Jako odpowiedź na film „Kler” tygodnik „Gazeta Polska” dodaje do bieżącego numeru plakat z Janem Pawłem II, o. Kolbe, ks. Popiełuszką oraz kard. Wyszyńskim. Pokazuje to, że postacie i symbole religijne mogą stanowić użyteczny element narracji politycznej. To dowód postępującej laicyzacji, przychodzącej z najmniej spodziewanej strony.
Doświadczenia kryzysu chrześcijaństwa w różnych krajach – chociażby Irlandii lub Hiszpanii – oraz opinie licznych socjologów przyzwyczajają nas do myślenia, że w kulturze ponowoczesnej procesy laicyzacji kierują się w zdecydowanej większości przypadków wektorami liberalnymi i racjonalistycznymi. Oznacza to, że odniesienia i symbole religijne stopniowo (lub bardziej gwałtownie) znikają z otaczającej rzeczywistości, a stopień uczestnictwa w praktykach religijnych, jako rytuałach coraz mniej zrozumiałych i porywających dla współczesnego człowieka, ma stałą tendencję spadkową. Społeczeństwa coraz mocniej stawiają na indywidualną wolność oraz swobodną ekspresję światopoglądową, a w konsekwencji przestają identyfikować podstawowe zasady życia chrześcijańskiego. Zastępują je mniej lub bardziej zinternalizowanymi wzorcami świeckości, tolerancji, wielokulturowości, nieeksponowania tożsamości religijnej oraz rygorystycznie przestrzeganej zasady niestosowności obecności wiary w debacie publicznej.
Laicyzacja sakralności
Obserwacja ostatnich dyskusji wokół głośnego obrazu Wojciecha Smarzowskiego, jak również wielu wydarzeń w naszym kraju i regionie, prowadzić mogą do nietypowego wniosku: procesy zeświecczenia przebiegają u nas szybko, radykalnie i dogłębnie. Ich podstawowym objawem nie są jednak premiery filmów przedstawiających w krzywym zwierciadle Kościół katolicki, duchownych ani nawet inne dokonania twórców, krytykujących (czasem ostro i niesprawiedliwie) niektóre aspekty duchowości lub moralności chrześcijańskiej. Znakiem tego procesu jest konsekwentne wypłukiwanie wiary z jej zasadniczych, metafizycznych i soteriologicznych treści. W zamian doświadczamy przemiany religii – wraz z całym przebogatym imaginarium jej symboli, a nawet świętych misteriów – w niezwykle użyteczne i mobilizujące grupy społeczne narzędzia populistycznej narracji politycznej i zwykłego, zazwyczaj czarnego PR-u, skierowanego nie do kogoś, ale przeciw komuś.
Gdzie lub kiedy prymas tysiąclecia czy ks. Popiełuszko zajmowali się zwalczaniem fundamentalizmu islamskiego?
Takim właśnie, najbardziej namacalnym przykładem zeświecczenia myślenia środowisk określających się chętnie mianem obrońców chrześcijaństwa są okładka (z poprzedniego tygodnia) i plakat (dołączany obecnie do numeru „na specjalne życzenie czytelników”) tygodnika „Gazeta Polska” z najbardziej znanymi świętymi i błogosławionymi Kościoła katolickiego w Polsce – Janem Pawłem II, o. Maksymilianem Kolbe, ks. Jerzym Popiełuszką oraz (czekającym na wyniesienie na ołtarze i cieszącym się tytułem Sługi Bożego) prymasem Stefanem Wyszyńskim.
Poetyka grafiki pokazuje ich jako liderów politycznych, biorących udział w bliżej niesprecyzowanej i wciąż trwającej „walce” z: dwoma nieistniejącymi już zbrodniczymi systemami totalitarnymi (poza absolutnym marginesem marginesu, nie mającymi w Polsce zwolenników), zrównanym z nimi niejednorodnym ideowo i organizacyjnie ruchem na rzecz osób o odmiennych preferencjach seksualnych oraz radykalną ideologią islamskiego fundamentalizmu religijnego (której sympatyków również próżno jest szukać wśród Polaków czy przebywających w naszym kraju obcokrajowców ze świata muzułmańskiego).
