Oto na Dużej Scenie warszawskiego Teatru Dramatycznego obejrzeliśmy wybitny i mądry spektakl, w którym można odnaleźć siebie.
W przerwie premiery „Pijanych” Iwana Wyrypajewa w warszawskim Teatrze Dramatycznym podeszła do mnie pewna osoba ze „świata” krytyki teatralnej. To świat, a może raczej „światek” niezwykle hermetyczny i oczywisty, nie zaskakujący niespodziankami. Osoba ta powiedziała do mnie: „Ach, ach, ksiądz na pewno jest bardzo zadowolony, bo tak dużo o Bogu i wierze w tej sztuce”. Zauważyłem lekki uśmiech na jej twarzy, pojąłem ironię, zaskoczenia żadnego, domyśliłem się też od razu, że sztuka Wyrypajewa wyreżyserowana przez Wojciecha Urbańskiego nie może liczyć na jej uznanie.
Osoba ta miała jednak rację, byłem bowiem bardzo zadowolony, ale nie z powodu częstotliwości występowania słowa Bóg czy wiara, tylko z przyczyny bardzo prostej: oto na Dużej Scenie im. Gustawa Holoubka obejrzeliśmy wybitny i mądry spektakl, w którym można odnaleźć siebie. „Pijani” wyzwalają z kompleksów.
Figura „pijanych” pozwala zresztą rozbebeszyć nasze wnętrza, otworzyć się, zrzucić maski, pozwala na przemianę, wręcz na nawrócenie. Ktoś może powiedzieć: to, co trzeźwy pomyśli, u pijanego na języku. Tak, to prawda, w tej sztuce wszyscy są na rauszu, taplają się w kałużach, zataczają się, bełkoczą, ale jednocześnie przytulają się do siebie, zbliżają się, są pełni emocji, ujawniają swoje pragnienia i rozczarowania, zdrady i obsesje. Iwan Wyrypajew powiedział w jednym z wywiadów: „Człowiek jest jak przewód elektryczny – nawet jeśli jest oblepiony brudem, to nie znaczy, że nie przewodzi prądu”.
Tematem jego sztuk jest metanoia, czyli duchowa przemiana. Oglądamy osobiste obrazy, które jak ikony zmuszają nas do wniknięcia w tajemnicze zakamarki duszy ludzkiej. Ikoniczność sztuk Wyrypajewa zawarta jest w niedosłowności obrazu, pogłębiającej wrażenie metafizyczności i somnambuliczności przeżyć bohaterów, bo to wszystko przecież mogłoby się wydarzyć we śnie. Bohaterowie „Pijanych” są niejednoznaczni, nie ma w nich dychotomii, jest zło i dobro, głupota i mądrość. Oto sztuka o nas, Europejczykach, a więc także o Polakach. W drugim akcie Laurenz wyrzuca z siebie oskarżenie: „ Europejczycy, ugrzęźliście w swoich kompleksach i chcecie wywalić je na otaczających ludzi. Wy jak ten (…) reżyser Lars von Trier, chcecie zarobić sławę i kasę na kompleksach i litości ludzi nad sobą”.
„Pijani” to dramat bardzo teologiczny, przewrotnie metafizyczny, smutno-śmieszny. Jest w nim sporo dygresji, narracyjnych wolt, humoru, ironii, szyderstwa, uśmiechu, ciepła, melancholii, szaleństwa, przygnębienia, depresji. Można też powiedzieć, że sztuka ta zbudowany została na schemacie trzech cnót teologalnych: wiary, nadziei i miłości. U Wyrypajewa i Urbańskiego pierwsza jest miłość, bo bez niej sczeźnie i wiara, i nadzieja.
