„Nie nawykliśmy do zabierania głosu w publicznych sprawach. Za nas stanowiono, za nas wszystko urządzano – na naszą szkodę i stratę. Czas z tym skończyć. Trzeba nam się dziś na gwałt przyuczać do samodzielnego kierowania gromadzkim życiem” – pisała w 1918 r. Irena Kosmowska.
Potoczna pamięć o okresie przedwojennym zakonserwowała się „z pozycji Nowy Świat, pierwsze piętro, front”[1]. Znaczy to mniej więcej tyle, że jej głównym nośnikiem były wspomnienia osób z elity finansowej lub intelektualnej ówczesnego społeczeństwa. A przecież tamten czas to nie tylko gwiazdy srebrnego ekranu, Skamandryci i kresowe dworki, ale również olbrzymie nierówności społeczne, bezrobocie, analfabetyzm i alkoholizm.
W tym świecie kobiety często bywały tanią i wyzyskiwaną siłą roboczą, najczęściej w przemyśle. W dobie kryzysów gospodarczych zakłady przemysłowe zatrudniały kobiety, ponieważ mogły płacić im nieporównywalnie mniej niż mężczyznom. Dlatego robotnice zajmowały głównie niewyspecjalizowane i mało płatne stanowiska[2]. Nie inaczej było w Żyrardowie – idealnej, bo samowystarczalnej, osadzie fabrycznej założonej w roku 1830 na terenie dóbr hr. Łubieńskich, która swój czas prosperity rozpoczęła w drugiej połowie XIX w., pod rządami Karola Hiellego i Karola Dittricha. Aby przyciągnąć okolicznych robotników do swojej fabryki wyrobów lnianych, ci dwaj wizjonerzy zbudowali im całe miasto – osiedle mieszkalne, kościoły, szpital, przytułek dla starców, szkołę. Produkcja szła pełną parą, więc rąk do pracy ciągle brakowało.
Robotnica w fabryce otrzymywała 60 proc. dniówki mężczyzny, chłopcy – trochę ponad połowę, dziewczęta – równą połowę. Dzieci pracowały od piątego roku życia
Fabryka potrzebowała kobiet i znalazła sposób, żeby je pozyskać. W 1875 r. w osadzie wybudowano ochronkę dla małych dzieci (jedną z pierwszych w Królestwie Polskim), co sprawiło, że załoga zaczęła się szybko feminizować. W roku 1883 kobiety stanowiły już połowę pracowników i trafiały do oddziałów fabryki, w których praca była naprawdę ciężka: do przędzalni, wykańczalni, szpularni[3].
Różnice w zarobkach były wówczas sprawą oczywistą. Robotnica otrzymywała 60 proc. dniówki mężczyzny, chłopcy – trochę ponad połowę, dziewczęta – równą połowę. Dzieci pracowały od piątego roku życia, początkowo w niepełnym wymiarze – przez 6,5 godziny – potem już na równi z dorosłymi od świtu do zmierzchu lub przez całe noce. Zazwyczaj w fabryce pracowały całe wielopokoleniowe rodziny i nie była to kwestia wyboru. Przeciętny robotnik nie był w stanie ze swojej pensji wyżywić najbliższych, zarabiać musieli wszyscy, choć kobiety pracujące np. jako cewiarki wątku przynosiły do domu grosze. W Żyrardowie nie było innego dużego pracodawcy niż fabryka. Idealne miasto było obiegiem zamkniętym.
Nic dziwnego, że socjalistyczne odezwy, nawołujące do walki o poprawę warunków pracy, znajdowały w mieście oddźwięk – także wśród robotnic, które 1 maja 1891 r. przyłączyły się do strajku i wywalczyły skrócenie czasu pracy o godzinę i zniesienie kobiecej nocnej zmiany. Z roku na rok przybywało w fabryce kobiet, które rozumiały, że ich podstawowe prawa są przez przełożonych lekceważone[4]. W robotnicach budziła się podmiotowość.
