Ks. Jacek Stryczek powinien teraz zabierać głos wyłącznie w imieniu swoim, a nie Stowarzyszenia „Wiosna”. Pasterz mógłby w ten sposób ochronić swoją zagrodę.
Opinią publiczną wstrząsnął w czwartek reportaż Janusza Schwertnera w Onecie o mobbingu w Stowarzyszeniu „Wiosna”, kierowanym (do dziś) przez ks. Jacka Stryczka. Zasnęłam grubo po północy, analizując materiały „Wiosny” w sieci, kaskadową reakcję kolejnych mediów oraz komentarze użytkowników. Z perspektywy mojego zawodu, choć brzmi to cynicznie, jest to bardzo dobry przykład sytuacji kryzysowej, w której organizacja ma wiele do stracenia z powodu błędów jej członka.
Abstrahując od tego, kto wierzy w doniesienia Onetu (głównie byli pracownicy i ludzie mający kontakt operacyjny z „Wiosną”), a kto nie wierzy (wszyscy ci, dla których organizacji opłaca się być miłym), na pierwszy rzut oka widać, że sztab kryzysowy jest tam fatalny, mimo zapewnień prezesa, że rekrutuje ludzi na najwyższym poziomie (czym też tłumaczy stałą rotację).
Te niespełna dwie doby pokazały kilka błędów, które warto wypunktować i z których dobrze byłoby wyciągnąć wnioski:
1. Brak przygotowania do przewidywalnego kryzysu. Stowarzyszenie twierdzi, że wiedziało od maja o pracach redakcji Onetu nad materiałem. Mimo to wczorajsze wypowiedzi są nieskładne, niezaplanowane, a wcześniejsze działania w postaci szantaży w mailach do wydawnictwa Ringier Axel Springer pozostają w ogóle poniżej poziomu zasługującego na analizę. Wynika z tego jednoznacznie, że nikt nie starał się przewidzieć zagadnień, z którymi przyjdzie się zmierzyć. Nie przygotował scenariuszy. Prawdopodobnie nikogo nie było stać na szczerą rozmowę z prezesem, która mogłaby pomóc przewidzieć atak i przygotować się na niego. Czyli spełnić pierwszą zasadę zarządzania kryzysem.
Podobnie nikt nie zajął się wyczyszczeniem internetu z takich karygodnych nagrań jak na przykład to z 2015 r. pt. „Miernoty, pierdoły i leniuszki”, zamieszczone w serwisie YouTube na oficjalnym kanale ks. Stryczka. Nagranie było dostępne jeszcze dziś rano, ale po umieszczeniu przeze mnie wpisu na jego temat w serwisie Facebook, zniknęło z sieci. W największym skrócie rzecz ujmując, zawierało pełen pogardy wywód o ludziach, którzy popełniają błędy i nie umieją zrealizować zadania (miernoty) czy nie wykorzystują życiowej szansy (pierdoły). Dla odbiorcy z elementarną empatią i wrażliwością społeczną było to nagranie brutalne i oburzające.
Prawdopodobnie nikogo w „Wiośnie” nie było stać na szczerą rozmowę z prezesem Stryczkiem, która mogłaby pomóc przygotować się na atak. Czyli spełnić pierwszą zasadę zarządzania kryzysem
2. Niewłaściwa odpowiedź. Wczorajsze pierwsze oświadczenie było karygodnie amatorskie. Pamiętajmy, że ks. Stryczek wielokrotnie podkreśla, że „Wiosna” to firma i zatrudnia najlepszych. Tymczasem w odpowiedzi na reportaż Onetu „Wiosna” publikuje wideo na swoim profilu na Facebooku (tu po raz pierwszy zadaję sobie pytanie, dlaczego „Wiosna”, skoro zarzuty są wobec ks. Stryczka?), na którym prezes występuje w tiszercie filmu „Kler”, co jest niskich lotów manipulacją skierowaną na to, by zyskać sobie przychylność „wykształciuchów” (czujecie na pewno linię podziału pomiędzy tymi, którzy „Kler” krytykują, a tymi, którzy są mu przychylni, a przynajmniej zachowują neutralność). To dysonans poznawczy dla odbiorcy: co mnie obchodzi teraz „Kler”? O czym my tu będziemy mówić? Dlaczego ten człowiek nie jest poważny w poważnej sytuacji?
Wypowiedź w nagraniu nie ma narracji ani jasnego zakończenia. Jest za długa, podczas gdy w sytuacjach kryzysowych należy ograniczyć się do klarownego i precyzyjnego komunikatu, który odpowie na najpilniejsze kwestie, da czas do analizy i podjęcia dalszych działań.
Przekaz niewerbalny jest jeszcze gorszy – ręce trzymane za plecami. Do tego mimika, która ewidentnie zdradza większe podenerwowanie niżby należało pokazać (jeśli w ogóle), ewidentne niekontrolowane tiki.
Nikt tego nie przygotował. Wszyscy prawdopodobnie zdali się na prezesa, który we właściwym sobie stylu (kto poznał, ten wie) wpadł zapewne na pomysł, że takie nagranie, w takiej koszulce, tak nieskładne i w emocjach, zadziała. Tylko że nie widać tu emocji pokrzywdzonego człowieka; tu widać ledwie skrywany gniew.
3. Na koniec najważniejsze. Jestem w stanie zrozumieć prezesa banku czy jakiejkolwiek komercyjnej firmy, który stara się nią osłonić, by oberwać jak najmniej. Tutaj mamy jednak do czynienia ze stowarzyszeniem ważnym dla tysięcy osób (z różnych powodów, o których nie dyskutujmy). Należy je chronić. Tymczasem, co obserwujemy w przypadku „stryczekgate”? Narrację prowadzoną w tonie „My, Wiosna”, a nie „Ja, prezes”. Mimo faktu, że zarzuty są ad personam, a w reportażu Onetu wybrzmiało wyraźnie, że pracownicy kochali Paczkę i Akademię, i oddzielają same projekty od osoby prezesa.
W Stowarzyszeniu wierzono pewnie, że marka „Wiosny” – beniaminka mediów i celebrytów – ochroni prezesa i problem się „przyklepie”
Najlepszym rozwiązaniem tej sytuacji byłoby natychmiastowe rozdzielenie komunikacji Stowarzyszenia od komunikacji ks. Jacka. Ten drugi powinien zabierać głos wyłącznie w swoim imieniu. Stowarzyszenie mogłoby natomiast odmawiać komentarza do czasu wyjaśnienia sprawy. Pasterz mógłby w ten sposób ochronić swoją zagrodę. „Przekroczyć siebie”, „poświęcić się dla idei”.
Dowodem na to, że poświęca się tu coś zgoła innego, niech będzie fakt, że wczoraj pod koniec dnia do publicznej wiadomości podano oświadczenie mówiące o oddaniu się prezesa do dyspozycji Walnego Zgromadzenia. Byłby to niewątpliwie dobry ruch, gdyby oświadczenie mówiło o ks. Stryczku. Niestety, w jego treści wielokrotnie pada SZLACHETNA PACZKA, pisana dużymi literami rzucającymi się w oczy. To znak, że Stowarzyszenie nadal będzie wykorzystywane jako tarcza.
Pierwsza doba pokazała, jak bardzo nie przygotowano się do tej sytuacji. Jak bardzo prawdopodobnie wierzono, że marka „Wiosny” – beniaminka mediów i celebrytów – ochroni prezesa i problem się „przyklepie”. Zrobiono wiele, by nie doprowadzić do realnego dialogu.
Błędy ostatnich kilkudziesięciu godzin są nie do odrobienia i dokładają do wizerunku prezesa i jego zaufanych pracowników jeszcze jedną cegiełkę – buty i braku profesjonalizmu. Krokiem w dobrym kierunku wydaje się być natomiast dzisiejsza rezygnacja ks. Stryczka z kierowania Stowarzyszeniem, którą w oświadczeniu motywował tym, że jest odpowiedzialnym liderem i uważa, że nie jego osoba, ale „Paczka jest najważniejsza”.
Tyle wniosków po nieco ponad 24 godzinach od publikacji reportażu. Tymczasem w sieci pojawiają się potwierdzenia nadużyć i historie innych pracowników, którzy mają odwagę pisać pod swoim imieniem i nazwiskiem. Będzie się działo.
PS. Odpierając ewentualne zarzuty wobec mojego komentarza nadmienię, że wielokrotnie byłam darczyńcą Szlachetnej Paczki; w latach 2009-2010 skromnie wspierałam ideę, zachęcając dziennikarzy mediów Agory do jej nagłaśniania; w ubiegłym roku zachęciłam też jedną z dużych firm do sponsorowania Akademii Przyszłości Stowarzyszenia „Wiosna” i nadzorowałam ten proces.
Jeżeli brak wyczyszczenia filmów typu „pierdoły” to uważa Pani za BŁĄD, to jakby Pani trzymała stronę psychola. Tego typu film dobrze się nadaje do weryfikacji zarzutów i pozwala sobie wyrobić bardziej osadzone w realiach zdanie. Brak usunięcia filmu to błąd ale tylko z punktu widzenia tych, którzy by chcieli sprawę zamieść pod dywan, a księdza wybielić. Czy prawda jest ważna? Bo jeśli jest, to ten film jej służył. Jego usunięcie – nie.
To nie brak przygotowania antykryzysowego – to wszystko było, ale Stryczek stwierdził ze nikt się nie zna i tylko on potrafi zarządzić kryzysem – to nie wina jego ludzi, to on sam. On sam – jak twierdzi – zna się na działaniu w kryzysie i tak to wychodzi jak widać. Prosze wiec na przyszłość nie osadzać tak łatwo sprawy, która nie jest tak zero-jedynkowa jak się Pani wydaje.
Na facebooku Stowarzyszenia „Wiosna” nigdy nie pojawiło się wideo, na którym prezes występuje w tiszercie filmu „Kler”
Mam nadzieję że zapanuje porządek w „Wiośnie” i Szlachetna Paczka dalej będzie istnieć.
Mam nadzieję, że zapanuje porządek w Polsce, i nie będzie skazywało się na „stryczek” niewinnych ludzi.