W tematyce „Kościół a Żydzi” wiele jest uproszczeń, obrazów nieprawdziwych czy wspartych wybiórczymi źródłami. Książki Joanny Tokarskiej-Bakir i Jacka Leociaka przynoszą ciekawe tropy badawcze, ale i nowe uproszczenia, wciąż nie dając odpowiedzi na ważne pytania.
W marcu 2018 r. ukazały się dwie ważne książki, w których pojawia się temat postawy Kościoła katolickiego wobec Żydów.
Są to różne publikacje. Pierwsza z nich, autorstwa prof. Joanny Tokarskiej-Bakir, zatytułowana „Pod klątwą”, omawia, jak informuje podtytuł, „Społeczny obraz pogromu kieleckiego”[1]. Kościół katolicki jest tylko jednym z „bohaterów” opowieści o wydarzeniach w dniu 4 lipca 1946 r. w Kielcach. Autorem drugiej książki, „Młyny Boże”, jest prof. Jacek Leociak. Podtytuł tej publikacji – „Zapiski o Kościele i Zagładzie” – wyraźnie pokazuje, że Kościół znajdzie się w centralnym miejscu narracji[2].
Wokół tematu „Kościół a Żydzi” wciąż pojawia się w Polsce wiele uproszczeń i emocji. Warto więc przyjrzeć się, co w tej kwestii proponują nam najnowsze propozycje na rynku księgarskim. Omówię je osobno, ponieważ, jak wspomniałam, obie książki w różny sposób dotykają tej tematyki.
Obraz Kościoła uwikłanego
Dzieło prof. Tokarskiej-Bakir składa się z dwóch tomów. Pierwszy z nich jest obszernym, liczącym ponad siedemset stron, wnikliwym i szczegółowym opisem osób, wydarzeń, zjawisk, związanych z pogromem Żydów w Kielcach, uzupełnionym o biogramy i apendyksy. W tomie drugim, na ponad ośmiuset stronach opublikowany został materiał źródłowy. W każdym z tomów Kościół katolicki zajmuje osobne miejsce (t.1: rozdziały: 4, 13, 16; t.2: cz. 1: „Raporty”, cz.10: „Duchowni”).
Opowieść o Kościele kończy umiejscowienie go w konkluzjach autorki na temat przyczyn pogromu. Jej zdaniem, wśród czterech czynników stanowiących mieszankę wybuchową, która eksplodowała na Plantach – obok „wrogości wobec Żydów”, strachu dozorców kamienic przed żydowskimi właścicielami i przekonania o „panoszeniu się Żydów” – ważną przyczyną było również przyjęcie przez „lokalny Kościół” i „umiarkowane WiN-owskie podziemie”, że „Żydzi naprawdę mogli maczać palce w porywaniu polskich dzieci”. Zdaniem autorki, „duchowieństwo dawało ideologię, władza polityczna dawała siłę”.
Autorka „Pod klątwą” podejmuje ciekawy trop badawczy – sprawdzenie w powojennym Kościele obecności przekonań o Żydach porywających polskie dzieci oraz o mordzie rytualnym. Dotychczas badacze zajmujący się pogromem czy postawami Polaków i Kościoła wobec Żydów, poza odnotowaniem wspomnianych poglądów, nie zatrzymywali się nad nimi lub przyglądali im się w szerszej, społecznej perspektywie.
Prof. Tokarska-Bakir od lat zajmuje się „legendami o krwi”. Rekonstruując społeczny obraz pogromu kieleckiego, przygląda się ważnemu elementowi myślenia „pogromszczyków” – ich przekonaniu, że Żydzi porywają i mordują polskie dzieci. Pisze, że autorzy kościelnych „Raportów” o pogromie „stronią od pytania, kto wytworzył skojarzenie pomiędzy ginięciem dzieci i Żydami. Instytucja przez stulecia podtrzymująca kulty dzieci-męczenników, demonizująca Żydów, przedstawiająca ich jako kanibali i wampirów nie przyjmuje do wiadomości własnego uwikłania w pogrom”.
Podążając tym tropem, autorka odnotowuje w powojennej rzeczywistości wypowiedzi tych polskich biskupów, którzy są przekonani, że w Kielcach to Żydzi porwali i torturowali polskie dziecko lub twierdzą, że „sprawa krwi” nie jest jednoznacznie rozstrzygnięta. Czytamy o popularności w katolickich domach książki ks. Piotra Skargi „Żywoty świętych”, w której znalazło się opowiadanie o, zamęczonym przez Żydów, św. Szymonie z Trydentu oraz o wydanej w 1947 r. książce bp. Karola Radońskiego o „Świętych i błogosławionych Kościoła katolickiego”, wśród których wymienione zostały „niewiniątka zabite przez Żydów”.