Zapytałem reżysera o motywy, jakimi kierował się, podejmując decyzję o wystawieniu „Pijanych”. Urbański mówi: „Uważam, że to jedna z najlepszych, a może najlepsza sztuka Iwana. Tematy, których dotyka, pojawiały się już w innych jego sztukach («UFO», «Iluzje», «Taniec Delhi»), ale w żadnej z nich (najbardziej może w «Tańcu Delhi») nie ma tak fascynującego połączenia «teologii» z doświadczeniem, z bezpośrednim doświadczeniem. Na przykład w «UFO» Iwan udziela odpowiedzi, mówi między innymi o wdzięczności, ale wysłuchanie tego może się wydać banalne dla kogoś, kto niedawno przeżył jakąś wielką stratę. A w «Pijanych» każdy z monologów, który udziela jakiejś odpowiedzi (wszystkie monologi II aktu) jest poprzedzony trudnym doświadczeniem bohatera. Rak Marka, całkowite zwątpienie w sens życia Marthy, poczucie winy Magdy, strata Laury, zagubienie relatywistyczne Laurenza, zdrada Gustava itd… «Nie srajcie się» ma bardzo głęboki sens, ale nie wybrzmiałby tak, gdyby nie ostatnia scena.
Teoretycznie sztuka mogłaby się kończyć «nie srajcie się», ale wtedy byłoby to banalne, myślę, że byłoby dla wielu widzów powierzchowne, bo prawdziwą odpowiedzią na pytanie Gustawa: ale jak żyć, żeby nie «srać się» jest ostatnia scena. To bardzo trudne doświadczenie, bardzo bolesne i myślę, że dopiero po takim uświadomieniu sobie tego, że wszystko musimy oddać i że nic tu do nas nie należy, nawet my sami możemy zacząć «nie srać się». Nie wiem, co miał na myśli Iwan, kiedy Mark odpowiada, że jest Jezusem, ale ja odbieram to tak, że każdy z nas jest powołany do tego, żeby Nim być… żeby pójść Jego drogą, że to nie idea, nie koncepcja, a bardzo konkretne doświadczenie, odarte z romantyzmu i ze świętości, że to wszystko jest namacalne.
„Pijani” to dramat bardzo teologiczny, przewrotnie metafizyczny, smutno-śmieszny
Fascynujące w tej sztuce jest to, że przez język, przez pijaństwo i często nieświadomość bohaterów jest pozbawiona misjonarskiego tonu, nie brzmi dydaktycznie. Chociaż jednocześnie jest to sztuka, która raczej daje odpowiedzi – pokazuje kilka sposobów wyjścia z kryzysów, które dotykają każdego z nas. «Sens jest w tym, żeby widzieć…a co kto widzi, oto jest pytanie» (w całej pierwszej scenie i w didaskaliach wydaje mi się zapisana struktura całego spektaklu – upadek, upadek, oczyszczenie i kontakt). Świat to perła w kupie gówna. Trzeba znaleźć perłę pod grubą warstwą światowego gówna. Nieważne jaki jest świat, ważne, co ty w nim widzisz. Myślę, że przesłanie tej sztuki jest sumą przesłań z drugiego aktu. Po pierwsze, znaleźć perłę – zacząć inaczej patrzeć: upraszczając, zobaczyć, że szklanka jest do połowy pełna; po drugie, odnaleźć kontakt – otworzyć się na drugiego człowieka, ale też w ogóle na świat, na przyrodę; po trzecie, «nie srać się», pogodzić się ze stratą i zacząć dawać”.
Tyle od reżysera. Obcowanie ze sztuką Wyrypajewa może pełnić różne funkcje. Jedną z nich jest poznanie świata, a zwłaszcza drugiego człowieka, a przede wszystkim poznawanie siebie. W każdej postaci „Pijanych” znajdziemy coś z własnego „ja”. Jeśli na sztukę spojrzymy jak na spotkanie z drugim, innym, kimś, kogo chcemy poznać, z kim chcemy nawiązać dialog, to może się to dokonać tylko w nierozerwalnym związku sacrum i profanum. Tak robi Wyrypajew i reżyser Urbański. Odsłaniają się wtedy wnętrza osób, w których odkrywamy siebie, swoje słabości i upadki, namiętności, smutki i radości.
