Gdy w Sądzie Najwyższym zabraknie wolnych, prawdziwie niezawisłych sędziów, obywatel będzie się musiał liczyć z najdalej idącymi konsekwencjami osobistymi i majątkowymi.
Sprawa od dawna nie była tak prosta jak dziś. Rządząca partia za pomocą różnych nielegalnych (brak publikacji wyroków, odmowa nominacji sędziów) lub półlegalnych, czy łamiących jakiekolwiek demokratyczne obyczaje (uchwalanie ustaw błyskawicznie, w środku nocy, obrzydzanie organów państwa poprzez kłamliwe kampanie reklamowe) środków przejęła już niemal wszystkie niezależne organy konstytucyjne: Trybunał Konstytucyjny – likwidując możliwość kontroli uchwalanych przez siebie niezgodnych z Konstytucją aktów prawnych – i Krajową Radę Sądownictwa, całkowicie uzależniając od siebie wybór nowych sędziów, system ich awansów i kontrolę nad stosunkami służbowymi, które panują w sądach. Oprócz tego ma rzecz jasna pełną kontrolę nad wszelkimi agendami bezpośrednio zależnymi od władzy ustawodawczej (używa Sejmu i Senatu jak maszynki do głosowania, gwałcąc prawa opozycji w niewidziany od dawna w Polsce sposób) oraz wykonawczej (od coraz brutalniejszej policji po lukratywne fuchy w spółkach skarbu państwa).
Do władzy absolutnej brakuje jej tylko pełnej kontroli nad samorządami (choć tym naprzykrza się coraz dokuczliwiej) oraz trzema organami konstytucyjnymi: Rzecznikiem Praw Obywatelskim, Naczelną Izbą Kontroli i Sądem Najwyższym. Spośród nich tylko ten trzeci posiada realną władzę. Dwie pierwsze instytucje są niezwykle ważne z punktu widzenia wiedzy o państwie – szkoda, że rząd nie chce z tej wiedzy korzystać – nie mają jednak możliwości bezpośredniego kształtowania rzeczywistości za pomocą ostatecznych decyzji czy wyroków. Taką, olbrzymią i kluczową, władzę posiada Sąd Najwyższy.
Wiele zarzutów można by postawić polskiemu wymiarowi sprawiedliwości, a więc i Sądowi Najwyższemu, który jest jego kluczowym ogniwem. Jednakże ogólny bilans Sądu z pewnością wypada pozytywnie
O tym, dlaczego Sądu Najwyższego należy bronić jak niepodległości, pisałem na tych łamach przed rokiem, w trakcie najgorętszych protestów w obronie niezawisłości sądów. Sędziowie tego organu, inspirowani w dużej mierze przez prof. Adama Strzembosza, odegrali kluczową rolę przy rozliczeniach z poprzednim systemem. Wydali setki, jeśli nie tysiące, wyroków rehabilitujących ofiary stalinizmu – choćby Witolda Pileckiego, czy licznych członków podziemia antykomunistycznego – i stanu wojennego (bohaterskich działaczy podziemnej „Solidarności”, czy „Solidarności” rolniczej), uzupełniając tym samym ewidentne zaniechania ustawodawcy. Swoją codzienną, mrówczą robotą, ujednolicali orzecznictwo sądowe na terenie całego kraju, starając się wyznaczać linie orzecznicze w sprawach karnych, cywilnych czy administracyjnych. Prawda, że nie zawsze wychodziło im to idealnie i bez trudu da się znaleźć orzeczenia SN w podobnych sprawach o odmiennych tezach. Trzeba jednak przyznać, że zadanie przed polskimi sędziami jest wyjątkowo trudne. Przyrost ilości spraw w III RP był niemalże geometryczny. Zaczęło się od około miliona rocznie w skali kraju w roku 1990, a skończyło na szesnastu milionach w ostatnich latach. Również Sąd Najwyższy jest proporcjonalnie bardziej obłożony.