Obszarem analizy w „Pod klątwą” są nie tylko bezpośrednie wypowiedzi duchownych i literatura, ale także te zachowania Kościoła, które dowodzą, że nie chce podpisać się pod stwierdzeniami, które zaprzeczają mordom rytualnym.
Obok wątku „legendy o krwi” w książce pojawia się także refleksja dotycząca innych kościelnych przekazów na temat Żydów. Autorka przygląda się m.in. raportom, które stwierdzały, że pogrom został wywołany przez „pewne komunistyczne czynniki żydowskie w porozumieniu z Urzędem Bezpieczeństwa”, pisze o duchownych, którzy postrzegali Zagładę jako karę dla Żydów lub pozytywnie mówili o Hitlerze, „bo wymordował Żydów”.
Autorka „Pod klątwą” podejmuje ciekawy trop badawczy – sprawdzenie w powojennym Kościele obecności przekonań o Żydach porywających polskie dzieci oraz o mordzie rytualnym
Trop badawczy podjęty przez Joannę Tokarską-Bakir jest istotny i ciekawy. Konkluzje autorki o „uwikłaniu [Kościoła] w pogrom” – daleko idące. Dlatego żałuję, że w niektórych momentach zabrakło „pociągnięcia” analizy zauważonych faktów czy zjawisk. Badacze udowadniają bowiem, że w historii postawy duchownych wobec mordów rytualnych były niejednoznaczne. Jednak w przekazie publicznym Kościoła do wiernych był to margines. Podobnie było po wojnie. Odnotowane w książce pojedyncze wypowiedzi biskupów na zamkniętych spotkaniach nie wchodziły w przestrzeń publiczną. Poza nią znalazły się również opisane w książce dokumenty kościelne.
Pojedyncze kazania czy zapisy w literaturze kościelnej to – w mojej ocenie jako historyka – za mało, aby przyjąć, że Kościół po wojnie „utrwala” lub „ożywia” w społeczeństwie pogląd o mordzie rytualnym. Warto także pamiętać, że tego typu wypowiedzi były „monitorowane” i ograniczane przez władzę.
Pomiędzy tezą autorki „Pod klątwą” o uwikłaniu Kościoła w pogrom a marginalną obecnością przekazu o porywaniu dzieci polskich przez Żydów istnieje nieprzebadany obszar powojennego nauczania Kościoła – realnej „ideologii”, która kształtowała myślenie katolików. Warto więc zapytać, jakie miejsce po wojnie zajmowali Żydzi w nauczaniu Kościoła, które kierowano do wiernych (praktyki religijne, wypowiedzi, prasa, literatura kościelna…), jaka jego część i dlaczego przekazywała wrogie czy niechętne wobec Żydów treści.
Warto także zastanowić się nad takim problemem: skoro temat mordów rytualnych był w kościelnym przekazie marginesem, to co spowodowało, że w społeczeństwie „odżywa” on właśnie po wojnie i jest ważnym elementem myślenia „pogromszczyków”. Inne pytanie powinno dotyczyć postawy wiernych wobec takiego przekazu Kościoła. Czytamy np. w raporcie ambasadora USA, że przed pogromem znikały dzieci: „ksiądz katolicki […] wyraził pogląd, że uciekły na Ziemie Zachodnie, ale ludność generalnie była skłonna wierzyć […], iż zamordowali je Żydzi”.
W książce „Pod klątwą” brakuje mi odpowiedzi na wspomniane pytania, a część opisu Kościoła budzi moje zastrzeżenia. Wspomnę o kilku przykładach.
Osobne miejsce w książce zajmuje sprawa „Odezwy, której nie było” [tytuł podrozdziału]. Autorka pisze, że Kościół odmówił podpisania oświadczenia wojewody kieleckiego z powodu stwierdzenia, że „morderstw dzieci ze strony Żydów nigdy nie było”, a w swoim projekcie zastąpił je zdaniem, iż sprawcy „bez względu na przynależność narodowościową i wyznaniową” zostaną ukarani. Przykrojenie narracji o przyczynach odmowy podpisania odezwy tylko do tego wątku jest uproszczeniem. Źródła pokazują, na które treści w odezwie Kościół był „wrażliwy”: to milicja i wojsko. W projekcie wojewody opis ich zachowania był kłamstwem.