Nie jest zatem nie-religijna sztuka miejscem ciemności, zwątpienia, nihilizmu, herezji, a nawet bluźnierstwa. Ortodoksja zabija sztukę. Można nawet powiedzieć, że sztuka w zmaganiu z religią nie tyle osłabia samą religię, ile pewien sposób mówienia o Bogu, moralności i religii, o człowieku i świecie. Obnaża, a niekiedy ośmiesza język, formę, które w istocie zasłaniają to, co najważniejsze. W „Pijanych” język hipokryzji ponosi klęskę. To słynne „Nie srajcie się” w monologu Laurenza to przecież wypowiadane na trzeźwo „Nie lękajcie się”, ale tak często na różnych kazalnicach nadużywane, że zatraciło swój smak, stając się banałem. „Fizjologiczna” wersja jest ożywcza, zrywa ze sztampą. Laurenz mówi do Karla: „Prosić o wybaczenie Boga za twoje przygnębienie, w które całkowicie wdepnąłeś. Proś o wybaczenie za to, że skalałeś wszystko, co najlepsze w człowieku i tym samym podniosłeś swoją brudną rękę na stworzenie Boskie – na nas. My jesteśmy stworzeniem Boskim i nie wolno nas polewać pomyjami i gównem. Kajaj się i proś Boga o wybaczenie, może Bóg w miłosierdziu bożym wybaczy ci, jebany głupku. Co do jednego masz rację, Karl – Bóg rozmawia ze światem poprzez pijanych, z tym się zgadzam, przyjacielu. I teraz akurat zwraca się do was przeze mnie, bo jestem pijany jak szpadel, kurwa, nie mogę wytrzeźwieć. I co Bóg mówi do was przeze mnie? Nie srajcie się. To właśnie przekazuje wam Bóg. Powiadam, nie srajcie się – to jego message! Nie srajcie się – to główny message Boga”. Nie srajcie się, a więc nie lękajcie się, nie kapitulujcie, nie jęczcie, żyjcie, chwytajcie dzień. Robert Majewski przechodzi w tym monologu samego siebie, za każdym razem otrzymuje sążniste brawa od widzów.
Wyrypajew poprzez dylematy egzystencjalne konkretnych bohaterów, ich dramaty i upadki, dotyka transcendencji. Łączy wschodni mistycyzm z zachodnim personalizmem chrześcijańskim, choć właśnie na Zachód patrzy szczególnie krytycznie, wytykając mu konformizm, materializm i atomizację społeczeństwa. Jego bohaterów łączy podobne pragnienie; chcą podzielić się z innymi swoją tajemnicą, swoją intymnością, swoimi przeżyciami skrywanymi, nieujawnianymi, chcą się „wyzwolić” i odnowić duchowo. Ktoś napisał, że Wyrypajew okazał się znakomitym „rekolekcjonistą i spowiednikiem”. Zgadzam się z tym zdaniem; dodałbym, że w jego sztukach każdy może odnaleźć siebie; może poczuć prawdę, że na człowieka nie wolno patrzeć przez dogmatyczne okulary. Urbański, pozostając wiernym autorowi sztuki, odrzucił wszelki dogmatyzm, i może dlatego powstał spektakl chrześcijański w szerokim tego słowa znaczeniu, akceptowalny przez wszystkie denominacje, i przez niewierzących.
Przypomniała mi się także Hryniewiczowska koncepcja apokatastazy, potocznie nazywana „ideą pustego piekła”, nawiązująca bezpośrednio do Siergieja Bułgakowa, wielkiego prawosławnego filozofa. O. Wacław Hryniewicz, oblat i największy polski teolog, pyta: czy absolutnie miłosierny Bóg może kogoś skazać na wieczne potępienie? Głosi on, że człowiek, paradoksalnie, jest gotów do znacznie wnikliwszego rozrachunku z samym sobą i znacznie głębszego żalu, jeśli przestaje myśleć o Bogu jako o zwierzchniku wszystkich śledczych świata. Myśl o piekle wyzwala postawę obronną. Brak tej myśli – co wcale nie oznacza, że piekła nie ma, choć tak naprawdę nie wiemy czym ono jest – każe zdjąć z siebie pancerz.