Za nas wszystko urządzono
Wydawać by się mogło, że sytuacja kobiet na wsi była lepsza, nieprzypadkowo jednak tak dużo kobiet migrowało ze wsi do miast na służbę lub do pracy w fabryce. Codziennością wielu chłopskich rodzin były przeludnione chaty, skrajna nędza, brak edukacji i szans na lepszą przyszłość. Rodzice zmuszeni byli posyłać córki do pracy, bo godziwe życie z ziemi było luksusem dla nielicznych.
Kluczem do poprawy sytuacji najsłabszych, również kobiet, była edukacja. Irena Kosmowska była tego pewna. Urodziła się 20 grudnia 1879 r. w rodzinie zaangażowanych pozytywistów – jej matka była filantropką, działała na rzecz edukacji niższych warstw społecznych; ojciec to znany lekarz, który prowadził darmowy punkt lekarski dla biedoty. Jako słuchaczka uniwersytetu we Lwowie zetknęła się z ruchem ludowym i w nim odkryła swoją drogę. Uświadomiła sobie, jak paternalistyczne było podejście jej warstwy społecznej do „ludu”. Zgodnie z ideami propagowanymi przez ludowców postanowiła pracować „z” ludem, a nie jedynie „dla” ludu.
Z tą intencją dołączyła do zespołu tygodnika „Zaranie”, który za cel stawiał sobie „uobywatelnienie” chłopów, promocję idei równouprawnienia bez względu na status majątkowy i klasę społeczną. Jako redaktorka i publicystka mogła zająć się tematem, który był jej najbliższy – działalnością oświatową wśród ludu. Na pisaniu jednak nie poprzestała, była aktywną członkinią Towarzystwa Kółek Rolniczych im. St. Staszica, gdzie propagowała ideały samodzielności chłopów – zachęcała ich nie tylko do nowych metod upraw i spółdzielczości, ale także do zakładania bibliotek i czytelni![5].
Chciała, żeby chłopi mogli wreszcie sami o sobie decydować, żeby byli świadomymi kowalami własnego losu. W 1913 r. pisała w „Zaraniu”:
[…] w Galicji mamy politykę ludowców, ale nie mamy życia ludowego; mamy przywódców, co zabiegają o głosy ludowe, ale nie mamy świadomej woli ludu, bo nie mamy gromady myślącej o życiu własnym, jeno tłum idący za tym przywódcą, który obiecuje więcej wytargować i lepiej skorzystać z okoliczności, a nie wymaga gromadnego wysiłku, […] o sobie stanowienia. […] będzie milion idących karnie za […] przywódcą […] – a polskie życie ludowe nie ruszy na krok z miejsca, jeśli każdy ludowiec nie będzie człowiekiem myślącym, […] co wyznawane zasady […] na każdym kroku w życiu własnym i zbiorowym, obywatelskim wprowadza […] za dużo […] mamy przywódców, co robią z nami politykę, a tu trzeba nam samym robić nasze nowe życie [6].
Kosmowska wierzyła, że impulsem do zmiany będą porządne polskie szkoły. W jej myśli walka o samostanowienie chłopów łączyła się z przekonaniem o konieczności istnienia niepodległej Polski. Była polską patriotką i nie miała złudzeń, z jakim krajem wiążą chłopów carskie placówki. Dlatego propagowała ideę zakładania szkół rolniczych dla dziewcząt i sama pokazała, że jest to możliwe. W 1913 r. otworzyła własną szkołę w Krasieninie – osobiście dobierała kadry, tworzyła program, wykładała.
W tym czasie jako przedstawicielka środowisk „zaraniarzy” zaangażowała się czynnie w politykę, współtworzyła piłsudczykowski Związek Chłopski. Jako polska patriotka jesienią 1914 r. sygnowała protest przeciwko prorosyjskiemu Komitetowi Narodowemu Polskiemu, za co carska władza wtrąciła ją do więzienia na moskiewskiej Tagance. Jej ciotka, Maria Kozłowska, zdołała wykupić ją dzięki hojnym łapówkom, ale już do końca wojny Kosmowska miała zakaz wyjazdu do kraju.