Co więcej, w książce nie pojawia się pytanie, dlaczego we własnej odezwie Kościoła – skierowanej do wiernych w niedzielę 7 lipca 1946 r. – zdanie „o ukaraniu winnych bez względu na narodowość” nie pojawia się. Jeśli był to ważny element myślenia Kościoła, to powinien znaleźć się w tej odezwie. Czytamy w niej za to o „krwawym dramacie”, o „braku dokładnej znajomości” tego, co się stało, o „prawdziwym i szczerym ubolewaniu z powodu tragicznych i godnych pożałowania wypadków”.
Zaskakujący jest brak w „Pod klątwą” informacji o innej ważnej odezwie kieleckiej Kurii diecezjalnej z 11 lipca 1946 r. Jest to kolejny upubliczniony dokument, odzwierciedlający myślenie Kościoła o pogromie. Pisano w nim: „Podstawową zasadą katolicyzmu obok miłości Boga jest miłość bliźniego bez względu na pochodzenie, narodowość i wyznanie. Do najwyższych wartości […] należy jego życie i zdrowie, a poszanowanie tego życia i zdrowia jest naczelnym nakazem […] Wypadki, które rozegrały się w Kielcach […] wbrew tym świętym i niewzruszonym zasadom zgasiły życie wielu osób, a jeszcze większą ilość przyprawiły o ciężkie rany. Podając to z ubolewaniem do wiadomości, musimy sobie jasno zdać sprawę z tego, iż fakt rozmyślnego zabójstwa jest zbrodnią wołającą o pomstę do Boga i jako taki godzien całkowitego i bezwzględnego potępienia. […] Potępiając powyższe czyny […] Kuria […] wzywa […] do zachowania spokoju, opanowania się oraz zrozumienia powagi chwili w interesie własnym i Narodu. Niechaj żaden katolik nie da się zwodzić nikomu, kto by chciał pchnąć do podobnych czynów”.
Warto pamiętać, że odezwa ta, odczytana we wszystkich kościołach w Kielcach, swym oddziaływaniem „wyszła poza miasto”, ponieważ opublikowano ją w „Tygodniku Powszechnym”. Z książki J. Tokarskiej-Bakir (zamiast informacji o tym dokumencie) dowiadujemy się natomiast, że po pogromie Kościół w Kielcach wydał „zimną, oficjalną, nic nie znaczącą odezwę, z inspiracji UB”. Tak zeznał w 1951 r. aresztowany duchowny „pod presją śledczych”. Czytelnik zostaje zostawiony z taką informacją, a ja nie rozumiem, dlaczego materiał źródłowy z lipca 1946 r. „przegrywa” w opowieści o Kościele z materiałem komunistycznego śledztwa.
Moje zastrzeżenia budzi również formułowanie przez autorkę jednoznacznych wniosków bez pokazania – w tak obszernej książce! – całości dostępnego na dany temat materiału źródłowego. Na przykład na str. 121 czytamy, że biskup Kaczmarek. „nie zamierzał posłużyć się autorytetem Kościoła, aby ochronić Żydów”. Zacytowane są jego słowa krytyczne wobec Żydów „w rządzie”, które padły na spotkaniu z delegacją tej społeczności. Dla przekazanej wcześniej tezy zaskakujące jest pominięcie innego fragmentu wypowiedzi biskupa. Wg informacji Biuletynu Żydowskiej Agencji Prasowej, „wyraził [on] ubolewanie nad losem Żydów w obecnej wojnie, […] oraz zapewnił, że polecił wygłoszenie kazań w kościołach mających za zadanie nie tylko szerzenie idei tolerancji religijnej lecz również potępianie wszelkich objawów kolidujących z duchem chrześcijaństwa”. W mojej ocenie, wspomniana wcześniej teza autorki jest sprzeczna z informacjami BŻAP.
