Moim głównym zadaniem jest codzienne nawracanie się. Oczywiście można być żonglerem, lawirującym w marzeniach oraz na trasach koncertowych. Ale co z tego zostaje? – mówi muzyk Józef Skrzek w rozmowie z „Gościem Niedzielnym”.
Z Józefem Strzekiem rozmawia Barbara Gruszka Zych. Wywiad ukazał się 19 lipca w „Gościu Niedzielnym”. Cytujemy wybrane fragmenty:
Cały ten show-biznes jest naćpany gwiazdorami, celebrytami, spragnionymi komplementów. I jak ci to nie odpowiada, to albo będziesz stał w kącie, albo jesteś tak silny, że decydujesz się pozostać postacią skromną, a jednocześnie wyrazistą, i dzięki temu trafiasz do ludzi.
Występując w kościołach po ogłoszeniu stanu wojennego, zacząłem w moich kompozycjach iść w stronę łagodności. Nie chciałem we wszechobecnym strachu jeszcze na ludzi napierać.
Trzeba trzymać się Dekalogu. Dochodzenie do zgodności życia z Dekalogiem to wielka sztuka. Przecież człowiek stale się łamie i już od południa, a czasem nawet od rana, jest grzeszny. Teraz moim głównym zadaniem jest codzienne nawracanie się. Oczywiście można być takim żonglerem, lawirującym w marzeniach oraz na trasach koncertowych. Ale co z tego zostaje? (…) Trzeba stale zastanawiać się nad tym, co jest dla ciebie najważniejsze.
Kiedy jesteś na scenie i czujesz, że trafiasz do widowni, że ci ludzie ciebie potrzebują, to dostajesz dodatkowych sił. Jak śpiewasz „Freedom” w Brnie i widzisz, że 50 tys. młodych manifestuje, że jest za wolnością, to ty też czujesz się wolny.
Każdy koncert to oddychanie z tymi, którzy cię słuchają. Teraz wiem, że granie to dotykanie różnorodnej materii. Jest nią wnętrze człowieka, akustyka, a także – zwłaszcza w kościołach – Bóg.
Brat Janek dwa tygodnie walczył o życie po przebytym w domu udarze. Już się wydawało, że z niego wyjdzie, ale nastąpił drugi wylew. Przez te dwa tygodnie grałem mu na harmonijce i próbowałem z nim rozmawiać, kiedy już sam nie mógł mówić. Wtedy najbardziej się do niego zbliżyłem.
Wyb. DJ