Jesień 2024, nr 3

Zamów

Marnotrawienie kapłaństwa?

Fot. EpiskopatNews

W obecnej sytuacji, gdy jest mniej księży, powinni oni być wszędzie. Zabieranie ich z uczelni czy stanowisk kierowniczych i posyłanie na wieś, by odprawiali Mszę, nic nie da. Niech księża będą kurialistami, profesorami, budowniczymi, ale pod dwoma warunkami: niech to robią dobrze i niech będą wierzący.

Odkąd podano pierwsze dane na temat ilości kandydatów do polskich seminariów, rozgorzała dyskusja na temat kryzysu powołań w Polsce. W różnych glosach zaczęły mieszać się opisy przyczyn tego stanu ze wskazówkami terapeutycznymi. Jeden z postulatów mówi, by delegować księży tylko do zadań, w których są niezastąpieni, gdyż inaczej jest to marnotrawienie kapłaństwa. Z tą tezą trudno mi się zgodzić.

Konkretnie odnoszę się do głosu dwóch księży, Andrzeja Draguły i Wojciecha Węgrzyniaka. Ks. Draguła pisze: „W sytuacji nadwyżki podaży nad popytem nikt się zbytnio o ułomki nie troszczy. I może właśnie ta wysoka podaż powołań trochę nas uśpiła. W niektórych rejonach Polski tego chleba powołań bywało aż nadto, można było sobie pozwolić nawet na rozrzutność”. W czym się przejawia taka rozrzutność? Zdaniem publicysty Więzi, „wielu księży marnuje swoje święcenia w tym znaczeniu, że nie wykorzystujemy maksymalnie tych kompetencji, które ze święceń wynikają, w których realizacji nikt nas zastąpić nie może”. Jeszcze dosadniej brzmi głos ks. Węgrzyniaka: „Zrobić z księży dziennikarzy, filozofów, sekretarzy, ekonomów, budowniczych, a nawet biblistów, a potem narzekać, że nie ma powołań to ociera się o bluźnierstwo”. Dlatego krakowski biblista zachęca: „Więcej wiary, namysłu nad pragnieniami i dobrego gospodarzenia tym, co mamy”.

Cóż, tezy te prima faciae wydają się nie tylko godne i sprawiedliwe, ale wręcz słuszne i zbawienne. Niestety, po głębszym namyśle wydaje się, że gubią one coś ważnego z istoty Kościoła i jako takie nie nadają się do zastosowania.

Tęsknota za „rajem utraconym”

Samo sformułowanie „kryzys powołań” jest dość złożone i wymaga właściwego wyjaśnienia. Powołania są powiązane z Kościołem, nie istnieją poza nim. Kościelna wspólnota odgrywa też znaczącą rolę w ich rozeznawaniu, formowaniu, dopuszczaniu do święceń, itp. Kryzys tymczasem, rozumiany jako próba, jest naturalnym środowiskiem funkcjonowania Kościoła. Kościół rodzi się w kryzysie, wzrasta w kryzysie, uświęca się w kryzysie. Kryzys nie jest zatem niczym nadzwyczajnym. To raczej szukanie spokoju i – nie daj Boże – przywilejów u władzy politycznej jest patologią, która prowadzi Kościół do zapaści. Powołania dzielą ten sam los i nie ma co się dziwić, że kryzys jest ich naturalną częścią. Kryzys, czyli co? Brak pewności w „pobudowanych spichlerzach” i konieczność ciągłego dookreślania się na nowo.

Poczucie kryzysu powołań bierze się z upartych prób stosowania starych form i schematów, a nie otwierania się na nowe tchnienie Ducha

Kryzys może być ilościowy bądź jakościowy. W ostatnich dyskusjach ten pierwszy aspekt doszedł do głosu, a więc ilościowe zmniejszanie się księży i kleryków na przestrzeni ostatnich 20-30 lat. Kryzys jakościowy, choć jest tak samo faktem, pozostaje niejako w ukryciu, co jest zrozumiałe, bo trafnie go zdiagnozować i opisać to wziąć na siebie ryzyko oceny, podczas gdy łatwiej pokazać liczby.

Dlaczego więc obserwujemy teraz rozpalone głosy o kryzysie powołań? Otóż, daje o sobie znać pewna panika, która rodzi się w wyniku coraz wyraźniejszego odsłaniania się nowej sytuacji. Jest ona dowodem patrzenia wstecznego, anachronicznego, gdzie ideałem była sytuacja, jaką starsi księża i biskupi zapamiętali ze swojej młodości. Czasy prymasa Wyszyńskiego i papieża Wojtyły to swoisty „raj utracony”, a tęsknota za nim pokazuje, że boimy się nowości, którą niesie dzień dzisiejszy. Poczucie kryzysu powołań bierze się z upartych prób stosowania starych form i schematów, a nie otwierania się na nowe tchnienie Ducha. To rozpaczliwe wlewanie nowego wina do starych bukłaków.