Podobne zastrzeżenia pojawiają się wobec informacji, znajdującej się w przypisie 560. Odnosi się on do zdania o bp. Kaczmarku „nie zamierzającym ochronić Żydów”, czytamy, że podobne opinie głosili amerykańscy dyplomaci. Autorka cytuje słowa Gerarda Keitha z raportu do ambasadora USA Arthura Bliss-Lane’a: „Trzeba zauważyć, że duchowieństwo i Kościół nie starały się uspokoić ludzi” oraz samego Bliss-Lane’a: „Należy zauważyć, że brak było starań duchowieństwa i Kościoła, aby uspokoić ludzi”. Zaznaczona przeze mnie informacja inaczej wygląda jednak w oryginale. Bliss-Lane pisze: „jedyne stwierdzenie z dokumentu [Gerarda Keitha], z którym mógłbym się nie zgodzić, znajduje się na str. 4: Należy zauważyć, że brak było starań duchowieństwa i Kościoła by uspokoić ludzi”. Ambasador pisze, że po „oświadczeniu kard. Hlonda można by zgodzić się ze stwierdzeniem […] z memorandum”, jednak dalej pisze: „Z tego, co zdołałem ustalić, wynika że Kościół podjął stanowcze próby uspokojenia ludności Kielc”, a postawę prymasa tłumaczy: „miał podstawy, by odeprzeć zarzuty dotyczące obojętności hierarchii”.
Źródła mówią czasem co innego
W niektórych miejscach widać w książce „Pod klątwą” „podciąganie” źródeł do tezy dotyczącej przekonania Kościoła o porywaniu polskich dzieci przez Żydów.
Przykładowo: autorka pisze, że działacze Ligi do Walki z Rasizmem skierowali do prymasa list „z prośbą, by Episkopat zabrał głos w sprawie oszczerstw o porywaniu dzieci chrześcijańskich przez Żydów. Pozostał bez odpowiedzi”. Przypis odsyła czytelnika do tekstu Władysława Bartoszewskiego – tyle że w tym tekście czytamy, iż proszono „o omówienie sprawy mordu na Żydach”. Porywanie polskich dzieci przez Żydów i mordy na tej społeczności to jednak dwie różne kwestie. Źródła pokazują natomiast, że w maju 1946 r. Episkopat Polski, w odpowiedzi na wcześniejszy list Ligi, postanowił, że nie wyda odezwy „w tej kwestii”, ponieważ oceniano ją jako „wybitnie polityczną”. Na pismo Ligi do Walki z Rasizmem miał odpowiedzieć prymas Hlond, „w tym sensie, że Żydzi giną nie z motywów antysemityzmu, lecz jako bojowi szermierze komunizmu”.
Wpisanie powojennych zabójstw Żydów przede wszystkim w kontekst polityczny było dostrzegalnym w Kościele elementem myślenia. Moim zdaniem, to właśnie, obok kwestii religijnych, jest miejsce na stawianie pytań o charakter przekazu Kościoła na temat Żydów i jego wpływ na wiernych – nie zaś „upychanie” go tylko w narrację o mordzie rytualnym.
Autorka pisze o ks. Józefie Kruszyńskim, którego działalność najlepiej podsumowuje tytuł jego publikacji: „Dlaczego występuję przeciwko żydom?”. W książce pojawia się stwierdzenie, że obecność tego duchownego, wrogiego wobec Żydów, w kręgu nowego biskupa lubelskiego, ks. Stefana Wyszyńskiego, jest dowodem „toksycznej linii przekazu w polskim Kościele”. Ks. Kruszyński nazwany jest ważną osobą dla formacji przyszłego prymasa. Nie wiem, na jakiej podstawie oparte jest to stwierdzenie. Próżno bowiem szukać jego nazwiska w poważnych biografiach kardynała Wyszyńskiego. Pojawia się w nich za to często postać ks. Władysława Korniłowicza, którego trudno posądzać o wrogi stosunek do Żydów.
Autorka pisze o poglądzie bp. Wyszyńskiego wyrażonym na zamkniętym spotkaniu z przedstawicielami komitetu żydowskiego, że sprawa krwi nie została rozstrzygnięta na procesie Bejlisa, rosyjskiego Żyda oskarżonego o mord rytualny. Warto zapytać, czy poza tym przypadkiem w jakikolwiek sposób biskup, a wcześniej ks. Stefan Wyszyński głosił taki pogląd. Nie ma śladów jego obecności w ponad pięćdziesięciu tekstach, które opublikował po wojnie, do 1946 r.
