Mimo że część członków mojej rodziny została wydana w ręce gestapo przez polską granatową policję, ja – nie doświadczywszy wojny osobiście – wolę uczyć się historii od bohaterów, którzy narażali własne życie, aby ocalić moją rodzinę.
Przemówienie wygłoszone w Otwocku 19 sierpnia 2018 r. podczas marszu pamięci i modlitwy w 76. rocznicę zagłady otwockich Żydów
W 1895 roku mój prapradziadek Józef Przygoda wpadł na szalony pomysł: postanowił pośrodku sosnowego lasu w Otwocku wybudować wielki drewniany dom – sanatorium. Budynek ten do dziś stoi pod tym samym adresem, przy ulicy Warszawskiej 5. W jego zamyśle kuracjusze mieli tam zarówno odzyskiwać siły, jak i prowadzić życie towarzyskie. Józef był człowiekiem otwartym i gotowym przełamywać bariery.
Gdy dzisiaj myślimy o ludziach z tamtych przedwojennych „świdermajerów”, takich jak sanatorium Przygodów, na myśl przychodzi przede wszystkim nieopisana tragedia, która stała się w czasie II wojny światowej udziałem tak mojej rodziny, jak i rodzin wielu z was. To dlatego jesteśmy dzisiaj razem na tym marszu pamięci i modlitwy. Ale dla mnie pamięć o nich, o ich sukcesach i poczuciu wspólnoty jest czymś, co pomaga także patrzeć w przyszłość, pamiętając jednocześnie o przeszłości.
Syn Józefa, Władysław, poszedł w ślady ojca, prowadził sanatorium i został znanym lekarzem. Jako pierwszy w Polsce zastosował w otwockim sanatorium nowatorskie metody leczenia gruźlicy. Dążył też do poprawy warunków życia ludności w Otwocku i Warszawie. Będąc otwockim radnym, prowadził kampanię na rzecz zastąpienia lokomotyw parowych pociągami elektrycznymi. Kampania okazała się skuteczna: linia Grodzisk Mazowiecki–Warszawa–Otwock została zelektryfikowana, a pacjenci leczący gruźlicę w Otwocku mogli w końcu oddychać naprawdę czystym powietrzem, nie tylko dzięki sosnom.
Władysław wraz z żoną Heleną wychowywali swojego syna – mojego dziadka Zdzisława – w duchu otwartości, a nawet gotowości do kwestionowania istniejącego porządku. Władysław i Helena mieszkali częściowo tuż obok sanatorium, przy ul. Dłuskiego, a częściowo w Warszawie. Z pełną świadomością zapisali syna do mieszanego gimnazjum, gdzie naukę pobierali zarówno katolicy, jak i Żydzi. Zdzisław jednak – podobnie jak jego koledzy – mniej był zainteresowany religią i tradycją, znacznie bardziej dziewczętami, w szczególności aktorkami i tancerkami kabaretowymi…
Później Zdzisław prowadził biuro projektowo-budowlane w Warszawie. Był też jako architekt autorem projektów kilku domów w Otwocku. Swoją przyszłą żonę, Irenę, poznał przez pewnego lekarza z sanatorium swojego ojca. Irena, wraz z rodzicami i rodzeństwem, od dziecka każde wakacje spędzała w Otwocku. Razem z siostrą tańczyła w otwockich lokalach do muzyki popularnych kwintetów rozrywkowych, czytała książki na zacienionych werandach lub chodziła do kinoteatru, aby obejrzeć film np. o przygodach Robin Hooda, a po seansie wstąpić do pobliskiej kawiarni na pyszną eklerkę…
W 1939 roku Zdzisław Przygoda, kapitan Wojska Polskiego, brał udział w kampanii wrześniowej i obronie Warszawy. Latem 1942 roku Irena wraz z nowo narodzoną córeczką – moją mamą Joanną – zostały, dzięki odważnej pomocy polskich przyjaciół, przeszmuglowane z warszawskiego getta do Milanówka. Niestety tam moja babcia zginęła od kuli.
Dzięki pomocy swoich przyjaciół-katolików Zdzisław otrzymał fałszywe papiery, wstąpił do Armii Krajowej, w końcu został aresztowany. Był więźniem obozów w Auschwitz, Natzweiler i Dachau.
Po latach Zdzisław odwiedził Polskę w 1970 roku i podarował Uniwersytetowi Mikołaja Kopernika w Toruniu nowoczesny spektrograf. Był też w Otwocku, gdzie szukał śladów dawnego sanatorium, oraz w Milanówku, w poszukiwaniu grobu żony.
Być może to właśnie jego otwartość pozwoliła mu podnieść się po tragedii wojennej? Mówił mi, że nie wszyscy Niemcy byli źli – jego najlepszy przyjaciel w obozie koncentracyjnym był Niemcem… Mówił mi też, że jest dumny z bycia Polakiem, że nie przeżyłby bez pomocy przyjaciół z gimnazjum i z wojska. Pierwszą książką, którą od niego dostałam, była historia Rady Pomocy Żydom „Żegota”, której członkiem była wychowana w Otwocku Irena Sendlerowa. W tej książce był też wywiad z nim samym.
Mimo że część członków mojej rodziny została wydana w ręce gestapo przez polską granatową policję i sąsiadów (gdy skończyły im się futra i biżuteria, którymi się opłacali), ja – nie doświadczywszy wojny osobiście – wolę uczyć się historii od bohaterów, którzy narażali własne życie, aby ocalić moją rodzinę.
W 2004 roku moja mama przyjechała do Otwocka z zamiarem zobaczenia dawnego sanatorium Przygodów, jak również odnalezienia sióstr zakonnych, które ukryły ją w czasie wojny. Nie znalazła ich jednak.
W 2012 roku ja sama przyjechałam do Otwocka, szukając sanatorium, o którym opowiadał mi dziadek Zdzisław i sióstr. Tutaj spotkałam się ze Zbyszkiem Nosowskim. Jemu udało się odnaleźć zgromadzenie zakonne, którego członkinie ukrywały moją matkę.
Jeszcze w tym samym roku przyjechała do Polski z Australii moja mama. Wspólnie udałyśmy się do klasztoru w Suchedniowie i spotkałyśmy się z siostrami zakonnymi. Później zarówno one, jak i Roman Talikowski oraz Maria Kaczyńska z Milanówka, którzy pomagali w uratowaniu mojej mamy, zostali nagrodzeni medalem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.
W ten sposób – dzięki Zbyszkowi i bardzo wielu życzliwym ludziom, którzy przyjęli mnie tutaj – Otwock stał się dla mojej mamy i dla mnie miejscem uzdrowienia… Myślę, że tak chyba miało być. Dokładnie tak, jak w swojej wizji Otwocka wyobraził sobie pod koniec XIX wieku Józef Przygoda: żeby miasto to było miejscem uzdrowienia i wspólnoty.
Tłum. Marek Darewski
Serdecznie Panią pozdrawiam
wczoraj skończyłem czytać książkę Zdzisława Przygody – „Niezwykłe przygody w zwyczajnym życiu” fenomenala opowieść o życiu wspaniałego człowieka!
Postawa Zdzisława powinna być wzorem dla nas w dzisiejszych czasach pełnych antysemityzmu.