Zredukowane uświęcenie

Skoro ilościowe kurczenie się szeregów kleryckich i w efekcie kapłańskich jest faktem, to pojawia się pytanie, jak zarządzać zasobami ludzkimi w Kościele. Jako pierwsze remedium narzuca się przesuwanie księży wyłącznie tam, gdzie są niezastąpieni i obsadzanie pozostałych stanowisk osobami świeckimi.

Nie jest to nic nowego. Podobne rady słyszałem już 18 lat temu, kiedy rozpoczynałem drogę seminaryjną. A gdzie kapłan jest niezastąpiony? Pomijając samą niestosowność tego przymiotnika (przecież nawet najlepszy człowiek jest zastąpiony), przyjmuje się, że ksiądz jest niezastąpiony przy sakramentach, głównie na Mszy św. i w konfesjonale. Gdzie marnotrawi swoje kapłaństwo? Wszędzie indziej, a zdaniem ks. Draguły najbardziej „przybijając pieczęci w biskupiej Kurii”. Swoją drogą, ksiądz profesor nie do końca sprawiedliwie ocenia kurie, choć chyba nie ma kapłana, który by nie poczuł jej zatęchłego zapachu.

Proponuję spojrzeć na Kościół i potraktować go jako potężny organizm. Wiadomo, że w pierwszej kolejności jest to Lud Boży, który dąży do zbawienia i w Kościele pragnie się uświęcać. Czy jednak całą rzeczywistość Kościoła da się zredukować tylko do uświęcania? Co więcej, czy całe uświęcanie da się ograniczyć tylko do dwóch sakramentów: Eucharystii i pokuty?

Może zamiast księży wypędzać z uniwersytetów, szkół i kurii lepiej należałoby zdynamizować duszpasterzy na parafiach?

Yves Congar OP mówił, że gdyby miał do wyboru dwie wspólnoty, gdzie w jednej głosiłoby się tylko Słowo Boże, a w drugiej sprawowałoby się tylko Eucharystię, to ta pierwsza byłaby bardziej uświęcona. Same sakramenty bez Słowa zamienią się w pusty, magiczny rytuał. Z kolei Słowo wymaga namysłu, rozważania, intelektu. Można więc wszelką działalność naukową i edukacyjną Kościoła potraktować jako posługę prorocką.

Kościół to głoszenie Słowa i ewangelizacja, uświęcanie przez sakramenty, nauka i edukacja, caritas i pomoc słabszym, zarządzanie bazą materialną i urzędy kurialne – to wszystko musi być, bo taka jest bogata rzeczywistość Kościoła. W tych wszystkich obszarach potrzebni są i księża, i świeccy. Rozdzielanie zadań osobno dla świeckich i osobno dla duchownych uważam za fałszywe rozwiązanie.

Miejsce i funkcja księdza

Nasza diecezjalna plotka głosi, że w latach 90. biskup – już wtedy zauważając niezbyt liczne szeregi kleryków – zabronił profesorom stawiania ocen niedostatecznych na egzaminach. Kiedy później o tym dyskutowaliśmy, postawiłem tezę, którą i dziś podtrzymuję: zwłaszcza, gdy jest mniej kleryków, trzeba podnieść wymagania. A w obecnej sytuacji, gdy jest mniej księży, powinni oni być wszędzie. Zabieranie ich z uczelni i stanowisk kierowniczych i posyłanie na wieś, by odprawiali Mszę, nic nie da. Niech księża będą kurialistami, profesorami, budowniczymi, ale pod dwoma warunkami: niech to robią dobrze i niech będą wierzący.

Problemem wcale nie jest miejsce pracy i funkcja księdza. Dobry ksiądz nawet w najmniej oczywistym miejscu zawsze będzie apostołem, bo to jest jego pierwszorzędna tożsamość. Ks. Tomáš Halík w jednym z wywiadów stwierdza: „Połączenie kapłaństwa z zawodem cywilnym uważam za model, do którego Kościół za jakiś czas wróci”. Sam mówi, że pracując na świeckim uniwersytecie może docierać do takich, którzy do kościoła nie przyjdą. Czyż to nie ewangelizacyjny znak naszych czasów? Wypędzanie księży z innych zadań niż duszpasterskie, nie jest odpowiedzią na „kryzys powołań”. Tym bardziej, że dziś to nie duszpasterstwo, a ewangelizacja zaczyna stawać się pierwszą troską Kościoła.

Wesprzyj Więź

Z drugiej strony słucham świadectwa francuskiego księdza ze Wspólnoty Błogosławieństw. Opowiada, jak kilka lat po święceniach został proboszczem na południu Francji i powierzono mu 25 kościołów, w większości romańskich z XII wieku. Czuć w nim entuzjazm i miłość do parafian. Nie narzeka, że musi pokonywać duże odległości, a urzędnicy kurialni mu nie pomogą. Sam jest uczniem-misjonarzem, kimś w drodze, kto bierze mały plecak, z radością świadczy o Jezusie i przyjmuje każdego bez warunków wstępnych. Może więc zamiast księży wypędzać z uniwersytetów, szkół i kurii lepiej należałoby zdynamizować duszpasterzy na parafiach? Mentalność urzędnicza może zagnieździć się i tam.