Powróciła dopiero w roku 1918 i rzuciła się w wir działalności politycznej. Wstąpiła do Polskiego Stronnictwa Ludowego, współredagowała pismo „Wyzwolenie”, gdzie w dodatku „Sprawy Szkolne i Oświatowe” pisała: „Nie nawykliśmy […] do zabierania głosu w publicznych sprawach. Za nas stanowiono, za nas wszystko urządzano – na naszą szkodę i stratę. Czas z tym skończyć. Trzeba nam się dziś na gwałt przyuczać do samodzielnego kierowania gromadzkim życiem”[7].
Gdy w Lublinie powstał Tymczasowy rząd Ludowy Republiki Polskiej, Kosmowska objęła stanowisko wiceministra ds. opieki społecznej. Po odzyskaniu niepodległości została członkiem Zarządu Głównego PSL „Wyzwolenie”, ale co jeszcze ważniejsze – zdobyła mandat poselski (jako jedna z ośmiu kobiet!), a potem jeszcze dwukrotnie była wybierana jako przedstawicielka ziemi lubelskiej. Zasiadała w Komisji Spraw Zagranicznych, gdzie walczyła o prawa polskich emigrantów, a także międzynarodową ochronę dla matek z dziećmi. Znana jest również z obrony mniejszości narodowych, które padały ofiarą bezwzględnej polityki władz polskich. Na łamach „Wyzwolenia” w 1928 r. pytała: „Czy powstawanie zbiorowisk, świadomie dążących do poprawy własnego życia obywateli, jest niebezpieczeństwem dla państwa?”[8]. Nie zarzuciła też swojej pierwszej miłości – oświaty. Dostrzegała problemy, z którymi musi się borykać szkolnictwo w młodym państwie. Apelowała o prospołeczne reformy, opisywała kiepską kondycję systemu edukacji, nawoływała o powszechny dostęp do szkół dla ludzi z nizin społecznych. Zaangażowała się w działanie organizacji walczących o niezależność oświaty od władz państwowych.
Kosmowska – jako gorąca patriotka – powitała odzyskanie niepodległości z entuzjazmem, jednak szybko zaczął on ustępować miejsca rozczarowaniu kształtem ówczesnej Polski. „W polityce nie uznawała szarości. Marzyła, żeby Polska była krajem ludzi wolnych, równych, światłych, żyjących w dostatku” – mówi Grzegorz Niecko, autor biografii działaczki[9]. Ton jej wypowiedzi stawał się coraz bardziej krytyczny.
Czara goryczy przelała się w roku 1930, gdy w „Gazecie Polskiej” pojawił się wywiad z Piłsudskim, w którym marszałek z pogardą wypowiadał się o przeciwnikach sanacji. Podczas wiecu w Lublinie 14 września 1930 r. Kosmowska wypowiedziała jedno z bardziej brzemiennych zdań w swojej karierze: „Pozostajemy pod rządami obłąkańca”. Sanacyjna władza nie kazała jej długo czekać na reakcję i już kilka dni później skazano ją na pół roku więzienia za znieważenie władzy państwowej. Ostatecznie została ułaskawiona w trybie nadzwyczajnym przez prezydenta Ignacego Mościckiego.
W tym samym roku w wyniku sfałszowanych wyborów odebrano jej mandat poselski. Wtedy koledzy z partii ludowej zatrudnili ją w redakcji „Zielonego Sztandaru” – organu prasowego Stronnictwa Ludowego. W Radzie Naczelnej SL Kosmowska zasiadała do 1939 r. (jako jedyna kobieta!).
Po wybuchu wojny znajomi namawiali ją na ucieczkę, jednak została w Warszawie, by pomagać prześladowanym. Do końca wierna swoim ideałom, zaangażowała się w podziemny ruch ludowy (SL „Roch”). W nocy z 18 na 19 lipca 1942 r. została aresztowana przez gestapo i osadzona na Pawiaku, skąd przewieziono ją do Berlina. Tam zmarła 21 sierpnia 1945 r. wskutek ran odniesionych podczas nalotów.
