Jak trudno jest przekonać instytucję do tego, że prawda musi być wypowiedziana. Wszystkie instytucje mają wrodzoną tendencję do ochrony samych siebie i ukrywania swoich brudów. Musimy nauczyć się, że prawda ma moc wyzwalającą.
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 8-9/2011.
Moja refleksja będzie dziś bardzo osobista. Nie mam specjalistycznej wiedzy z zakresu sprawiedliwości naprawczej, która jest tematem tej konferencji. Nie jestem ekspertem w dziedzinie ochrony dzieci i nie mam formalnego wykształcenia w zakresie radzenia sobie ze złożonym problemem skandali seksualnych z udziałem księży. Skłamałbym jednak, gdybym nie przyznał, że – mimo mojego braku przygotowania – w minionych latach nabrałem sporo osobistego doświadczenia. To na podstawie tego doświadczenia będę mówił.
Najpierw na podstawie danych statystycznych krótko zarysuję zakres skandali seksualnych w archidiecezji dublińskiej. W latach 1940-2010 – na ile udało się to zbadać – zarzuty lub podejrzenia o nadużycia seksualne zostały przedstawione ponad 90 księżom naszej archidiecezji oraz około 60 zakonnikom w niej pracującym. 10 dublińskich księży lub byłych księży zostało skazanych lub oczekuje na wyrok w sądach karnych. Skazanych zostało również dwóch niediecezjalnych księży, którzy pracowali w Dublinie. Liczba zidentyfikowanych ofiar to 570 osób, ale powszechnie uważa się, że liczba wykorzystywanych dzieci musi iść w tysiące, choćby za sprawą około 10 księży, którzy z pewnością byli seryjnymi pedofilami.
Od dyplomacji do skandali
Zostałem arcybiskupem Dublina w 2004 roku. Prawie całą moją służbę kapłańską spędziłem na pracy dla Stolicy Apostolskiej. Z różnych względów i od samego początku byłem zaangażowany w relacje międzynarodowe. Praca w Papieskiej Radzie „Iustitia et Pax”, choć nie należała do oficjalnej aktywności dyplomatycznej Watykanu, oznaczała szeroki zakres kontaktów z rządami i instytucjami międzynarodowymi. Na każdym kontynencie odwiedzałem kraje, w których Kościół doświadczał trudności albo w których występowały poważne napięcia społeczne i polityczne.
To prawdopodobnie te doświadczenia spowodowały moją nominację w 2001 roku na stanowisko stałego obserwatora Stolicy Apostolskiej przy Organizacji Narodów Zjednoczonych w Genewie oraz przy Światowej Organizacji Handlu. To nowe zadanie oznaczało współpracę z około 15 agendami ONZ oraz ze Światową Organizacją Handlu i centralą Międzynarodowego Czerwonego Krzyża.
W tym czasie wiadomo było, że arcybiskup Dublina, kard. Desmond Connell, miał już nieco ponad 75 lat i że zgodnie z przepisami prawa kanonicznego złożył na ręce papieża rezygnację. Nie byłem całkowicie zaskoczony czy szczególnie zaniepokojony, kiedy moje nazwisko zaczęło być wymieniane w mediach na wstępnych listach potencjalnych następców. I tak po latach zapomnienia i ignorowania przez irlandzkie media, moje nazwisko pojawiło się w gazetach z określeniem „ambitny, doświadczony watykański dyplomata”, kandydat idealny do powrotu do Dublina, żeby zaprowadzić rzymskie rządy.
Wraz z upływem czasu moje nazwisko pojawiało się coraz rzadziej w spekulacjach na temat możliwych kandydatów i wkrótce, ku mojej satysfakcji, nie byłem już „faworytem”, ale co najwyżej „czarnym koniem” na wypadek, gdyby nie udało się osiągnąć porozumienia co do żadnego z lokalnych kandydatów.
Liczba zidentyfikowanych ofiar to 570 osób, ale uważa się, że liczba wykorzystywanych dzieci musi iść w tysiące, choćby za sprawą około 10 księży, którzy byli seryjnymi pedofilami
Pewnego dnia zaprzyjaźniony wysoki urzędnik Światowej Rady Kościołów powiedział mi, że przeczytał artykuł, który w spójny sposób przedstawiał argumenty za moją nominacją do Dublina. Odparłem, że przecież wie, jak bardzo jestem oddany moim aktualnym zadaniom i wręcz poprosiłem o jego protestanckie modlitwy, żeby zapobiec jakimkolwiek zmianom. Zaledwie kilka miesięcy później, przeczytawszy o mojej nominacji na koadiutora w archidiecezji dublińskiej, ów przyjaciel zadzwonił i powiedział, że teraz jest dla niego – dobrego prezbiterianina – jasne, iż protestanckie modlitwy najwyraźniej nie przynoszą żadnego skutku w Watykanie.