Odrzucam zatem dwie fałszywe alternatywy. Pierwsza spycha księży co prawda nie do zakrystii, ale do prezbiterium, w nadziei, że pozostałe przestrzenie zajmą świeccy. To naiwne myślenie. Dojrzewanie Kościoła do obdarowania świeckich urzędami i odpowiedzialnością jest powolnym procesem, co pokazuje przykład papieża Franciszka. Jego nauczanie z trudem przebija się do świadomości zarówno księży, jak też świeckich, częściej zaś wywołuje krytykę.

Druga alternatywa sugeruje, że ksiądz na parafii i w duszpasterstwie jest bardziej księdzem, niż ten na uczelni, czy w kurii. Chyba nie żyjemy jednak w czasach tak wygodnych specjalizacji. Nie tyle powinniśmy pytać o „gdzie” księdza, ale o jego „jak”.

Podziel się

Wiadomość

Jasne gdy w latach 80 było dużo powołań to można było pozwolić sobie na dziadostwo w seminariach.Po 25 latach wychodzą skutki tego dziadostwa.Nakaz misyjny Jezusa „idzcie i czyncie sobie uczniów” nie został zrealizowany

Nie zamierzam tutaj dokonywać jakiejś całościowej analizy przyczyn tego, co określane bywa 'kryzysem powołań’. Chcę tylko dorzucić przysłowiowe „trzy grosze” do polemiki, jaką ks. Piotr Karpiński podjął we wzmiankowanej materii, z księżmi Andrzejem Dragułą i Wojciechem Węgrzyniakiem.

Wiele lat temu, o. Jan Andrzej Kłoczowski OP, jako zarządca naszych studiów mówił nam, adeptom dominikańskiego życia, że nasze studia i formacja przed święceniami nie mogą być swoistym „technikum duchowlanym”. Chodziło mu o format kształcenia i wzrostu duchowego. Nie wyobrażał sobie, aby dominikanin był wyłącznie rzemieślnikiem, który poprawnie odprawia mszę i sprawuje lege artis inne sakramenty. Do tego oczywiście wygłasza jeszcze, zgodnie z charyzmatem zakonu, zborne teologicznie kazania.

Wizja kapłaństwa jako zredukowanego do sprawowania sakramentów, aby nie marnotrawić władzy święceń, wywołuje moje zdumienie. Taka teza nie wytrzymuje krytyki, nie tylko w świetle tego, co napisał ks. Piotr Karpiński. Otóż, gdyby nie księża, którzy przez wszystkie chrześcijańskie pokolenia daleko wykraczali poza rolę wąsko rozumianego szafarstwa sakramentów, skala oddziaływania Kościół byłaby wyłącznie plemienna.

Wszystko jednakowoż w tym świecie ma dwie strony. Ks. Karpiński napisał: „To raczej szukanie spokoju i – nie daj Boże – przywilejów u władzy politycznej jest patologią, która prowadzi Kościół do zapaści.” Jak na standardy Kościelne bardzo śmiała i odważna teza.

Moje trzy grosze w tej sprawie są następujące. Wielu księży w Polsce marnotrawi kapłaństwo nie dlatego, że robią coś więcej, niż wynika to z wąsko pojętej władzy sprawowania sakramentów, lecz dlatego, iż robią rzeczy: zamiast, niepotrzebne lub wprost szkodliwe. Do tej grupy należą bez wątpienia np. proboszczowie trzęsący gminą albo powiatem, biskupi trzęsący burmistrzami miast, księża dla których ambona stanowi miejsce uprawiania polityki.

O ile potrzebni są nam (oj, bardzo potrzebni) księża, rozumiejący również świat polityki i dynamiki społecznej, to broń nas Panie Boże przed księżmi, którzy głoszenie Słowa podporządkowali agitacji politycznej, lub zgoła na jej rzecz Słowo porzucili.

To nie brak dostępności łaski sakramentów pozbawia Kościół w Polsce powołań, ale między innymi brak jego oczywistej i rzeczywistej odrębności od wspólnoty politycznej i narodowej. I w tym sensie ks. Karpiński ma również rację, gdy pisze o tęsknocie za owym 'rajem utraconym’

Jeśli Kościoła, czyli wiernych i księży nie można zidentyfikować na pierwszy rzut oka dzięki specyficznym dla niego ewangelicznym własnościom, to cóż ma pociągać powołanych? Najpierw jest fascynacja szczególnością czegoś, potem pragnienie tego i w końcu powołanie. Pan Bóg powołuje spragnionego i chcącego!!! Nie powołuje nas wbrew nam samym.

Nie wierzę, że to czytam. Zdanie „posłanie księży na wieś by odprawiali msze niczego nie zmieni” to jakis chyba żart. Jeszcze w ustach księdza… czytając to odnoszę wrażenie, ze tylko w miastach sa inteligentni księża a na wsiach jakieś przygłupy. Nie twierdzę, że księża mają tylko sprawować sakramenty i nic więcej. Niech robią jedno i drugie. Jednak powzsze zdanie bardzo mnie uderzyło. Artykuł trochę jakby od kurialisty i profesora, który boi się, ze bedzie musiał na wsi msze odprawiać.