Pojedyncze kazania czy zapisy w literaturze kościelnej to za mało, aby przyjąć, że Kościół po wojnie „ożywia” w społeczeństwie pogląd o mordzie rytualnym
Pytając o promowanie w przestrzeni publicznej informacji o Żydach porywających i mordujących dzieci, warto wspomnieć o popularnej publikacji bp. Radońskiego na temat świętych i błogosławionych. Ciekawe jest spostrzeżenie autorki, że pojawienie się na tej liście dzieci, które miały zostać zamordowane przez Żydów „oznacza, że nawet po pogromie traktowano je jako aktualny element przekazu wiary”. Ale nie zauważa, że czytelnik „Żywotów” nie miał szansy, aby się o tym dowiedzieć. W notkach bowiem o świętych Szymonie z Trydentu i Wernerze z Oberwesel nie znajdziemy żadnej informacji, że za ich śmierć mieli być odpowiedzialni Żydzi. W książce bp. Radońskiego pojawia się jeszcze Andrzejek z Rinn, o którym autorka nie wspomina. Według informacji pojawiającej się przy jego nazwisku miał on być „zamordowany przez Żydów. Ponieważ rzecz nie wyjaśniona, zezwolił Benedykt XIV na kult miejscowy, natomiast zabronił wszczęcia procesu kanonizacyjnego”.
W książce „Pod klątwą” czytamy, że brak dementi żydowskich mordów rytualnych jest „tradycyjną polityką Kościoła”. Przywołane są trzy przykłady, ale dotyczą one nie mordów rytualnych, tylko wystąpień antysemickich. Do biskupa Romualda Jałbrzykowskiego w sprawie potępienia „ekscesów krakowskich” zwróciła się Polska Partia Robotnicza. Odpowiedź brzmiała, że „kuria zna sprawę tylko z jednostronnego naświetlenia i wobec tego nie może zająć żadnego stanowiska”. „Tak samo” – pisze autorka – zareagował prymas August Hlond. Warto zauważyć, że w rozmowie z ambasadorem USA, która stała się podstawą tego stwierdzenia, ani razu nie pojawia się sprawa mordów rytualnych. Dyplomata pisze o „incydencie kieleckim”, sugeruje spotkanie z amerykańskimi dziennikarzami. List komitetu żydowskiego do kardynała Adama Sapiehy także nie dotyczył „dementi żydowskich mordów rytualnych”, a „bestialskich mordów dokonywanych przez uzbrojone bandy na bezbronnych szczątkach ludności żydowskiej”. Reakcją krakowskiego metropolity, czytamy w książce, było milczenie.
Przyjrzyjmy się tym przypadkom po kolei. Abp. Jałbrzykowskiego trudno obwiniać o brak sympatii do Żydów. W czasie wojny metropolita wileński pomagał Żydom. Być może kluczowym elementem w tej informacji jest komunistyczna PPR, która zwróciła się do arcybiskupa w sprawie „ekscesów krakowskich”; być może – wspomniany brak wiedzy lub sytuacja duchownego, w której znajdował się latem 1945 r. Pogrom w Krakowie miał miejsce w sierpniu 1945 r., zaś abp Jałbrzykowski w połowie lipca 1945 r. został deportowany do Polski przez władze radzieckie. Kilka miesięcy wcześniej, aresztowany przez NKWD, trafił do więzienia w Wilnie. Mógł mieć powody, aby negatywnie odpowiadać na jakiekolwiek propozycje PPR lub po prostu mógł nie być zorientowany. Natomiast trudno mu zarzucić, że decydującym czynnikiem w jego odpowiedzi był stosunek do Żydów.
Prymas Hlond, wobec którego także pojawił się zarzut o bierność, w rozmowie, na którą powołuje się autorka, powiedział, że „zawsze piętnuje przemoc czy to przeciwko chrześcijanom, czy Żydom”. W książce jednak tego zdania nie znajdujemy, a zamiast tego dowiadujemy się jedynie, że z braku raportu „nie może skomentować wypadków w Kielcach”. Kardynał Sapieha, któremu autorka zarzuca milczenie, był założycielem „Tygodnika Powszechnego”. W tym czasie – w co dzisiaj niektórym trudno uwierzyć – „Tygodnik Powszechny” był także głosem krakowskiego metropolity. Na łamach pisma po pogromie w Krakowie i w Kielcach pojawiały się jednoznaczne stwierdzenia, że „Kościół wielokrotnie potępił antysemityzm”, że katolicyzmu z antysemityzmem pogodzić się nie da.