Wreszcie kwestia najważniejsza. Sąd Najwyższy wielokrotnie stawał po stronie praw człowieka, interpretując obowiązujące prawo w konstytucyjnym duchu. Tak było w setkach spraw pracowniczych, o przywrócenie do pracy, czy też ustalenie istnienia stosunku pracy w przypadku zatrudnienia śmieciowego. Tak było w sprawie posłanki Sawickiej, uniewinnionej nie dlatego, że nie popełniła czynu zabronionego, ale dlatego że to państwo zastawiło na nią pułapkę, zachęcając ją do popełnienia przestępstwa.
Również w ostatnim czasie sędziowie SN z reguły stają na wysokości zadania. Podjęli szereg uchwał dotyczących prawomocności nieopublikowanych wyroków Trybunału Konstytucyjnego, czy też stwierdzających dalsze sprawowanie urzędu przez prezes Małgorzatę Gersdorf. Nikt spośród ponad osiemdziesięciu z nich nie zgodził się na przyjęcie hańbiącej roli prezydenckiego „komisarza”, zastępującego pierwszą prezes. Wykazują ponadprzeciętną odwagę, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż są przyzwyczajeni do spokojnej, merytorycznej pracy w zaciszu biblioteki, gabinetu i sali sądowej.
Oczywiście, wiele zarzutów można by postawić polskiemu wymiarowi sprawiedliwości, a więc i Sądowi Najwyższemu, który jest jego kluczowym ogniwem. Z pewnością nie zawsze w porę w swoim orzecznictwie wychwytywał ważne społecznie problemy (takie jak np. nadużycia przy reprywatyzacji), być może nieraz stosował prawo zbyt literalnie i rygorystycznie (jak wtedy, gdy z powodu błędu formalnego obciął subwencje dwóm opozycyjnym partiom).
Z pewnością również sędziowie SN popełniali w sporze z obecną władzą liczne błędy taktyczne, jak choćby nieszczęsną wizytę prezes Gersdorf na ślubowaniu trybunalskiego dublera. Jednak ogólny bilans Sądu wypada pozytywnie. Niemały w tym był udział faktu, że przez lata do orzekania w SN byli kierowani sędziowie niezwykle doświadczeni, szanowani w swoim środowisku i znani z wybitnego orzecznictwa, a także wybitni profesorowie prawa. Słowem, ludzie prawdziwie niezawiśli. Bo do niezawisłości jest potrzebne, obok demontowanych właśnie gwarancji instytucjonalnych, poczucie własnej wartości wynikające z wiedzy merytorycznej i odpowiedniego charakteru.
Co się stanie, kiedy niezależnego Sądu Najwyższego pełnego wolnych, prawdziwie niezawisłych ludzi zabraknie? Naprawdę strach się bać. SN rozstrzyga dziennie (ostatecznie!) dziesiątki spraw, w których obywatel styka się z machiną państwową. Są to sprawy karne (w tym liczne polityczne), inicjowane przez – zależną od Zbigniewa Ziobry – prokuraturę, sprawy cywilne (np. o odszkodowania od skarbu państwa), czy niektóre sprawy administracyjne (np. z zakresu ubezpieczeń społecznych, wkrótce na Plac Krasińskich trafią też liczne sprawy tak zwanych emerytur mundurowych). Jeśli będą je rozstrzygać sędziowie mierni, bierni, ale wierni, w rodzaju tych, którzy zasiadają obecnie w Krajowej Radzie Sądownictwa, pomimo bojkotu tego nielegalnie wybranego organu przez miażdżącą większość środowisk prawniczych, możemy zapomnieć o sprawiedliwym wyroku.
W razie konfliktu z władzą, obywatel musi się liczyć z najdalej idącymi konsekwencjami osobistymi i majątkowymi. Takie ryzyko istniało zawsze, ale obecne zmiany w sądownictwie wielokrotnie je zwiększają. Zapowiedział to nieświadomie sam prokurator-poseł Piotrowicz, który powiedział, że sędziów w czasach PiS ma cechować „mentalność służebna wobec państwa”. Proszę się domyślić, kto będzie od początku na straconej pozycji w konflikcie na linii obywatel-państwo, gdy sędziów charakteryzować będzie jedynie „służebna mentalność” wobec tego drugiego.
