Ustrój oparty na trójpodziale i równowadze władz ma być w Polsce zastąpiony przez ustrój, w którym faktyczna władza skupiona będzie w jednym scentralizowanym ośrodku dyspozycji politycznej. W tej wizji nie ma miejsca dla niezależnej i silnej władzy sądowniczej. Trzeba było ją złamać.
Najważniejszym politycznym wydarzeniem mijającego tegorocznego lata jest zamach dokonywany na niezależność Sądu Najwyższego oraz polityczna czystka przeprowadzana w tej instytucji przez partię rządzącą. Jest to logiczne zwieńczenie procesu rozpoczętego późną jesienią 2015 roku przez zwycięzców wyborów parlamentarnych.
Wówczas celem ataku była pozycja ustrojowa i niezależność Trybunału Konstytucyjnego. Mniej więcej po roku – wraz z końcem kadencji przewodniczącego Trybunału, profesora Andrzeja Rzeplińskiego – partia rządząca wygrała tę batalię i podporządkowała sobie tę instytucję. Wiadomo było, że na tym się nie skończy i tylko kwestią czasu będzie podjęcie przez władzę polityczną ofensywy wymierzonej w sądy powszechne i Sąd Najwyższy.
Chodzi przecież o realizację przemyślanego planu zmiany ustroju Polski. Jego autorem jest Jarosław Kaczyński. Ustrój oparty na trójpodziale i równowadze władz ma być zastąpiony przez ustrój, w którym faktyczna władza skupiona będzie w jednym scentralizowanym ośrodku dyspozycji politycznej. W tej wizji nie ma miejsca dla niezależnej i silnej władzy sądowniczej. Trzeba było ją złamać.
W lipcu ubiegłego roku nastąpiło uderzenie. Prawo i Sprawiedliwość błyskawicznie przeprowadziło przez parlament trzy ustawy sądowe (o Sądzie Najwyższym, Krajowej Radzie Sądownictwa i ustroju sądów powszechnych), które dawały władzy politycznej ogromną przewagę nad władzą sądowniczą i stanowiły wielkie zagrożenie dla niezawisłości sędziowskiej. Masowe protesty w dużych miastach i dwa weta prezydenckie – będące konsekwencją starań Andrzeja Dudy o poprawienie swej pozycji w obozie władzy, a także obaw przed rozszerzaniem się protestów – spowodowały przyhamowanie ofensywy rządzącej partii. Po paru miesiącach okazało się jednak, że prezydent podporządkował się planowi Jarosława Kaczyńskiego co do sądownictwa, a opór społeczny wyraźnie osłabł.
Było dla mnie oczywiste, że nowa Krajowa Rada Sądownictwa – wybrana na podstawie ustawy niezgodnej z konstytucją – będzie organem podporządkowanym politycznej władzy, a w Sądzie Najwyższym nastąpi polityczna czystka i wprowadzanie do niego ludzi, których chce mieć w tej instytucji partia rządząca.
Zdziwiło mnie jednak trochę tak ostentacyjne pokazywanie przez polityków obozu władzy na posiedzeniach KRS i komisji sejmowych, że oczekują od sędziów określonych poglądów politycznych – a także usłużność sędziów z KRS wobec polityków, którym zawdzięczają wybór do tego organu. Te zachowania mogliśmy obserwować dzięki telewizyjnym transmisjom. Maski opadły. Otrzymaliśmy lekcję poglądową, jak mogą wyglądać relacje między światem polityki a wymiarem sprawiedliwości, gdy PiS w pełni zrealizuje swe plany.
Fragment tekstu, który ukazał się w kwartalniku „Więź”, jesień 2018.