Zaczynam od tej przydługiej refleksji osobistej, żeby podkreślić, że objęcie urzędu arcybiskupa Dublina nie było czymś, do czego się przygotowywałem czy byłem przygotowywany. Bardzo rzadko angażowałem się czy nawet służyłem radą w sprawach irlandzkich w Watykanie. Nigdy nie mieszkałem w Kolegium Irlandzkim czy żadnej innej irlandzkiej instytucji.
Dziś mogę jedynie uśmiechać się, czytając w mediach doniesienia o tym, że zostałem wypchnięty ze służby w Watykanie z powrotem do Irlandii, żeby „posprzątać po skandalach wykorzystywania seksualnego” w Dublinie. Przed moim powrotem do Dublina odbyłem zaledwie dwie rozmowy w Kongregacji ds. Biskupów, a pierwsza z nich była poświęcona niemal wyłącznie temu, dlaczego uważam, że nie jestem odpowiednią osobą do tej pracy. Nie pokazano mi żadnych dokumentów, nie podano żadnych statystyk, nie udzielono żadnych konkretnych porad, informacji czy zaleceń w związku z sytuacją, z jaką miałem się zmierzyć. Moje rozmowy w Sekretariacie Stanu skupiały się bardziej na sprawach, które opuszczałem niż na tych, które miałem podjąć.
„Sprawdzone. Nic nie znaleziono”
Jednak zaledwie kilka miesięcy później zastąpiłem kard. Connella i znalazłem się w sytuacji, do której nie zostałem tak naprawdę przygotowany. Trzeba dodać, że mój poprzednik był kluczową postacią przy wprowadzaniu w diecezji i na poziomie narodowym pierwszych jasnych norm postępowania w sytuacji wykorzystywania seksualnego dzieci przez księży. To on przywrócił stosowanie procesów kanonicznych dla popełniających przestępstwa seksualne. Ustanowił też Diecezjalną Grupę Doradczą, która gromadziła fachową wiedzę. Przede wszystkim jednak powołał Diecezjalne Biuro Ochrony Dzieci ze świeckim dyrektorem, panem Philem Garlandem, którego praca polegała nie tylko na stworzeniu biura, ale na ustanowieniu całkowicie nowego systemu.
Dobrze pamiętam pierwszą skargę na zachowanie księdza, jaka trafiła na moje biurko. Zajrzałem do jego dokumentów, żeby sprawdzić, czy wcześniej pojawiały się jakieś informacje na temat jego postępowania. Na samym wierzchu dokumentów znalazłem żółtą kartkę z napisem: „Sprawdzono pod kątem wykorzystywania seksualnego dzieci – nic nie znaleziono”. Poczułem jednak, że powinienem przyjrzeć się temu nieco bliżej i odkryłem, że następnym dokumentem jest wewnętrzna notatka: „Zdaje się, że ksiądz X wrócił do swoich dawnych działań”. Wyraźnie istniała jakaś wiedza o „dawnych działaniach”, ale nie odnotowano jasno, że te działania oznaczały utrwalony sposób postępowania, który powinien być bardzo jasnym sygnałem ostrzegawczym.
Ta pierwsza sprawa, z którą przyszło mi się zmierzyć, wzbudziła we mnie poważne obawy co do wcześniejszego sprawdzania dokumentów dokonanego – jak mi powiedziano – pospiesznie przez trzech księży w okresie Bożego Narodzenia w minionym roku. Moją pierwszą decyzją było więc zlecenie ponownego przebadania akt przez niezależnego zewnętrznego eksperta. Poprosiłem go o sprawdzenie, czy w dokumentach tych są jakiekolwiek informacje sugerujące niepokojące zachowania księży.