I właśnie ta apokatastaza widoczna jest w słowach Gustava skierowanych do przyjaciela Karla: „…chcę, żeby coś zrozumiał. (…) Rozumiesz, drogi mój, przecież to nieważne, jakim jesteś człowiekiem, Karl, złym czy dobrym. To nie ma najmniejszego znaczenia, bo ty i tak jesteś Panem Bogiem. Kimkolwiek byś był, Karl, i tak stanowisz ciało Pana, i tak. Rozumiesz, Karl? Kimkolwiek byś był, jesteś ciałem Pana, rozumiesz? Rozumiesz, o czym mówię, Karl?”. Bóg przecież pragnie zbawienia wszystkich. Łukasz Lewandowski gra Gustava wyraziście, jego bohater żyje w poczuciu niewinności, zachowuje się trochę jak misjonarz, a przecież wiemy, że zdradził; poszukuje Boga w sobie i w innych ludziach, czyli poszukuje Miłości. Karl w interpretacji Sławomira Grzymkowskiego cały czas stoi natomiast na rozstaju dróg, między wiarą i niewiarą, racjonalizmem i mistycyzmem.
Ktoś powie, że koncepcja apokatastazy niesie ze sobą ogromne ryzyko – to tak, jakby Bóg nie stawiał przed nami żadnych wyzwań, skoro nieważne jest to, kim jesteśmy. Bóg „zawsze” jest w człowieku. Z jednej strony Bóg, który nie stawia wymagań, jest trochę jak Bóg, który nie sprawia cudów – z czasem przestaje być ludziom potrzebny. Z drugiej zaś Bóg fundamentalistów jest dyktatorem, przeciwko któremu trudno się nie buntować. Myśl, że złamanie reguł, których łamać się nie powinno, nie czyni z życia jednej wielkiej ruiny nie do uratowania; myśl, że Bóg, który jasno formułuje swoje oczekiwania, może zarazem wybaczyć nam, że Go zawodzimy; wreszcie myśl, że nie ma automatyzmu, który skazuje nas na wieczne zło, jeśli nawet wiele razy w życiu upadliśmy, jak pijani ze sztuki Wyrypajewa – te myśli przynoszą ogromną ulgę i dają energię, żeby jednak żyć pełnią życia. „Nie srać się”.
A więc trzy cnoty teologalne. Na początku jest miłość. Odkryć miłość, to jest początek odrodzenia wewnętrznego, nowego życia. Wielki czeski teolog i filozof ks. Tomas Halik napisał: „Kochaj – i czyń co chcesz! – nikt nie oddał głębiej istoty Jezusowej etyki i ewangelicznej wolności niż Augustyn tym swoim przejmującym i bez wątpienia «niebezpiecznym» zdaniem”.. Bóg bowiem nie przebywa „naprzeciw” i „u góry”, lecz „wewnątrz” człowieka, prowadzi go do wolności radykalnej, i czyni to na drodze miłości.
Martha, przejmująco zagrana przez Agatę Różycką, tegoroczną absolwentkę Akademii Teatralnej w Warszawie, mówi do Gustava: „Miłość – to kiedy wszystko się w tobie budzi, każda komórka twojego organizmu. Dopóki nie kochasz – śpisz. A kiedy kochasz, wtedy budzisz się ze snu, i cały świat zdaje się napełniony tą energią, której wcześniej nie zauważałeś. Kocham cię, i to oznacza, że więcej nie śpię, to oznacza, że dopiero teraz zaczynam żyć pełnią życia. Twoja miłość łączy się z moją i na świecie jest wciąż więcej i więcej miłości. (…) Sens jest w miłości (…). Dlatego że życie to miłość. Okazuje się, że życie to miłość. Okazuje się, miłość – to jest życie. Jeśli kochasz, to żyjesz, jeśli nie kochasz, to śpisz albo żyjesz w gównie”.