A więc, kochani współobywatele, nie wahajcie się już ani chwili. To jest ten moment, gdy trzeba rzucić wszystko – plany wakacyjne, dodatkowe zlecenia, randki, spotkania towarzyskie i pójść tam, gdzie w Waszym mieście, miasteczku czy wsi organizowane są protesty w obronie niezawisłości Sądu Najwyższego. Noce lipcowe są ciepłe i piękne, już przekonaliśmy się o tym rok temu.
Bardzo tendencyjny tekst!
Nihil novi – taka już jest narracja Więzi lub TP Każdy widzi co innego – oglądasz TVN – myślisz dramat, oglądasz ‘jedyneczkę’ – myślisz najlepszy czas dla Polski ;-). Ja bym apelował, żeby zamiast wyprowadzać ludzi na ulicę i prowokować zamieszki lub coś gorszego, bardziej skutecznie zachęcali do głosowania w następnych wyborach…
A ja nie rozumiem zupełnie tego wiązania protestów społecznych z prowokowaniem do zamieszek, uważam to za mało elegancki chwyt retoryczny. Czy prawo do zgromadzeń i protestów nie jest jednym z fundamentów demokracji? Czy nieprzypadkowo właśnie takiej narracji o zamieszkach jako prowokacjach używają reżimy autorytarne?
Mała korekta….”do władzy absolutnej brakuje” nie kontroli nad RPO, NIK itd., tylko kontroli nad mediami (tzw. czwartą władzą). Partia o ty wie i niewątpliwie będzie się starała ten brak nadrobić.
Moją motywacją do obrony Sądu Najwyższego może być to, że nawet kiepski sąd jest mniej zły, niż sąd sprawny, ale wybrany przez dwie pozostałe władze. Ale takie przekonanie nie pozwala na przystąpienie do pryncypialnej opozycji przeciw PiS. Nie motywuje mnie mówienie nieprawdy, a tak oceniam stwierdzenie Autora, że “Sędziowie tego organu, inspirowani w dużej mierze przez prof. Adama Strzembosza, odegrali kluczową rolę przy rozliczeniach z poprzednim systemem”.
Rozliczenia z przeszłością to najmniej udane osiągnięcie prezesury profesora Strzembosza. Co Autor odpowie na ten zarzut pod adresem rozliczeń z przeszłością Sądu Najwyższego – https://youtu.be/iuPxDgenOR0?t=994? M.Markiewicz powtórzył to pytanie prof.Strzemboszowi na debacie u abp Rysia i nie usłyszeliśmy od p.profesora przekonującej odpowiedzi https://youtu.be/0xc1XsaAcdQ?t=6546.
Czy naprawdę nie było innych specjalistów od prawa pracy niż zapewne dobry prawnik p.sędzia Iwulski? Narracja PiSu marginalizuje fakt, że jako sędzia próbował kombinować, jak ocalić przynajmniej niektórych sądzonych w stanie wojennym i to powinno zostać mu policzone, ale to za mało, by być sędzią Sądu Najwyższego. Osobiście znałem prof.Murzynowskiego, szlachetnego człowieka, członka PZPR do końca, jako osobę zaangażowaną na Uniwersytecie Warszawskim w wyciąganie studentów w latach ’80 z kłopotów politycznych, a zaczął to robić już w 1968 roku. Ale czy naprawdę miał nieposzlakowaną reputację bycia niezależnym by trafić po 1989 roku do Sądu Najwyższego? Może był bardzo niezależny, prawdopodobnie był, ale tej reputacji nie mógł mieć.
Każdy z sędziów orzekających po myśli władzy przed 1989, nawet tych skazujących w stanie wojennym mógłby ją odzyskać, gdyby wcześniej podjęli działania niekoniunkturalne. Np. gdyby zgłosili votum separatum do uznania wyniku wyboru na prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, gdy wprowadził wyborców w błąd co do swojego wyższego wykształcenia. Dla sędziego z komunistyczną przeszłością to byłoby niekoniunkturalne. Albo gdyby sprzeciwiali się uchwale SN oraz uchyleniu stosowania art.4 ustawy o IPN, o czym mówi we wklejonych linkach M.Markiewicz.