Chodzi o coś więcej
Warto zapytać, gdzie lub kiedy prymas tysiąclecia czy ks. Popiełuszko zajmowali się zwalczaniem fundamentalizmu islamskiego? Czy kapelan „Solidarności” organizował demonstracje pod ambasadą Iranu w Warszawie po rewolucji ajatollaha Chomeiniego w 1979 roku, a kazania kardynała Wyszyńskiego pełne były niepochlebnych uwag na temat wahabbickiej monarchii Arabii Saudyjskiej? A może Watykan wciąż ukrywa przed nami, jak Jan Paweł II zażarcie demaskował w swoich encyklikach „wątki LGBT” w twórczości Jarosława Iwaszkiewicza i Jerzego Andrzejewskiego? Gdyby rzecz dotyczyła tylko tego, co zaserwował czytelnikom zespół redakcyjny „GP”, istotnie można byłoby poprzestać na tego rodzaju ironii, być może płytkiej i nie robiącej szczególnego wrażenia na pomysłodawcach okładki-plakatu. W całej sprawie chodzi jednak o coś znacznie ważniejszego.
Na dyskutowanych okładce i plakacie „GP” darmo doszukiwać się należy symboliki chrześcijańskiej. Święci przedstawieni zostają w sposób typowo świecki, pozbawiony podstawowej funkcji symbolicznej, którą niosą ich postaci. Charakterystyczne jest już to, że prezentowani są bez charakterystycznej ikonografii, pozbawieni aureoli i innych, zewnętrznych atrybutów ich nadnaturalnej kondycji. Konstrukcja kompozycji narzuca dość ograniczony odbiór, w którym również trudno przypomnieć sobie, że jej bohaterowie to kapłani Kościoła, sprawujący święte misteria, a przede wszystkim wielką tajemnicę Eucharystii – która łącząc Niebo i Ziemię, stanowi źródło i szczyt życia chrześcijańskiego – i równie istotny sakrament pokuty i pojednania.
W tej stricte politycznej perspektywie ta tożsamość zostaje całkowicie zamazana. Czy nie jest to dowód wyraźnej laicyzacji postaci konsekrowanych świętych – zabieg w samej swojej istocie podobny do środków stosowanych przez twórców krytycznych wobec religii, przedstawiających symbole wiary w sposób odwracających ich pierwotne znaczenie i wykorzystujący je dla własnej, autorskiej narracji?
Quo vadis, współczesna wiaro?
Plakat-okładka „GP” to jeden z wielu symptomów postępującego procesu wypłukiwania wiary w przestrzeni społecznej. Inne przykłady? Widzimy je, gdy tuż po Eucharystii przedstawiciele najwyższych władz państwowych wygłaszają z pulpitów do czytań liturgicznych agresywne filipiki przeciwko adwersarzom politycznym (pamiętne wystąpienia premiera Mateusza Morawieckiego na Jasnej Górze w lipcu br., piętnujące przeciwników „polskości i tradycyjnych wartości” lub prezydenta Andrzeja Dudy podczas Mszy w kościele św. Brygidy w rocznicę Porozumień Gdańskich, które wykorzystał do obrony polityki władz wobec wymiaru sprawiedliwości). Albo gdy premier jednego z bardziej zlaicyzowanych społeczeństw europejskich, gdzie nieliczny procent wiernych różnych Kościołów uczestniczy regularnie w niedzielnej liturgii, powtarza przy każdej niemal okazji o „chrześcijańskich Węgrzech, które bronią Europy przed hordami najeźdźców-migrantów”.
Święci jako narzędzia laicyzacji, ale również piętnowania inaczej myślących, to pomysł zgubny i szkodliwy dla chrześcijaństwa, Polski i Europy. Popatrzmy na wiele wizerunków świętych, obecnych przez wieki w tradycji ikonograficznej Kościoła wschodniego i zachodniego. Zazwyczaj ich spojrzenia są pełne spokoju i wewnętrznej ciszy, a ręce – nie wygrażają i nie potępiają, lecz błogosławią. Być może tymi niezmiennymi i dostojnymi gestami starają się subtelnie nas zapytać, gdzie w tej nowej, zlaicyzowanej i utylitarnej formie religii, którą tworzymy, jest miejsce dla Boga, dla ufundowanej na sakramentach wspólnoty Kościoła, dla miłości nieprzyjaciół, odkupienia i zbawienia oraz Dobrej Nowiny przemieniającej człowieka i kosmos?