Jeśli jest miłość, uwierzysz. Co to znaczy wierzyć? – pytał w swoich „Tropach” Andrzej Kijowski i odpowiadał: „To znaczy wiedzieć wbrew faktom. To znaczy, że fakty mówią co innego, a ja wiem co innego. (…) Wiem, to znaczy też, że całkowicie ufam źródłom mojej wiedzy (…). Wiara jest przekazem i odbiorem wiedzy niesprawdzalnej, wiedzy, która przeczy faktom”. Usłyszeć zatem szept Boga w każdym z nas. Gabriel namawia do tego wysiłku swoich przyjaciół w wegetariańskiej restauracji na wieczorze kawalerskim Maxa, który ma się ożenić następnego dnia. Namawia Maxa i jego kolegów: Rudolfa i niedowiarka Matthiasa, a także Rosę, przypadkowo (?) napotkaną prostytutkę. „My wszyscy słyszymy szept Boga swoim sercu, ale wstyd nam się do tego przyznać” – mówi Max, który nie jest pewny swoich uczuć. Otar Saralidze, który zagrał w Dramatycznym wiele ważnych ról, tę może zaliczyć do tych najznakomitszych. Jego bunt przeciwko zakłamaniu współczesnego świata brzmi prawdziwie i przejmująco. Nie odczuwamy kontaktu z tym, co Najważniejsze. „Zresztą my w ogóle nie wiemy (…) co to takiego, to co Najważniejsze, z czego to się składa. I cała ta nasza wolność, o której nieustannie mówimy, o którą tu wszyscy cały czas walczymy. Jaka wolność? Chcecie być wolni?” – Max wykrzykuje, nie stroniąc od mocnych słów. Od czego i od kogo wolni? W czym ta wolność? Jaka wolność, jeśli straciliśmy kontakt z tym, co Najważniejsze. Rosa rozumie go: „Wiem, o czym on mówi, on nie jest idiotą. Ja słyszę szept Boga w swoim sercu. Nie zawsze, ale czasem bywa, że słyszę”. Matthias broni swojego „racjonalizmu” najdłużej….
A nadzieja? Gabriel Marcel mówi, że nadzieja wyrasta z „sytuacji próby” i stanowi odpowiedź, za pomocą której człowiek przezwycięża tę sytuację. Ks. Józef Tischner dodaje, że w ostatecznym rozrachunku taką jest w swej głębi nadzieja człowieka odczuwana w „sytuacji próby”.
„Próba” może dotyczyć zdrowia, charakteru, może dotykać istoty człowieka, spraw ostatecznych. Mark, chory na raka dyrektor międzynarodowego festiwalu filmowego: „ Robimy ten nasz cholerny biznes i tę cholerną karierę, a przecież to wszystko tylko kredyt (…). Wszystko to musimy oddać, wszystko do ostatniego centa i plus procenty, które narosły przez ten cały czas. Procenty rosły cały ten czas! I boss kosmicznej mafii nie wypuści nas z brudnego kibla, póki nie zapłacimy rachunków i nie oddamy wszystkiego. O, tak naprawdę wygląda ten kosmiczny biznes, w którym uczestniczymy”. Gdzie zatem nadzieja? Nadzieją jest On, Mark i Jezus, który w nim jest. Zrozumiała to Rosa – Maria Magdalena. Wejść tam, gdzie treścią wiary staje się wieczne milczenie… Dobro, które nie doświadczyło zła, jest pozorem. Ciekawość dobra. Zaciekawienie złem. Uznanie, że bywa ono ludzkim sposobem wyrażenia wiary. Oczyszczający ogień, który parzy i spala. Toteż zło jest oskarżeniem zła… „Przebaczyć” Bogu – to znaczy poddać Mu się bez reszty, aż po nicość, po samozatratę. Im mniej mnie jest, tym bliżej. Rosa – Maria Magdalena – na końcu oddala się. Zbliża się.
Maciej Wyczański tworzy postać Marka, pozbawionego złudzeń co do świata współczesnego, w finale paradoksalnie stającego się symbolem nadziei. Nadaje głębszy wymiar wezwaniu „nie srajcie się”. Martyna Byczkowska, kolejna tegoroczna absolwentka warszawskiej AT, fascynuje, ma w sobie coś z młodziutkiej Jodie Foster w „Taksówkarzu” Martina Scorsesego. Jest jak Iris: rozwiązła i szlachetna.