Zastrzeżenia pojawiają się również przy opisie tużpowojennej sytuacji Kościoła. Pisząc o jego osłabieniu „dwa lata po wojnie”, autorka wspomina „skutki psychologiczne” reformy rolnej, a nie konsekwencje wojny, które w niektórych diecezjach przyniosły przecież straty duchowieństwa na poziomie 50 proc. Pozycję Kościoła osłabia też nowa władza – wystarczy przypomnieć zerwanie konkordatu już kilka miesięcy po wojnie. Ten wątek ogranicza się w książce do uwagi, że księża tracą pensję. Natomiast dla Kościoła, który znał losy katolików w ZSRR czy na Kresach, zerwanie konkordatu przez komunistów było sygnałem, że nadchodzą trudne czasy.
Pisząc o aresztowanym bp. Czesławie Kaczmarku, autorka stwierdza, „że obchodzono się z nim na ogół dobrze” – i powołuje się na słowa… Adama Humera! Z biogramu Humera zamieszczonego w książce nie dowiemy się, dlaczego wielogodzinne nocne przesłuchania biskupa, głodzenie i szantażowanie miałoby dla niego być „na ogół dobry obchodzeniem”. Sprawę wyjaśnia wyrok skazujący Humera w 1994 r. na długoletnie więzienie za tortury stosowane w śledztwie, ale o tym w książce nie przeczytamy.
Wskazane w tej recenzji uproszczone i oparte na niepełnym lub wybiórczym materiale źródłowym wnioski o postawie Kościoła wobec Żydów nie są, rzecz jasna, równoznaczne z opinią, iż Kościół nie ma sobie nic do zarzucenia w tej sprawie oraz że po wojnie nie pojawiały się w nim wrogie postawy wobec Żydów. Moim zdaniem, w największym stopniu były one widoczne w kontekście religijnym i politycznym. Nie mam wątpliwości, że razem z incydentalnymi wypowiedziami o mordach rytualnych muszą być brane pod uwagę w kościelnym rachunku sumienia.
Narracja na skróty
Drugą z niedawno wydanych książek, w których pojawia się temat Kościoła katolickiego i Żydów, są „Młyny Boże” Jacka Leociaka. Jest to inna publikacja aniżeli naukowa rozprawa Joanny Tokarskiej-Bakir. Jej autor przez lata zapisywał na karteczkach „różne myśli o doświadczeniach Kościoła katolickiego z Żydami i Holokaustem”. Wspomina, że temat ten „dręczy go od dawna”. Autor uprzedza czytelnika, że „nie wchodzi szczegółowo w historię Kościoła”, że „upraszcza i zaostrza”, że nie będzie „silił się na bezosobowy chłód, wyprany z emocji obiektywizm”.
Dla badaczy zajmujących się tą problematyką ciekawe są informacje znalezione na kartach książki, m.in. o mało znanych, niechętnych wobec Żydów, przedwojennych poglądach, ks. Jana Piwowarczyka, ikony „Tygodnika Powszechnego” – pisma, które po 1945 r. jednoznacznie potępiało antysemityzm. Podobnie – historia o zadenuncjowaniu przez ks. Stanisława Trzeciaka żydowskiego konwertyty, ks. Tadeusza Pudra. Interesujące są „wyciągnięte z przeszłości” historie o ludziach dobrych, o których dotąd niewiele wiedzieliśmy – takich jak Margaret Sommer, rodzina Korczaków, ks. Stanisław Cieśliński.
Nie ma wątpliwości, że zajmując wrogie stanowisko wobec Żydów, Kościół łamał przykazanie miłości bliźniego. W marcu 2000 r. w Dzień Przebaczenia w bazylice watykańskiej papież Jan Paweł II wyznawał winy popełnione przeciwko ludowi Izraela. Moje zarzuty wobec pracy prof. Leociaka nie dotyczą „ciemnych stron w historii Kościoła”, bo znam je dobrze. Mam jednak wiele zastrzeżeń do sposobu, w jaki Kościół i ludzie wierzący zostali przedstawieni na kartach książki. „Młyny Boże” są – jak deklaruje autor – zapisem emocji, warto jednak przyjrzeć się, jaki obraz Kościoła przekazują. Wspomnę o kilku przykładach.
Negatywnym bohaterem książki Leociaka jest Pius XII. Silne emocje i ostre słowa towarzyszą oskarżeniom tego papieża o milczenie wobec Zagłady. Uproszczeniem jest jednak ograniczenie postawy Piusa XII wobec mordowania Żydów tylko do milczenia. Jest na ten temat wystarczająca literatura. Nie wiem, jak do tematu „Kościół wobec Żydów” ma się szczegółowa opowieść, którą znajdziemy w książce, o zwłokach papieża Piusa XII, o „trupim smrodzie” rozchodzącym się po bazylice, puchnącym korpusie, odpadającym nosie?