Wojna kobiet
Ta wojna, która wstrząsnęła fundamentami całego świata, dla polskich kobiet miała szczególny wymiar. Już sama kampania wrześniowa 1939 r., choć trwała zaledwie kilka tygodni, kosztowała życie 60 tysięcy polskich żołnierzy. Wielu pozostałych trafiło do obozów jenieckich i obozów pracy, część zdecydowała się walczyć w partyzantce i została w lesie, jeszcze inni przedostali się na Zachód, by tam brać udział w działaniach wojennych.
Zatem już od pierwszych dni wojny dziesiątki tysięcy kobiet stanęło przed wyzwaniem utrzymania swoich rodzin w ekstremalnych warunkach terroru okupacji niemieckiej, a potem również sowieckiej. Wiele z tych kobiet przed wojną nie pracowało zawodowo, zajmowały się rodziną i domem, zatem doświadczenie okupacyjne zmusiło je do całkowitego przeorientowania swojej roli i zdobycia zupełnie nowych umiejętności.
Spory odsetek kobiet znalazł zatrudnienie w nieprzerwanie funkcjonującej produkcji przemysłowej (w Generalnym Gubernatorstwie liczba osób pracujących w przemyśle w czasie wojny wzrosła o 600 tys. w porównaniu do okresu międzywojennego, 87 tys. nowych robotników stanowiły kobiety[10]). Legalne zatrudnienie pozwalało na przetrwanie, ale warunki pracy dalece odbiegały od normy. Mimo to zakłady pracy do końca wojny były ważnym punktem polskiego oporu – robotnicy i robotnice organizowali akcje sabotażowe, żeby osłabić siły wroga.
Nic dziwnego, że w obliczu dramatycznych doświadczeń czasu wojny wiele kobiet pragnęło czynnie włączyć się w walkę z okupantem. Kobiety w czasie wojny należały do ruchu oporu, zazwyczaj nie zajmowały się bezpośrednio walką zbrojną, ale zabezpieczały teren, odpowiadały za łączność, aprowizację i opiekę medyczną (choć garstka z nich dołączyła do grona oficerów i dowodziła nawet męskimi pododdziałami). Istniały również odziały złożone z samych kobiet (jak jednostka dywersji i sabotażu kobiet „Dysk” należąca do Armii Krajowej albo batalion imienia Emilii Plater w ramach Ludowego Wojska Polskiego). Liczbę kobiet działających w formacjach wojskowych w czasie całej wojny szacuje się na 14 tys.
II wojna światowa zmusiła kobiety do tego, by wykazały się ogromnym hartem ducha, siłą i zapobiegliwością. Szybko okazało się, że są to cechy bardzo przydatne w powojennej polskiej rzeczywistości.
Toaletowe buntowniczki
Wojenna odwaga polskich kobiet nie pozostała niedostrzeżona. Rodziły się nawet teorie propagujące ideę nowego matriarchatu. W 1948 r. socjolog Stanisław Szanter wydał książkę Socjologia kobiety, w której pisał:
Ostatnia wojna całkowicie podważyła i skompromitowała ustrój patriarchalny. […] Tylko zbawczy instynkt macierzyński kobiety, organicznie wpleciony do polityki międzynarodowej, może uchronić ludzkość od zguby, a cywilizację od zagłady[11].
Zdaniem Szantera wyrazem nadchodzącego matriarchatu miały być kobiety w przemyśle i trudno w jego teoriach – z dzisiejszej perspektywy dość kuriozalnych – nie dopatrzeć się reakcji na gwałtowną zmianę społeczną, jaką była powojenna aktywizacja zawodowa kobiet (często przy wsparciu samych zainteresowanych – w 1947 r. w Radomiu i Łodzi bezrobotne kobiety wyszły na ulice, domagając się pracy[12]).