Słynne „Nie srajcie się” w monologu Laurenza to przecież wypowiadane na trzeźwo „Nie lękajcie się”, ale tak często na różnych kazalnicach nadużywane, że zatraciło swój smak, stając się banałem
Aktorstwo tego spektaklu to w ogóle osobny rozdział. Należy wyróżnić wszystkich. Na przykład Martyna Kowalik jako Laura i Agata Góral w roli Magdy, żony Laurenza. Cała trójka zapętlona we wzajemnych zależnościach uczuciowych. Obydwie kobiety owładnięte pesymizmem predestynacji. Laura z żalem mówi: „Wolność polega na tym, że nie masz żadnego wyboru, że twój los już został postanowiony, na tym polega wolność’. Magda także nie chce pogodzić się z predestynacyjną wizją świata, którą roztacza przed nią Laurenz. Mówi do męża: „I to, że ona (Laura) teraz została sama, a ty odchodzisz do mnie, wszystko to było z góry postanowione? Absolutnie tak. Na tym świecie wszystkie sprawy i wszystkie zdarzenia są z góry postanowione”. Predestynacja to depresja, już nawet Kościół ewangelicko-reformowany (kalwini) od tej wizji się wyzwolił, choć przecież trwał przy niej długo.
Lore, żona Gustawa w wykonaniu Agnieszki Warchulskiej i Linda, żona Karla, grana przez Annę Gajewską, to kobiety z pozoru „towarzyszące” swoim mężom, lekceważące ich teologiczne i filozoficzne tyrady. Tak naprawdę jednak to racjonalistki, udające tylko swoją „nieobecność”, żeby przetrwać. Swój sprzeciw wypowiadają tylko w ostateczności. Lore do Gustava: „Nie waż się nazywać Bogiem zabójców mojego brata. (…) Twoje słowa robią duże wrażenie, szczególnie o trzeciej w nocy po wypiciu takiej ilości alkoholu. Na tym, myślę, powinniśmy skończyć ten wieczór, kochany mój. Idziemy do domu, tam czeka na nas nasze łóżko, pójdziemy, położymy tam nasze zmęczone, pijane ciała Boga”.
Rudolf, przyjaciel Maxa, próbujący w rozmowie z Rosą, rozgryźć co jest prawdą, a co nie. Zagrał go Marcin Stępniak, kolejny tegoroczny absolwent AT, który zasilił zespół artystyczny Teatru Dramatycznego, młody aktor jakby stworzony do ról szekspirowskich. Kamil Szklany w roli niedowiarka Matthiasa – przekonujący, wsobny, a więc skupiony na sobie i nierozerwalnie, wydawałoby się, związany ze swoją niewiarą, która okazuje się krucha, tak samo jak wiara. Sebastian Skoczeń grający Gabriela wzywa, żeby usłyszeć w sobie szept Boga, bo tak nauczył go brat, ksiądz katolicki, którego nigdy nie miał (jest on tworem jego wyobraźni). Aktor robi to z pasją i lekkim przymrużeniem oka, jakby chciał zapytać: naprawdę, wszystko jest miłością?
Wojciech Urbański stworzył spektakl wciągający, mocno egzystencjalny, trzymający przez dwie godziny znakomite tempo, ani minuty znużenia.
Osoba, która wspomniałem na początku, niepotrzebnie była tak wyczulona na częstotliwość słowa Bóg w przedstawieniu Urbańskiego. Nie trzeba nawet używać słowa Bóg. Nazwijmy Go Absolutem, Miłością, Transcendencją. A może przede wszystkim jest On Ciszą, bo cisza jest najbardziej realna. Reżyser zostawia nam wybór.
Bóg w twórczości Iwana Wyrypajewa jest obecny, powiedziałbym – wszechobecny. Bóg to nieodłączna część życia człowieka – mówi do nas ten artysta. W Bogu ważne jest to, co teraz, a nie to, co potem. Autor „Pijanych” patrzy na Niego jak na absolutne miłosierdzie, a nie jak na pryncypialnego sędziego. „Wolność to Bóg. Nie ma innej” – powiada Wyrypajew.
Cytaty ze sztuki w tłumaczeniu Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej.