Deklaracje polityków o pojednaniu między narodami są potrzebne, ale nie mogą przynieść natychmiastowej zmiany. Stają się fundamentem, na którym można później budować wspólną przestrzeń dla prawdziwego przebaczenia i szczerej rozmowy tak elit społecznych, jak zwykłych ludzi.
1 grudnia 1991 r. Ukraina ogłasza niepodległość – a Polska jako pierwszy kraj na świecie dzień później ją uznaje. Rzecz jasna, nie byłoby to możliwe bez wpływu, uwewnętrznionej już przez polityków III RP, „doktryny Giedroycia”. Dla Jerzego Kłoczowskiego zaczyna się wtedy trwający aż do jego śmierci okres intensywnej, mrówczej pracy. Wspiera kontakty historyków ukraińskich z zachodnimi placówkami badawczymi. Tworzy Europejskie Kolegium Polskich i Ukraińskich Uniwersytetów, sieć Instytutów Europy Środkowo-Wschodniej, Ukraiński Komitet Międzynarodowej Asocjacji Porównawczej Historii Kościoła. Marzy do końca życia o powołaniu polsko-ukraińskiego uniwersytetu, wykłada m.in. w Akademii Kijowsko-Mohylańskiej, wspiera powstanie Ukraińskiego Uniwersytetu Katolickiego we Lwowie. Zostaje wiceprzewodniczącym Forum Polsko-Ukraińskiego, organizuje i uczestniczy w dziesiątkach konferencji, pisze i redaguje setki książek i artykułów. W 2001 r.we Lwowie w obecności Jana Pawła II odbiera Nagrodę Pojednania Polsko-Ukraińskiego. To jedna z wielu nagród, medali i odznaczeń w jego życiu, ale ze względu na miejsce i okoliczności chyba też – obok Virtuti Militari i Orderu Orła Białego – jedna z najważniejszych.
W kondolencjach przesłanych po śmierci Profesora rektor Ukraińskiego Uniwersytetu Katolickiego we Lwowie ks. Bogdan Prach napisał między innymi : „Każdego, kto chociaż przez chwilę miał kontakt ze zmarłym Kombatantem, Profesorem, Opiekunem, poruszały: światło w jego oczach, nadzieja w słowach i dynamizm w działaniu. Jerzy Kłoczowski chciał wiele dla wielu. Wiele dla nas wszystkich. […] Jerzy Kłoczowski po prostu lubił ludzi. Na sposób niemalże prorocki odczytywał historię, jej dramaty i tragedie oraz z oddaniem pracował nad tymi fundamentami, które nie tylko pozwoliłyby przetrwać młodszej Europie opartej na chrześcijańskich wartościach, ale ją rozwijać”[1].
Profesor Jerzy Kłoczowski nigdy nie stał w pierwszym szeregu głośnych medialnie „aktywistów dialogu i pojednania”. Nie wierzył, że deklaracje polityków mogą przynieść natychmiastową zmianę w relacjach między ludźmi i między narodami. Wiedział oczywiście, że są potrzebne, bo tworząc sprzyjający klimat na górze, stają się fundamentem, na którym można będzie później budować wspólną przestrzeń dla prawdziwego przebaczenia i szczerej rozmowy tak elit społecznych, jak i – co najważniejsze – zwykłych ludzi. Komentując otwarcie Cmentarza Orląt we Lwowie, Kłoczowski mówił:
„[…] to ważny etap pojednania. Ale nie można powiedzieć, ze zostało ono zakończone. Takie procesy trwają przez pokolenia.
Powstaje teraz pytanie: w jakim kierunku pójdzie pamięć nasza i ukraińska? Nowa sytuacja wymaga od nas nowego programu i podejścia. Dlatego pojednanie jest zadaniem na dalsze kilkadziesiąt lat.
W kontaktach między Polską a Ukrainą mimo okazjonalnych gestów panuje chłód. Kontakty historyków zmroziła nowelizacja ustawy o IPN, a w polskim publicznym dyskursie dominuje ton środowisk bliskich poglądom ks. Isakowicza-Zaleskiego
Wymaga ono wyraźnego powiedzenia, że na Cmentarzu oddajemy hołd i ukraińskim chłopcom ze Strzelców Siczowych, i naszym Orlętom, którzy bohatersko walczyli i ginęli. Że i tamci, i ci zginęli w przekonaniu, że walczą za swoją, dobrą sprawę. Jest to lekcja historyczna: wobec tych grobów, z pamięcią o nich, mówimy, że podając sobie ręce, kończymy tamten okres. Wówczas groby te mogą jeszcze odegrać swą rolę: nasze zobowiązanie wobec nich polega na zaangażowaniu w budowanie nowej ukraińsko-polskiej rzeczywistości, właśnie na podaniu sobie przez obie strony ręki. Dopiero wtedy nastąpi pojednanie. […]
Ważne, żebyśmy wiedzieli, że działa to po obu stronach. Mogą tu pomóc po pierwsze Kościoły. Dalej, ważny jest język: na francusko-niemieckich cmentarzach mówi się dziś o wojnie bratobójczej. Trzeba podkreślić: wojnie bratobójczej. Wreszcie, dopiero dopracowujemy się nowej wizji historii Ukrainy i Polski. Bardzo długo będziemy jeszcze wspólnie dyskutować nad wydarzeniami z Wołynia. Wojen między nami, począwszy od dramatu Chmielnickiego z XVII w., było przecież niemało. […]
Jak powiedział poeta Taras Szewczenko: owszem, Ukraina runęła, ale zaraz potem runęła Polska. Nie potrafiliśmy zamienić Rzeczypospolitej polsko-litewskiej na polsko-litewsko-ukraińską. Dopiero dziś mamy szansę – w ramach Europy”[2].
W roku stulecia odzyskania polskiej niepodległości proces pojednania i współpracy Polaków i Ukraińców po raz kolejny przeżywa kryzys – najpoważniejszy w XXI wieku. W kontaktach między państwami mimo okazjonalnych gestów panuje chłód. Kontakty historyków zmroziła nowelizacja ustawy o IPN, a w polskim publicznym dyskursie dominuje ton środowisk bliskich poglądom ks. Isakowicza-Zaleskiego.
Wielu z nas ogarnia z tego powodu gorycz i poczucie zmarnowanej szansy. Ale przecież pionierzy tego dialogu nigdy nie sądzili, że będzie łatwo, szybko i przyjemnie (prof. Kłoczowski prognozował, że jest to praca na kilkadziesiąt lat!). Dlatego pieczołowicie przygotowywali następców, gotowych kontynuować ich wysiłek także w mało sprzyjających okolicznościach. Tak to już w Polsce bywa, że głos ludzi wolnych i wolność ubezpieczających jest czasem mniej słyszalny, ale trwa z pokolenia na pokolenie.
[1] „Kondolencje prezydenta Ukraińskiego Uniwersytetu Katolickiego po śmierci Jerzego Kłoczowskiego”, http://wyborcza.pl/7,95891,22812502,kondolencje-prezydenta-ukrainskiego-uniwersytetu-katolickiego.html [dostęp: 22.08.2018].
[2] J. Kłoczowski, „Po wojnie bratobójczej”, „Tygodnik Powszechny” 2005, nr 27.
Fragment tekstu, który ukazał się w kwartalniku „Więź”, jesień 2018.