Nowe polskie władze nazywały ten proces „produktywizacją kobiet” i uczyniły z niego element budowania nowego porządku społecznego. Na początku lat 50. kobiety mogły podejmować pracę w tradycyjnie męskich zawodach – np. w górnictwie czy hutnictwie – które często były podobnie wyczerpujące jak te kobiece, ale za to dużo lepiej płatne, a zazwyczaj również związane z premią i dodatkowymi świadczeniami. Kobiety korzystały z tej sposobności, wyrabiały kolejne rekordy normy współzawodnictwa, słuchały obowiązkowych pogadanek o planie sześcioletnim, a potem biegły odebrać dzieci, odstać swoje w kolejkach do słabo zaopatrzonych sklepów i ugotować obiad.
To właśnie puste półki sklepowe stały się impulsem do strajków w żyrardowskich fabrykach. 12 lipca 1951 r. – czyli w czasie najcięższych stalinowskich represji – 200 z 250 pracownic tkalni bawełny odmówiło podjęcia pracy. Strajk szybko zaczął rozlewać się po całej fabryce i miesiąc później, 16 sierpnia, od maszyn odeszło już prawie 700 kobiet. Prowizoryczną centralą strajku stała się damska toaleta, gdzie nie mieli wstępu mężczyźni (zatem także funkcjonariusze UB). Początkowy brak reakcji władz fabryki sprawił, że 17 sierpnia strajkowało już prawie 2000 osób.
I pod koniec XIX wieku, i ponad pół wieku później to przede wszystkim kobiety brały sprawy w swoje ręce. W 1883 roku najgorzej opłacane pracownice fabryki, szpularki, doprowadziły do rozruchów, gdy zarząd chciał im obniżyć pensje. […] Latem 1951 roku kobiety, matki, żony i córki, które na co dzień łudzono wizją nowego wspaniałego świata, nie widziały tego świata nawet na sklepowych półkach.
Ale po trzech dniach strajku mogły powiedzieć „pas” […]. Toaletowe buntowniczki przechytrzyły system[13].
*
W roku 1918 polskie kobiety wywalczyły sobie bierne i czynne prawa wyborcze. Pojęcie „odzyskanie niepodległości” nabiera w tym kontekście dodatkowego smaczku. W historii Polek był to symboliczny krok na drodze ku wolności i samostanowieniu. Przez ostatnie stulecie kobiety aktywnie współtworzyły kulturę naszego kraju – walczyły w czasie wojny, tworzyły ruch opozycyjny w PRL, odbudowywały państwo po roku ’89. Ich wkład – choć nie zawsze widoczny i odpowiednio doceniony – nie pozostawia wątpliwości, że nie byłoby wolnej Polski bez wolnych Polek.
[1] J. Dąbrowski, J. Koskowski, „Niepiękne dzielnice”, cyt. za F. Springer, „13 pięter”, Warszawa 2015, s. 15.
[2] M. Fidelis, „Kobiety, komunizm i industrializacja w powojennej Polsce”, tłum. M. Jaszczurowska, Warszawa 2015, s. 44–45.
[3] O. Gitkiewicz, „Nie hańbi”, Warszawa 2017, s. 12–13.
[4] Tamże, s. 16–17, 29.
[5] R. Okraska, „Warszawska radykałka”, [dostęp: 20.08.2018].
[6] Cyt. za R. Okraska, „Warszawska radykałka”, dz. cyt.
[7] Tamże.
[8] I. Kosmowska, „Krzywda” [dostęp: 21.08.2018].
[9] „Lublinianka stulecia. Irena Kosmowska. Bezkompromisowa idealistka. Pierwsza kobieta w rządzie”, [dostęp: 21.08.2018].
[10] M. Fidelis, „Kobiety, komunizm i industrializacja w powojennej Polsce”, dz. cyt., s. 52.
[11] S. Szanter, „Socjologia kobiety”, Warszawa 1948, s. 405, 408.
[12] O. Gitkiewicz, „Nie hańbi”, dz. cyt., s. 32.
[13] Tamże, s. 38.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź”, jesień 2018.