Kluczowe wydają mi się w tym artykule słowa autora:”…gdzie w tej nowej, zlaicyzowanej i utylitarnej formie religii, którą tworzymy, jest miejsce dla Boga…” Odpowiedź, choć niezmiernie smutna, jest prosta – w tej formie Boga nie ma. On nie tylko jest zwyczajnie niepotrzebny, On przede wszystkim… przeszkadza. Interpretacja Ewangelii i nauczania Papieża Franciszka jaka w tej “religii” się pojawia, to jest jakiś totalny odlot, właściwie to jest czyste, wysublimowane pogaństwo. Poganie wszakże jeżeli nie dostąpili łaski poznania Boga nic nie są winni w odróżnieniu od tych samozwańczych i fałszywych proroków. W naszej kulturze jest dość precyzyjne określenie na taką zakłamaną religię – diabeł ubrał się w ornat i ogonem na mszę dzwoni. To, że polityczni macherzy z takiej religii korzystają nie dziwi, wszak władza plus pieniądze jest najbardziej seksownym pojęciem i praktyką. Dziwi to, że ci którzy z racji swoich pasterskich funkcji powinni wiedzieć to najlepiej są ślepi, co gorsze swoim autorytetem, marnym, bo marnym, ale popierają to odarcie religii z Boga. Albo jest to bezbrzeżna głupota (wymieniona przez Jezusa jako ciężkie przewinienie, o czym często zresztą się zapomina) albo…
Podjęta tu krytyka jest naiwna. Okładka z GP wskazuje bowiem postacie istotne dla polskiej tradycji. Naturalnie, od czasu ich śmierci wiele w kraju i na świecie się zmieniło. Pojawiły się nowe, nieznane im konflikty i zagrożenia. No, ale przecież każdy naród powołuje się na swych ojców-założycieli. Wykorzystuje ich autorytet również w trakcie podejmowanych przez siebie aktualnych zadań. Zgodnie z logiką autora, Amerykanie nie mieliby prawa powoływać się podczas wojen światowych na przywódców swojej walki o niepodległość, ponieważ ci mężowie stanu byli często izolacjonistami. Błednie pomyślana jest także troska o wiarę. Ta nie jest przecież jakimś odświętną ozdobą, którą zamyka się na codzień w rodzinnym skarbcu. Bog stworzył człowieka w świecie doczesnym i niejako wspólnie z bliźnimi. Występowanie w imieniu swojej zbiorowości politycznej – to wręcz obowiązek nałożony na nas przez Boga, o czym świadczą liczne karty Starego Testamentu. A także – dziejów i listów apostolskich, których twórcy i bohaterowie organizują wspólnotę także doczesną: wczesny Kościół. Co jest Zgodne z wiarą? Zamykanie oczu na groźby, które przynieśli do Europy imigranci islamscy, wśród których nie brakowało jednostek gotowych do aktów terrorystycznych? Czy chronienie swoich współobywateli przed tym niebezpieczeństwem?
Powoływanie się na karty Starego Testamentu by udowodnić że mamy nałożony przez Boga obowiązek występowania w swojej zbiorowości politycznej to nadużycie z kilku powodów. Po pierwsze Pan Zychowicz nie jest Bogiem ani Boga zausznikiem żeby mówić innym, co było zamysłem Boga a co nim nie było. Po drugie – Pan Zychowicz powinien się zastanowić jaką wyznaje religię ponieważ religia katolicka dominująca w Polsce nie opiera się na Starym a na Nowym Testamencie i to katolik powinien wiedzieć. Poza tym to nie wiara a hipokryzja powala Panu grzebać i wyciągać ze Starego Testamentu te fragmenty które akurat są Panu potrzebne żeby podeprzeć subiektywne przekonania z których próbuje Pan stworzyć prawdę nie podlegającą dyskusji – choć jest ona jedynie Pańską prawdą a nie prawdą powszechnie uznaną . Do polityki nie pcha człowieka Bóg tylko Szatan proszę Pana. Dlaczego? W polityce która jest w pewnym sensie brudna chlebem powszednim jest kłamstwo, próżność, pycha, żądza władzy i pieniądza, interesy, korupcja, nepotyzm, znieczulica itp wymieniać można by całą noc. Jezus nie pchał się na wzór obecnego kościoła instytucjonalnego do polityki ani nie zapraszał polityków na spotkania ze swoimi wyznawcami by wygłaszali orędzia wyborcze. Jezus nie przyjął propozycji Szatana który chciał mu podarować cały świat i uczynić go królem na planecie ziemia. Zdaje mi się że Pańska wiara