje specyficzny międzyludzki teatr, zwany kulturą (począwszy od dobrego wychowania, jak się kiedyś mówiło – kindersztuby). W rezultacie zaczyna rządzić egoizm, niepohamowany niczym, podniesiony do jedynej zasady, broniącej się na tej aksjologicznej pustyni przed trybunałem rozumu – i choć nikt nie strzela, trwa zimna wojna wszystkich ze wszystkimi.
Fragment tekstu, który ukazał się w kwartalniku „Więź”, jesień 2018.