Moje próby pozyskania wszelkich istniejących dokumentów związanych z wykorzystywaniem dzieci od obecnych i byłych urzędników diecezjalnych pozostawały często bez odpowiedzi, nawet mimo ponawiania żądań
Ciągle martwi mnie, że takie zachowania mogą nawet dziś pozostawać nierozpoznane przez diecezje czy zgromadzenia zakonne. Mamy obecnie wytyczne i definicje, ale nadal mogą one być różnie interpretowane przez różne kościelne autorytety. Na przykład więcej niż raz byłem proszony przez innego biskupa o to, abym zezwolił księżom z ich diecezji zawieszonym w posłudze kapłańskiej na przewodniczenie ślubom i pogrzebom w Dublinie. Wyraźnie biskupi ci w inny sposób rozumieli „zawieszenie w posłudze”. Nawet najlepsze normy są poddawane zatem różnym interpretacjom. Dlatego nasze centralne Narodowe Biuro ds. Ochrony Dzieci pełni kluczową rolę nie tylko w zakresie ustalania standardów i wytycznych, ale także w kształceniu i nadzorowaniu.
Podczas mojego badania dokumentów irlandzki rząd ogłosił plan powołania własnej komisji śledczej do spraw problemu wykorzystywania seksualnego dzieci przez księży w archidiecezji dublińskiej. Komisja ta – znana od nazwiska swej przewodniczącej jako Komisja Murphy – miała prawo zażądać ujawnienia wszelkich dokumentów posiadanych przez diecezję, a dotyczących jakiegokolwiek księdza, który został oskarżony lub co do którego istniały podejrzenia. Wtedy postanowiłem rozszerzyć moje śledztwo na dokumenty inne niż akta personalne. Dokumenty znajdowały się w najbardziej niespodziewanych miejscach. Zdarzało się, że informacje dotyczące konkretnego księdza były rozrzucone po dziesięciu różnych biurach diecezjalnych, odnajdywały się u biskupa pomocniczego albo wręcz u emerytowanych urzędników kościelnych.
W tym samym czasie Phil Garland, dyrektor niedawno ustanowionej diecezjalnej Służby Ochrony Dzieci, usiłował zgromadzić w swoim biurze wszystkie dokumenty dotyczące wykorzystywania seksualnego dzieci przez księży i przekonywał się, że to niełatwe zadanie. Moje próby pozyskania wszelkich istniejących dokumentów związanych z wykorzystywaniem dzieci od obecnych i byłych urzędników diecezjalnych pozostawały często bez odpowiedzi, nawet mimo ponawiania żądań. W jednym przypadku po raz pierwszy zobaczyłem diecezjalne akta dopiero wtedy, gdy zostałem poproszony przez rządową komisję o ich skomentowanie, przy czym powiedziano mi, że komisja pozyskała te dane od byłego urzędnika diecezjalnego. To rozproszenie informacji i brak komunikacji między różnymi instytucjami diecezjalnymi miały znaczący wpływ na niewłaściwe odczytanie powagi zachowań niektórych sprawców.
Prawda boli
Podczas trwania prac Komisji Murphy – jako że nie mogłem mówić o pojawiających się dowodach – znajdowałem się w szczególnie trudnej i kłopotliwej sytuacji. Księża byli wobec mnie podejrzliwi, obawiając się, że pozwalam na niekontrolowany dostęp do ich osobistych danych. W rzeczywistości Komisja zażądała ujawnienia akt dotyczących tylko tych księży, wobec których pojawiły się oskarżenia lub podejrzenia. Nie było ogólnego przekazywania dokumentów.
Opowiadam o tych wydarzeniach nie po to, żeby rozgrzebywać minione historie, ale żeby zobrazować, jak trudno jest przekonać instytucję do tego, że prawda musi być wypowiedziana. Wszystkie instytucje mają wrodzoną tendencję do ochrony samych siebie i ukrywania swoich brudów. Musimy nauczyć się, że prawda ma moc wyzwalającą, której nie mają półprawdy. Pierwszym warunkiem sprawiedliwości naprawczej jest chęć wszystkich stron do powiedzenia prawdy i przejęcia za nią odpowiedzialności, nawet jeśli jest to prawda nieprzyjemna. Tak jak powiedziałem na niedawnym nabożeństwie pokutnym w Dublinie: „Prawda nas wyzwoli, ale nie w banalny sposób. Prawda boli. Prawda oczyszcza nie jak delikatne, eleganckie mydło, ale jak ogień, który pali, rani i przecina”.