Opis wizyty Benedykta XVI w Auschwitz w książce Leociaka to: z jednej strony porównania papieża „zamkniętego w czarnej puszce samochodu” do „ikry stuletniego, białego jesiotra” czy „białej trufli”, a z drugiej – dopisanie do listy odpowiedzialnych za Auschwitz, obok zbrodniarzy niemieckich, „dwóch tysięcy lat chrześcijańskiej Europy”. Autor wypomina Benedyktowi, iż „zdaje się sądzić, że Auschwitz zbudowali ateiści”; przypomina papieżowi dewizę na paskach nazistów: „Bóg z nami”. We wstępie do książki autor asekuruje się, co prawda, stwierdzeniem, że „upraszcza” – ale co zrobić, kiedy na skutek tych uproszczeń znikają zasadnicze, neopogańskie korzenie Zagłady, a zostają tylko „dwa tysiące lat chrześcijaństwa”. W innym miejscu czytamy: „Biskupi nie chcieli przyznawać, że Kościół katolicki ponosi odpowiedzialność za zbrodnie nazistowskie”.
Leociak asekuruje się, że „upraszcza” – ale na skutek tych uproszczeń znikają zasadnicze, neopogańskie korzenie Zagłady, a zostają tylko „dwa tysiące lat chrześcijaństwa”
Czytelnik pozostawiony jest w tej książce przez autora z uproszczonym lub nieprawdziwym obrazem opisywanych wydarzeń i zjawisk. Historia chrześcijaństwa w średniowieczu zamyka się w opisie nawracania siłą pogan, niszczenia pogańskich posągów, wycinania świętych gajów, chciwości katolickich monarchów i inkwizycji! W czasie wojny działo się „coś niebywałego”, pisze Leociak: „przez cały 1941 rok wierni nie modlą się w ogóle o pokój” – i przywołuje „Intencje Apostolstwa Modlitwy na rok 1941”, czyli publikację jednego ze stowarzyszeń kościelnych. Nie wiem, dlaczego w obraz Kościoła wpisana została antysemicka twórczość księdza renegata Stanisława Staszica, antyklerykalnego Juliana Ursyna Niemcewicza czy Gerarda Witowskiego, o którego związkach z Kościołem niewiele wiemy. Albo dlaczego współcześnie reprezentatywny dla Kościoła ma być „kuriozalny elaborat” Ewy Kurek?
„Czternaście lat po Zagładzie” – czytamy w książce – „katolicy przestali wreszcie podczas każdej mszy świętej nazywać «perfidnych Żydów» zdrajcami”. Dla przypomnienia: modlitwa za niewiernych Żydów do 1959 r. pojawiała się nie podczas każdej mszy, lecz raz w roku, w Wielki Piątek.
W książce czytamy, że po liście św. Edyty Stein do Piusa XI papież, poza błogosławieństwem, nie zrobił nic ponad to. Co więcej, zawarcie konkordatu autor „czyta” jako odpowiedź z Rzymu, iż „to, co się dzieje w III Rzeszy, nie jest jawną herezją”. Nie wiem, jak pogodzić to z informacją, która pojawia się w książce kilka stron dalej, że w encyklice „Mit brennender Sorge” papież „potępił rasizm” i „stwierdził, że antysemityzmu nie da się pogodzić z nauką Chrystusa”.
Przemówienie Jana Pawła II na placu Zwycięstwa w czerwcu 1979 r. wzbudza dzisiaj w autorze „Młynów Bożych” gorycz i bunt. Cytuje on słowa z homilii: „To wszystko w rękach Bogarodzicy […] To wszystko: i dzieje ludów, które żyły wraz z nami i wśród nas, jak choćby ci, których setki tysięcy zginęły w murach warszawskiego getta”. Dzisiejsza gorycz i bunt bierze się z tego, co papież powiedział. Leociak pisze: „to wszystko (Holokaust również?) w rękach Bogarodzicy”. Autor pisze, że chodząc warszawskimi ulicami: „ani ja, ani ci ginący samotnie nie napotkaliśmy na tej drodze Bogarodzicy”.
