Kora była przypomnieniem, że wolności samostanowienia nie mogą człowiekowi zabrać nawet najbardziej brutalne okoliczności: nie tylko polityczne reżimy, ale i cierpienie, ból, rak – pisze Szymon Hołownia w „Tygodniku Powszechnym”.
Felieton Szymona Hołowni „Gen wolności” ukazał się 14 sierpnia w „Tygodniku Powszechnym”. Cytujemy wybrane fragmenty:
Bardzo chciałem pójść na pogrzeb Kory. Nie znaliśmy się osobiście, nie wiem, czy gdybyśmy się kiedyś spotkali, rozmowa w ogóle wyszłaby poza obowiązkowe, chłodnawe dusery, czy zaraz nie zostałbym sklasyfikowany jako gość, z którym – ze względu na jego religijne afiliacje – nie ma o czym gadać.
Wszystkim, których znam, kojarzyła się w pierwszym odruchu z jednym słowem: „wolność”.
Dla tych z nas, którzy gdzieś w okolicach wchodzenia w dorosłość żegnają się z nieograniczonymi przestrzeniami dziecięcych światów, gdzie może się wszystko, i którzy powoli zaczynają tkać swoje życie z (czasem motywowanych nadzieją, czasem tylko lękiem) kompromisów, była kolejnym przypomnieniem, że owej wolności samostanowienia nie mogą człowiekowi zabrać nawet najbardziej brutalne okoliczności: nie tylko polityczne reżimy, ale i cierpienie, ból, rak.
Kamil Sipowicz, mąż Kory, na jej pogrzebie powiedział tylko parę słów. Wszystko, co trzeba, powiedział jednak przecież wcześniej, przez cztery dekady tworząc z drugim człowiekiem związek kompletny (choć, jak sam na przykładach pokazywał, zdecydowanie nie landrynkowo idealny), rozpięty – jak każdy dobry związek – między klamrami fascynacji i troski. Tych dwoje ludzi, z których jedno odwiedzę kiedyś na Powązkach, a drugiemu mam nadzieję uścisnąć kiedyś dłoń, na tej świeckiej ceremonii dało mi porządną katechezę. Przeżyliście, drodzy Państwo, wasze życie tak, że może zmieni to jakoś i moje. Dziękuję.
Wyb. DJ
I to jest to, co chrześcijanin powinien powiedzieć w obliczu śmierci uczciwego człowieka. I nie ważne czy ten podzielał jego poglądy czy też miał inne.