Kiedy raport Murphy został opublikowany, skrytykowano mnie za mój brak krytyki wobec tego raportu. Ludzie mówili mi, że powinienem zaatakować Komisję za to, że nie uderzyła w prawników, psychiatrów czy doradców medialnych za ich błędy. Ja natomiast zrobiłem tylko jedno: uznałem błędy księży i biskupów. W instytucjach diecezjalnych powstawały listy rozsyłane do wszystkich księży, które wyciekły do prasy, głoszące: „Abp Martin był poza krajem, kiedy to się działo. Nie ma prawa się wypowiadać. Gdyby tu był, robiłby to samo, co my”.
Być może zachowałbym się wtedy tak jak ci, którzy wówczas pełnili odpowiedzialne funkcje. Możliwe, że rady prawników, psychiatrów i doradców medialnych nie były najlepsze. Możliwe też, że tym prawnikom i lekarzom zadawano niewłaściwe pytania albo nie udzielano im właściwych informacji. W obliczu tragicznej prawdy ujawnionej w raporcie Murphy czułem jednak, że to nie był właściwy czas na szukanie błędów w samym raporcie. Patrząc całościowo na bezsprzeczne okrucieństwa ujawnione w raporcie, oczekiwałem od innych w Kościele przynajmniej przyznania się do tego, że podjęte wówczas decyzje były złe i że powinny być uznane za złe. Ciągle nie mogę pogodzić się z tym, że nikt nie dostrzega potrzeby przyznania się do odpowiedzialności za straszną krzywdę wyrządzoną dzieciom w Kościele Chrystusowym w Dublinie oraz za sposób podejścia do tego problemu. Z niektórych reakcji można było wyczytać, że wszystko było winą innych albo co najwyżej winą błędów systemowych administracji diecezjalnej.
Po publikacji raportu Murphy najpierw pojawiły się rytualne wyrazy skruchy, szybko jednak ludzie zetknęli się z „Kościołem milczenia”. Nikt nie był odpowiedzialny. Nikt już więcej nic nie mówił. W niektórych przypadkach zalecano mi nawet, że powinienem zakwestionować wiarygodność sędzi Murphy i jakość jej raportu. Każdy raport ma oczywiście swoje wady, ale w istocie raport Murphy opisywał rzeczywistość, którą trzeba określić jako przerażającą. Byłoby to przerażające w każdej sytuacji, a przecież tu wydarzyło się to w Kościele Jezusa Chrystusa. Jakim to jest świadectwem?
Kościół zawiódł
Dostarczyłem komisji Murphy prawie 70 tysięcy dokumentów. Uważam, że postąpiłem słusznie. Wierzyłem, że postępowałem słusznie i stawałem się tego coraz bardziej pewien, w miarę jak czytałem te dokumenty i spotykałem się niektórymi z ofiar wykorzystywania, ich rodzicami, małżonkami i dziećmi.
Czytając końcowy raport komisji, zrozumiałem jeszcze wyraźniej skalę problemu, jaki istniał w archidiecezji dublińskiej i skalę cierpienia, które nadal istnieje. Kiedy czytałem dokumenty i spotykałem się z ofiarami, odczuwałem przede wszystkim złość – złość z powodu tego, co zrobiono dzieciom; złość z powodu żalu rodziców, którzy nadal żyją z poczuciem winy i niezrozumienia; złość spowodowaną tym, że Kościół zawiódł swych najsłabszych członków; złość względem tych, którzy ciągle żyją w zaprzeczeniu.
Ale na tym historia się nie kończy. Od publikacji raportu Murphy diecezja otrzymuje coraz więcej skarg przede wszystkim na seryjnych pedofilów, którzy pracowali w diecezji przez dłuższy czas. Już podczas prac komisji Murphy zacząłem mówić o tysiącach bezpośrednich ofiar. Teraz stało się dla mnie jasne, że niemal każdy z pracujących w Dublinie księży-seryjnych pedofilów skrzywdził setki dzieci. Niektórzy z nich wykorzystywali dzieci już od czasów swojego seminarium przez przynajmniej dziesięć lat. Inni nawet dłużej.