Wystarczy uważnie przeczytać kazanie papieża, żeby bunt i gorycz zniknęły. „Setki tysięcy, [które] ginęły w murach warszawskiego getta” nie zostały zawłaszczone przez chrześcijaństwo. W przemówieniu papieża zajęły osobne miejsce, i – wraz z innymi grupami polecanymi Bogarodzicy – zostały uwzględnione w wyliczeniu spraw, które Jan Paweł II w Eucharystii na placu Zwycięstwa „ogarniał myślą i sercem”.
To tylko kilka przypadków narracji na skróty. Wobec książki Jacka Leociaka mam jeszcze jeden zarzut. Ze zdziwieniem czytałam fragment, w którym autor w prześmiewczy sposób pisze o mieszkańcach wioski, którzy w czasie wojny codziennie odmawiali różaniec. Autor ironicznie odnosi się do duchownego, który twierdzi, że dzięki tej modlitwie nikt z tej miejscowości nie zginął w czasie wojny. Duchowny ma prawo tak uważać. Jest to kwestia jego wiary. Nie nam ją oceniać, ani z niej kpić.
Obok pojawia się informacja, że kilkanaście kilometrów od tej wioski mordowano Żydów. Czemu ma służyć zderzenie obrazu modlących się w czasie wojny ludzi i mordowanych Żydów? Nie wiem, czy mieszkańcy wioski modlili się za Żydów. Wiem, że w wojennych źródłach można znaleźć takie opisy reakcji katolików na egzekucje miejscowych Żydów: „siedzieliśmy w domu struchlali, pełni grozy, jak może istnieć coś tak potwornego. Drżącymi ustami matka odmawiała modlitwy”; mieszkańcy jednej z wiosek „zgromadzili się na Mszę świętą, którą księża odprawiali za barbarzyńsko uśmierconych Żydów, zanosząc gorące modły do Nieba o pomstę”.
Napisałam wcześniej, że w tematyce „Kościół a Żydzi” wciąż wiele jest uproszczeń, obrazów nieprawdziwych czy wspartych wybiórczymi źródłami. Wobec istniejących ciemnych stron w historii Kościoła, wobec znanych niedokończonych rachunków sumienia części duchownych – szkoda marnować czas na utrwalanie tych uproszczeń.
W następnym numerze „Więzi” ukaże się polemika Joanny Tokarskiej-Bakir. Odpowiedź Jacka Leociaka można przeczytać tutaj.
[1] J. Tokarska-Bakir, „Pod klątwą. Społeczny portret pogromu kieleckiego”, Warszawa 2018, t. 1, s.768; t. 2: „Dokumenty”, s. 808.
[2] J. Leociak, „Młyny Boże. Zapiski o Kościele i Zagładzie”, Wołowiec 2018, s. 200.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź”, lato 2018.
“Leociak asekuruje się, że „upraszcza” – ale na skutek tych uproszczeń znikają zasadnicze, neopogańskie korzenie Zagłady, a zostają tylko „dwa tysiące lat chrześcijaństwa”
Ktokolwiek mówi o chrześcijańskim dziedzictwie Europy, nie może myśleć li tylko o wspaniałych osiągnięciach włoskich, hiszpańskich, francuskich, portugalskich czy innych odkrywców, budowniczych, twórców nauki, twórców kultury sponsorowanych często przez biskupów. Musi też pamiętać o wyprawach krzyżowych, po których ulice Jerozolimy tonęły we krwi, o zniszczeniu Magdeburga w wojnie 30-letniej, o wielu straszliwych wojnach religijnych, o inkwizycji, o albigensach, o stanowionych przez włoski kościół gettach, o trwającym w Polsce setki lat nadawaniu miastom przywilejów “Privilegium de non tolerandis Judaeis”, o niszczeniu setek kościołów prawosławnych w Polsce międzywojennej itd. I musi pamiętać także o Holocauście, bo przecież Holocaust nie pojawił się w krajach muzułmańskich – pojawił się w przestrzeni społecznej od 100 pokoleń w większości chrześcijańskiej.
Gdyby chcieć zastosować sposób argumentowania autorki tego artykułu, to można by z łatwością udowodnić, że dopiero oświecenie i postępująca sekularyzacja, a co za tym idzie, ograniczenie społecznych i politycznych wpływów Kościoła wpłynęło na imponujący rozwój nauki i na pojawienie się współczesnych demokracji. Czy takiej tezy pani Bożena Szaynok również jest gotowa bronić?