Dziś takie koncesje na rzecz narracji PiS jak czyni Autor, że nie wszystko w sądownictwie było OK to zbyt późno i zbyt mało. To już lepiej wypada Ewa Łętowska, która ostro krytykowała sądownictwo polskie. W 2013 mówiła:
“Cały czas zaostrzamy wymogi, jakie się stawia od strony proceduralnej w dostępie do sądu, a z drugiej strony nie dajemy ludziom pomocy prawnej. To jest znowu przechył w kierunku siły. Dlatego że mądrzejszy, sprawniejszy, bogatszy, w ten czy inny sposób silniejszy – da sobie radę. Biedniejszy, słabszy, mniej doświadczony, gorzej zorganizowany – rady sobie nie da. Postępujemy zgodnie z zasadą: jestem słaby, będę jeszcze słabszy, jestem biedny, będę jeszcze biedniejszy, jestem silny, prawo na straży mojej siły stanie, prawo moją siłę jeszcze bardziej wzmocni. A nie takie jest przecież zadanie prawa. Tymczasem my tolerujemy takie funkcjonowanie prawa, co uważam za oburzające.”
Nikt nie podchwytywał jej głosu, autorytety prawne, które dziś się obudziły tkwiły w błogim letargu. Więcej, niektórzy panoszyli się, jak urzędujący prezes TK Jerzy Stępień, który w audycji Janiny Paradowskiej w radiu TOKFM dywagował (sam słyszałem), jaki z projektów pierwszego rządu PiS jest lub nie jest konstytucyjny (czytaj: których z ustaw PiSu Trybunał nie przepuści). To obraza dobrych standardów sędziowskich. Nikt się nie oburzał z tych, co dziś się oburzają. J.Kaczyńskiemu tamta nauka nie poszła w las, więc zaczął od złamania kręgosłupa Trybunałowi, co chciał być trzecią izbą parlamentu. A przecież podjęte wtedy próby zmian były skromne.
Straszenie Autora, że poniesiemy koszty zmian wprowadzanych przez PiS są nieskuteczne, bo i tak jak mówi E.Łętowska polskie sądy w tą stronę ewoluowały. Byłoby jeszcze gorzej, bo tamte sądy miałyby fałszywy przymiot sprawiedliwości i niezależności. Dlatego gdy dziś E. Łętowska broni Sądu Najwyższego, to jest to dla mnie wiarygodne, a gdy broni prof.Strzembosz, to już niestety mniej. Bo E.Łętowska daje gwarancje, że jej celem nie jest przywrócenie status quo ante, a w przypadku prof.Strzembosza, Autora i większości opozycji nie wiadomo.
Od półtora roku PiS zmienia sądy – a jaką alternatywę przez ten czas wypracowali ci, co się mu sprzeciwiają? Nic nie wypracowali, bo musieliby się zgodzić z diagnozą sądownictwa PiS, a to by demobilizowało opór. Prawda przestaje być ważna dla obu stron. Stracili półtora roku i dalej go będą tracić.
A przecież gdyby jako ogromny autorytet moralny prof.Strzmbosz zwołał (zresztą nadal może zwołać) konwent nieposzlakowanych prawników od E.Łętowskiej po A.Zolla by wypracować nową wizję sądownictwa polskiego, owszem z uwzględnieniem niektórych rozwiązań PiSu np. losowania sędziów, a pewnie i trochę innych, PiS musiałby się do tego odnieść, a jeśli nie, to przynajmniej jednoczyłby tych, co dziś nie przyłączają się do walki o powrót ancien regime w sądach. I ci, którzy taką postawę etycznie oceniają negatywnie niech najpierw rozliczą z etyki tych, którzy utrzymują, że dotychczas było nie najgorzej i dzielą w ten sposób tych, którzy sądy chcieliby zbudować inaczej, niż to proponuje partia rządząca.
Ale żeby zakończyć pojednawczo, nie odmówię Autorowi najważniejszego, czyli dobrych intencji. Nie widzę w tym stanowisku, które krytykuję żadnych osobistych korzyści. Uznaję w Autorze partnera, do którego krytyki moich poglądów mam obowiązek się odnieść. W skrócie odtwarzam je tak, że szukam w szczegółowych różnicach alibi dla nie przyłączania się do protestu, który jest obowiązkiem etycznym.
Ważny tekst! Dziękuję Autorowi.