Ciągle nie mogę pogodzić się z tym, że nikt nie dostrzega potrzeby przyznania się do odpowiedzialności za straszną krzywdę wyrządzoną dzieciom w Kościele Chrystusowym w Dublinie oraz za sposób podejścia do tego problemu
Danych statystycznych można używać w różny sposób. Weźmy choćby księdza Z. To tylko jeden sprawca, a przecież dane świadczą, że wykorzystywał około stu ofiar; co więcej, istnieją poważne wskazówki, że wykorzystywał jeszcze kolejną setkę dzieci. Liczba dotkniętych problemem członków rodzin może wtedy iść w tysiące. I to tylko dla jednego księdza! A w Dublinie musicie pomnożyć księdza Z. przez około dziesięciu seryjnych przestępców seksualnych. Co jeszcze bardziej dramatyczne, nie mamy dokładnych danych na temat tych sprawców, którzy odebrali sobie życie.
Ale nawet te liczby, choć szokujące, nie zyskały odpowiedniej uwagi. Statystyki są zbyt często skupione na sprawcach. Musimy spojrzeć na to z nowej perspektywy, dostrzegając, że osobą stojącą w centrum wykorzystywania nie jest ksiądz-sprawca, lecz dziecko-ofiara. Stosując podejście sprawiedliwości naprawczej, należy zmienić nie tylko sposób sporządzania naszych statystyk, ale też praktykę duszpasterską. Jedna z ofiar ciągle przypomina mi, że w Ewangelii św. Mateusza tuż po ostrych słowach Jezusa (Mt 18,6) o kamieniu młyńskim, który będzie przywiązany do szyi każdego, kto będzie zgorszeniem dla tych najmniejszych, pojawia się nauczanie o pasterzu opuszczającym 99 owiec, żeby znaleźć tę jedną zaginioną.
To właśnie zagubione, molestowane dziecko powinno być w centrum naszej uwagi. Kościół powinien aktywnie poszukiwać ofiar, żeby je objąć uzdrawiającą mocą Jezusa Chrystusa. Z pewnością wiele ofiar ma poczucie, że Kościół próbuje „poradzić sobie z nimi”, a nie poszukuje ich i nie wyciąga do nich ręki ze szczególną troską. Ofiary rzadko czują, że są ważniejsze niż tych 99 pozostałych.
To, co zostało opisane w raporcie Murphy, jest straszliwe. Archidiecezja dublińska spisała się wyjątkowo źle. Cały mój komentarz po publikacji raportu to stwierdzenie, że archidiecezja dublińska spisała się wyjątkowo źle. Wyjątkowo źle i kropka. Nie: „wyjątkowo źle, ale…”. O tej mojej decyzji usłyszałem, że jest „fatalną strategią medialną”.
Sprawiedliwość dla sprawców
Powróćmy do sprawiedliwości naprawczej. Czy właściwe jest włączanie tych, którzy wykorzystywali seksualnie dzieci, w taki system sprawiedliwości, który zamiast w prosty sposób karać przestępcę, próbuje włączyć go w proces naprawy i uzdrowienia? Jakie są moje doświadczenia?
Sprawiedliwość naprawcza odniosła uderzające rezultaty w wielu obszarach. Ale sprawiedliwość naprawcza to nie jest tania sprawiedliwość. Tu nie chodzi o zwykłe uznanie czynów za złe. Chodzi o przebaczenie, ale znów – nie o tanie przebaczenie.
W przypadku seryjnych przestępców seksualnych sprawiedliwość naprawcza nie oznacza przywrócenia do posługi kapłańskiej. Nawet jeżeli przestępca przyzna się do winy, a ofiara wyrazi swoje przebaczenie, biskup musi zachować równowagę między potrzebą rehabilitacji winowajcy a obowiązkiem ochrony dzieci. Biskup albo przełożony zakonny ma podstawowy obowiązek ochrony dzieci i najbardziej wrażliwych osób w społeczeństwie. Nie powinniśmy zapominać, że właśnie słowa Jezusa dotyczące tych, którzy krzywdzą dzieci, są jedną z jego najostrzejszych i najmniej pojednawczych wypowiedzi.
Nie będę nadmiernie surowy, mówiąc z całą uczciwością, że – z być może dwoma wyjątkami – nie spotkałem się z rzeczywistym i bezwarunkowym przyznaniem do winy i przyjęciem odpowiedzialności przez winnych księży w mojej diecezji. Ofiary wielokrotnie powtarzały mi, że tym, co najbardziej je obrażało i krzywdziło, był brak rzeczywistej skruchy ze strony przestępców, nawet kiedy przyznawali się do winy w sądzie. Bardzo trudno mówić o sensownym przebaczeniu winowajcy, kiedy ten odmawia przyjęcia faktów i uznania pełnego ich znaczenia.