wymaga natychmiastowej reanimacji w punkcie dotyczącym obowiązku politykowania przez osobę wierzącą. Kościół instytucjonalny zachłysnął się Janem Pawłem II zapominając że powstał po to by czcić Boga i skupiać się na rozwijaniu w ludzkiej świadomości zdolności do samodzielnego wcielania w życie prawd zawartych w 10 przykazaniach i w prostych naukach Jezusa. Tymczasem co widzimy w dzisiejszym kościele instytucjonalnym? Robienie z Bożego Domu areny walki politycznej, dopuszczanie do agitacji politycznych i wystąpień polityków nie na trybunach w parkach i na placach do tego przeznaczonych a na ambonach, żądzę władzy która pcha kościół do polityki, dalej widzimy tuszowanie przestępstw seksualnych takich jak pedofilia księży, niechęć instytucji kościelnej do wynagrodzenia finansowego krzywd ofiarom, gromadzenie majątku, nieruchomości, gruntów, budowa pałaców biskupich, przepych i zbytek, wożenie się karetami, mordowanie zwierząt na polowaniach i wiele innych rzeczy, które powinny być dla prawdziwego katolika nie do pomyślenia. Najważniejszym proszę Pana przykazaniem miała być miłość do bliźniego a jej nie ma. Dzisiejszy kościół jest bardzo daleko od swoich wiernych bo idzie w kierunku mamony a nie miłości bliźniego. Zgodne z wiarą byłoby przyjęcie do Polski sierot z Syrii tych które zostały bez ojca i matki , samych choćby dzieci i kobiet . Tymczasem organizacje kościelne wolą dostawać pieniądze na pomoc i organizować ją nie tu w Polsce żeby całe społeczeństwo widziało na co finanse te są przeznaczane, żeby samo społeczeństwo miało udział jako wspólnota w tej pomocy, żeby uczyło się miłosierdzia i,dobroci i wspierania bliźnich w potrzebie. Kościół do tego nie dopuszcza – chce sam decydować tak jakby istniał sam dla siebie a nie dla wspólnoty. Kościół poszedł złą drogą a szkoda bo miał prawdziwą szansę stać się niewzruszonym fundamentem polskości bez żadnych specjalnych zabiegów i związków ołtarza z tronem. Chcę jeszcze powiedzieć że prawdziwie wierzący człowiek nie lęka się bo Bóg jest z takim człowiekiem zawsze tymczasem nasi gorliwi kapłani wpadają w popłoch na samą wzmiankę o migrantach islamskich. Nie wiem czy dlatego że nie są pewni swojej wiary, wiary swoich wiernych, czy może dlatego że wojenne sieroty i stare kobiety mogłyby wymagać większych nakładów i uwagi niż nasi arcybiskupi, biskupi i ich problemy? Nie rozumiem jak kościół wierzy i na czym ma polegać wiara jego kapłanów skoro nie stać ich na miłosierdzie dla sierot i kobiet
Pani Olu, widzę, ze jest Pani Marcjonistką i w ślad za tym wybitnym gnostykiem, ale jednak heretykiem oddziela Pani Stary Testament od Nowego. A przecież Jezus, według jego własnych slów, przyszedł nie znosić Prawo (Mojżeszowe), ale je wypełnić.
Należy pamiętać, ze Jezus wygłaszał swoje prze3słanie w perspektywie nadchodzącego Królestwa Bożego. Zapowiadał nawet, że zstąpi ono na Ziemię nim jeszcze umrą niektórzy z jego uczniów (szczególnie św. Jan). Sądzę, że Jezus chciał tym samym powiedzieć nam, że jeśli będziemy się starać o Królestwo Boże, to wystarczy (“będzie nam przydane – Mateusz). I rzeczywiście Kościół katolicki przewiduje wiele miejsa – więcej niż judaizm czy islam – na kontemplację, medytację, ascezę – słowem, na praktykę soteriologiczną. Ale biskupi, duchowni czy katolicy świeccy nie są trapistami czy kartuzami. Muszą dbać o zbiorowość istniejącą w świecie realnym. Co tu zresztą się rozwodzić? W dokumencie odczytywanym w minioną niedzielę, biskupi brawurowo wyprowadzili obronę rodziny tu i teraz – z podstaw wiary, danych w Ewangelii, listach św. Pawła i w Księdze Rodzaju. A zatem dla katolika jak najbardziej istnieje więź narodowa i rodzina, których chronić w stosunku do przeciwników (totalitaryzmów, ruchu powierzchownie pojmowanego wyzwolenia obyczajowego i fundamentalizmów innych religii) uczyli Jan Paweł II, kardynał Wyszyński, ks. Popiełuszko i Maksymilian Kolbe.