To nie znaczy jednak, że jedyną odpowiedzią na przestępstwo powinno być ukaranie sprawcy. Seksualne wykorzystywanie dzieci jest ohydnym przestępstwem. Nie ma argumentów teologicznych czy przepisów prawa kanonicznego, które mogłyby w najmniejszym stopniu zmienić ten fakt. Nie oznacza to jednak, że przestępca powinien być po prostu porzucony. System więziennictwa ma w tym przypadku pełnić nie tylko funkcję karzącą. Po zwolnieniu władze kościelne – nawet jeżeli przestępca jest wykluczony ze stanu kapłańskiego – mają swoje obowiązki względem niego.
Pierwszym obowiązkiem jest troska o to, żeby przestępca nie stanowił zagrożenia dla dzieci. Obowiązek ten spoczywa przede wszystkim na władzach publicznych i niestety obecne ramy prawne w Republice Irlandii pozostawiają pod tym względem wiele do życzenia. Wielu zlaicyzowanych księży-przestępców mieszkających w Dublinie – w tym niektórzy inkardynowani do diecezji amerykańskich i bardzo słabo nam znani – ciągle całkowicie zaprzecza, jakoby zrobili cokolwiek złego i w związku z tym powinni być oni uznani za stanowiących wysokie zagrożenie, tymczasem nie są nawet wpisani na listę przestępców seksualnych.
Są jednak tacy księża-pedofile, w przypadku których zagrożenie jest mniejsze. Ważne, żeby zapewnić im możliwie bezpieczne otoczenie, gdzie będą monitorowani i wspierani przez diecezję albo zgromadzenie zakonne. Negatywne naznaczanie przestępców czy proste porzucenie ich najprawdopodobniej zwiększy stwarzany przez nich poziom zagrożenia. W naszym diecezjalnym Zespole ds. Ochrony Dzieci jest specjalny członek, wspierany przez małą grupę, którego zadaniem jest monitorowanie sprawców. W każdym z przypadków przestępcy stawiane są bardzo ścisłe wymagania, z nadzieją, że uda się odpowiednio wcześnie rozpoznać jakiekolwiek sygnały oporu wobec tego reżimu. Trzeba pamiętać, że niektórzy z przestępców seksualnych będą dokonywać różnych manipulacji w celu przywrócenia ich do posługi albo znalezienia dostępu do dzieci w inny sposób.
Mimo że ofiary – przynajmniej w Dublinie – rzadko chcą mieć do czynienia ze sprawcami, wierzę, że doceniają one wysiłki archidiecezji w celu ustanowienia surowego, ale ludzkiego i wspierającego podejścia do monitorowania przestępców. Takie monitorowanie jest w interesie wszystkich, ale archidiecezji bardzo trudno realizować to samej, bez wsparcia policji i władz publicznych.
Sprawiedliwość dla ofiar
Co oznacza sprawiedliwość naprawcza dla ofiar? To jest wyzwanie, które mnie prześladuje. Chciałbym móc obiecać ofiarom – magiczne słowo – „zamknięcie”. Ale jestem świadomy, że samo powiedzenie tego może być dla nich obraźliwe. Nie wolno mi określać, kiedy dla nich sprawa będzie zamknięta. Nie ma szybkiej ścieżki uzdrawiania. Mogę wypełnić moje zadanie, ale nie mogę zadekretować uzdrowienia. Wiem za to, że mogę sprawy pogorszyć i wiem, że czasem to robię. Obietnic trzeba dotrzymywać. Terminy trzeba szanować. Ustanowione normy muszą być przestrzegane. Dla ofiar jakiekolwiek próby ukrywania czegoś lub wycofywania się ze zobowiązań oznaczają zdradę.
Ofiary potrzebują więcej niż samego poradnictwa. Zostały okradzione nie tylko z dzieciństwa, ale także z szacunku do samych siebie, bez którego ich głębokie rany pozostają otwarte.
To właśnie zagubione, molestowane dziecko powinno być w centrum naszej uwagi. Kościół powinien aktywnie poszukiwać ofiar, żeby je objąć uzdrawiającą mocą Jezusa Chrystusa
Przez dłuższy czas nie zwracano uwagi na potrzeby duchowe ofiar. Zapewnione było poradnictwo i pomoc finansowa, ale rzadko dostrzegano ich rany duchowe. Warunkiem niezbędnym do zapewnienia pomocy ofiarom w uzdrowieniu duchowym jest, aby Kościół stał się wspólnotą naprawdę nastawioną na naprawę krzywd, wspólnotą przyjmującą i akceptującą osoby zranione na ich własnych warunkach. Ofiary mówiły mi o tym, że miały czasem poczucie, iż ich obecność w jakiś sposób zawstydza księży. Ci księża woleliby nie mówić o tym, co się stało.
Elementem niedawnej wizytacji apostolskiej w archidiecezji dublińskiej było nabożeństwo pokutne przygotowane przede wszystkim przez ofiary molestowania seksualnego w Dublinie. Było to nieco ryzykowne, gdyż publiczne wydarzenie mogło być w jakiś sposób wykorzystane. Podczas Mszy w Niedzielę Wielkanocną w ubiegłym roku protestujący weszli przecież do katedry i rozrzucili dziecięce buty wokół ołtarza. Tegoroczne nabożeństwo pokutne było jednak wydarzeniem naprawdę odbudowującym dla wielu uczestników, którzy mieli poczucie, że Kościół wreszcie zaczyna dostrzegać ich zranienia i ich drogę.
Byłem zirytowany, czytając w medialnych relacjach, że nabożeństwo było „prowadzone” przez kard. O’Malleya czy przeze mnie. Ani ja, ani kardynał, ani żaden inny biskup nie prowadził tego nabożeństwa. Całe prezbiterium katedry było puste, stał tam jedynie duży, solidny, drewniany krzyż. Moim zamiarem było, żeby liturgii przewodniczył krzyż Jezusa. Nie było żadnych celebrytów. Każdy, kto coś mówił, wychodził ze swojego miejsca pośród ludu Bożego i wracał na nie w znaku żalu czy pokuty.
Niestety, wciąż tak wiele ofiar nie doświadczyło jeszcze Kościoła pokutującego, zna natomiast Kościół ciągle pragnący być u władzy, który chciałby kontrolować nawet ich proces uzdrowienia. Życie wielu ludzi zostało zniszczone, oni ciągle żyją samotnie ze swoimi koszmarami i lękami. A przecież często stali się ofiarami nadużyć, ponieważ już z jakiegoś powodu byli szczególnie wrażliwi, a ta ich podatność na zranienie została jeszcze wzmożona wskutek wykorzystywania.
Przeciw kulturze klerykalizmu
Zranieni są także księża, którzy poświęcili całe swoje życie służbie i świadectwu. Czują się zniszczeni grzesznymi czynami innych. Potrzebują nowej zachęty i umocnienia, tak aby nie zaprzeczali faktom i nie mieli poczucia, że to duchowni są głównymi ofiarami.
Trzeba uważnie przyjrzeć się także kulturze klerykalizmu i przeanalizować ją. Czy jakieś elementy kultury klerykalnej ułatwiały tak długie trwanie tych tragicznych zachowań? Czy wynikało to tylko ze złych decyzji biskupów i przełożonych? Czy już wcześniej istniała wiedza o niepokojących zachowaniach, która powinna była wzbudzić obawy, ale została pominięta?
W Dublinie jeden z księży zbudował prywatny basen w swoim ogródku, do którego zapraszał tylko dzieci w odpowiednim wieku i o odpowiednim wyglądzie. Każdego ranka pojawiał się w jednej szkole, każdego popołudnia w drugiej. Ten człowiek wykorzystywał dzieci przez lata, a w jego parafii było ośmiu księży. Czy nikt nic nie zauważył? Niejedna z ofiar mówiła mi, że inne dzieci w szkole drwiły z nich z powodu ich kontaktów z tymi księżmi. Dzieci na ulicy wiedziały, ale nikt z odpowiedzialnych nic nie zauważał…
Trzeba zadać pytanie, co działo się w seminariach duchownych. Największy wybuch przypadków wykorzystywania przypadł – jak się wydaje – na lata 70. i wczesne 80., krótko po II Soborze Watykańskim. Problem istniał jednak wcześniej i niektórzy z seryjnych przestępców opisanych w raporcie Murphy byli wyświęceni i wykorzystywali dzieci długo przed Soborem.
Szczególnie zależy mi na tym, aby moi przyszli księża odbywali część swojej formacji razem z ludźmi świeckimi, budując przy tym dojrzałe relacje z mężczyznami i kobietami
Z pewnością w latach posoborowych istniała kultura sprzyjająca myśleniu, że łaskawość lepiej przysłuży się winowajcom niż nakładanie kar. Myślę, że to było błędne rozumienie łaski, miłosierdzia i ludzkiej natury. Księża popełniający przestępstwa seksualne na długie lata wpadali w tę sieć łaski, podczas gdy tak naprawdę potrzebowali jasnego zablokowania drogi, którą szli.
Trzeba dziś stworzyć system formacyjny dla przyszłych księży, bardziej skutecznie wzmacniający rozwój człowieka, nie tylko w zakresie seksualności, ale ogólnej dojrzałości zachowania i relacji. Dziś bycie księdzem wymaga wysokiego poziomu ludzkiej i duchowej dojrzałości, tak aby móc zmierzyć się z wyzwaniami prawdziwej służby wspólnocie. Obawiam się, że niektórzy z młodych ludzi przygotowujących się teraz do kapłaństwa szukają nie tyle możliwości służby, ale raczej pewnego rodzaju osobistego bezpieczeństwa i statusu, które kapłaństwo zdaje się im oferować.
Formacja przyszłych księży powinna odbywać się w szczególnym środowisku duchowym i w konkretnych warunkach. Szczególnie zależy mi na tym, aby moi przyszli księża odbywali część swojej formacji razem z ludźmi świeckimi, budując przy tym dojrzałe relacje z mężczyznami i kobietami. Dzięki temu nie będą mieć poczucia, że kapłaństwo daje im wyjątkową pozycję społeczną. Widoczne są znaki odradzającego się klerykalizmu, czasem nawet ukrytego za pozorami troski o głębszą duchowość czy bardziej ortodoksyjne poglądy teologiczne. W przyszłości potrzebować będziemy księży, którzy w pełni będą rozumieli powołanie przez Jezusa jako wezwanie do całkowitego oddania siebie, wzmacniane głęboką, osobistą relacją z Panem i ciągłą refleksją nad słowem Bożym w życiu modlitwy i nieustannego nawracania się.
Unikanie skandali prowadzi do skandalu
Jestem arcybiskupem Dublina od siedmiu lat i staram się zarysować bilans obecnej sytuacji. Popełniono błędy. Uważano, że dla Kościoła najlepiej będzie, jeżeli oskarżenia o wykorzystywanie będą załatwione przez struktury kościelne, żeby uniknąć skandalu. Takie próby unikania skandalu doprowadziły Kościół do jednego z największych skandali w historii.
Taka postawa sprawiła też, że osoby wnoszące nowe oskarżenia były traktowane jako „komplikujące problem”. Niektóre z nich nigdy nie miały wrażenia, że im uwierzono. Normy i procedury wprowadzane obecnie mają na celu zmianę tego podejścia do ofiar. Ale trudno jest całkowicie zmienić kulturę instytucji.
Podejście w duchu sprawiedliwości naprawczej, uznające prawdę w miłości, jest użytecznym instrumentem służącym do budowania nowej kultury w Kościele katolickim. W tej nowej kulturze ujawnianie prawdy powinno następować nie tylko w sytuacjach sporu, co jest powszechne w naszych społeczeństwach, ale przede wszystkim w środowisku nastawionym na uzdrawianie.
Na naszym nabożeństwie pokutnym podkreślałem, że skandal wykorzystywania seksualnego dzieci przez księży oznacza, że archidiecezja dublińska już nigdy nie będzie taka sama. Dużo łatwiej to powiedzieć niż osiągnąć. Po okresie kryzysu może pojawić się ryzyko samozadowolenia, przynoszące spadek aktywności powołanych struktur.
W Kościele stającym się wspólnotą naprawczą troska o każdego z tych najbardziej wrażliwych i najbardziej zranionych będzie najistotniejszym zadaniem pozostałych dziewięćdziesięciu dziewięciu, którzy nauczą się porzucać swoje własne poczucie bezpieczeństwa i będą próbowali reprezentować Chrystusa nieustannie poszukującego porzuconych i leczącego zranionych.
Tłum. Agnieszka Nosowska
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 8-9/2011.