Warszawa i Budapeszt pozostaną na marginesie kolejnych ważnych dyskusji przywódców Unii. Dlatego teraz pozostaje im tylko cieszyć się rzekomym sukcesem i podbijać bębenek „ochrony cywilizacji europejskiej”.
Mateusz Morawiecki i Viktor Orbán ogłosili w piątek wielki sukces krajów Grupy Wyszehradzkiej podczas całonocnych negocjacji w kwestii migracji w pierwszym dniu szczytu Rady Europejskiej w Brukseli. Pierwszy z liderów oznajmił, że jest to „ogromny sukces Polski, a nasza narracja, nasza opowieść o migracji, o uchodźcach została nagrodzona w pełni potwierdzeniem naszego stanowiska”. Drugi – jeszcze dosadniej – stwierdził, że dzięki temu „Węgry pozostaną krajem węgierskim, a nie imigranckim” („Így Magyarország továbbra sem lesz bevándorlóország, megmarad magyar országnak”).
Sprzedawanie sukcesu
Marketingowe sprzedawanie opinii publicznej mniej znaczących wydarzeń i ustaleń jako wielkich sukcesów należy do głównych narzędzi w arsenale komunikacji współczesnych polityków. Wystarczy jednak dokładniej prześledzić sekwencję ostatnich wydarzeń w związku z europejską debatą na temat migrantów, aby przekonać się, że słowa obydwu szefów rządów wygłoszone zostały na wyrost.
Ostatniej nocy przywódcy unijni po prostu przyjęli to, o czym była mowa już na przeprowadzonym w ubiegłą niedzielę nieoficjalnym miniszczycie UE (na którym zabrakło kilku krajów, w tym państw V4) w sprawie migrantów, czyli stworzenie punktów filtracyjnych (elegancko nazywanych przez polityków i media „hotspotami”) dla migrantów pragnących dostać się do Europy w krajach Afryki Północnej, Libanie i Jordanii oraz – co do tej pory nie jest jeszcze całkowicie jasne – pozostających poza Unią w państwach Bałkanów Zachodnich. Według nieoficjalnych źródeł propozycję taką w porozumieniu z Niemcami miał na tym miniszczycie zgłosić prezydent Francji Emmanuel Macron. Od razu poparły go Dania, Luksemburg i Belgia, a pozostali przywódcy mieli zgłosić tylko nieznaczne uwagi techniczne.
Jako jedyny sprzeciwił się premier Grecji Aleksis Tsipras, zachęcający wręcz do powrotu do koncepcji Angeli Merkel z jesieni 2015 roku, zakładającej kwotowy system rozmieszczenia migrantów we wszystkich krajach Wspólnoty.
Włochy i Turcja – kluczowi gracze
Od niedzieli trwały intensywne nieoficjalne negocjacje z rządem Włoch, który radykalnie sprzeciwiał się przyjmowaniu migrantów, oraz z niesionym ostatnim wyborczym sukcesem prezydentem Turcji Recepem Erdoğanem, który ponownie zażądał od Brukseli dalszych 3 mld euro za pomoc w przyjęciu kolejnych uchodźców z Syrii. Śledząc uważnie przebieg ostatnich wydarzeń, to właśnie w Rzymie i Ankarze (a nie w Warszawie, Budapeszcie czy Bratysławie) należałoby się doszukiwać źródeł trudnego kompromisu zawartego w nocy w Brukseli, o który jeszcze przed kilkoma dniami apelował przewodniczący RE Donald Tusk.
To w Rzymie i Ankarze, a nie w Warszawie, Budapeszcie czy Bratysławie należałoby się doszukiwać źródeł trudnego kompromisu zawartego w nocy w Brukseli
Premier Włoch Giuseppe Conte mógł bowiem zagrać va banque – Bruksela, bojąc się wspominanej półgębkiem przez Włochów redukcji ich długu wobec Europejskiego Banku Centralnego o 250 mld euro i coraz mocniej powtarzanych przez wicepremiera Matteo Salviniego pomysłów zniesienia unijnych sankcji wobec Rosji – najwyraźniej poszła Rzymowi na rękę w sprawie migrantów. Tworzenie nowych centrów selekcji trudno wyobrazić sobie też bez udziału Ankary i innych krajów regionu.
Bez wpływu na wydarzenia
Być może ostatecznie rezygnując z systemu kwotowego, Niemcy i Francja poszły na rękę krajom wyszehradzkim – wiedząc, że oprócz Słowacji, która siłą rzeczy zawsze ciążyć będzie ku starej Europie z uwagi na euro, pozostaną one na marginesie kolejnych ważnych dyskusji obecnego szczytu, takich jak utworzenie wspólnego budżetu dla strefy euro (zapowiadanego w niedawnej „deklaracji merseburgskiej” przez kanclerz Merkel i prezydenta Macrona) oraz Europejskiego Funduszu Walutowego, który miałby zastąpić istniejący od 2012 roku Europejski Mechanizm Stabilności (ESM), powołany przez kraje strefy euro w odpowiedzi na kryzys zadłużeniowy. Nowy fundusz mógłby również pełnić rolę fiskalnego odpowiednika Europejskiego Banku Centralnego (EBC) i gwarantować stabilność finansową strefy euro w przypadkach kolejnych, potencjalnych kryzysów. Wiąże się z tym również dokończenie trzeciego etapu tworzenia unii bankowej, opartego na Wspólnotowym Mechanizmie Gwarancji Depozytów (EDIS).
W tych istotnych dla Unii sprawach, w których Włochy – wciąż jedna z największych gospodarek strefy euro – są kluczowym partnerem Berlina i Paryża, Warszawa i Budapeszt nie mają nic do powiedzenia i nie odgrywają praktycznie żadnej roli. Pozostaje im tylko cieszyć się rzekomym, papierowym sukcesem i podbijać bębenek „ochrony cywilizacji europejskiej”.
Budowa nowych centrów dla migrantów w krajach poza UE to poza wszystkim ogromne przedsięwzięcie logistyczne, finansowe i polityczne, wymagające normalizacji w tak niestabilnych krajach jak Liban, Egipt lub Libia. To, czy przyjęty w Brukseli plan odniesie sukces, pokażą dopiero następne lata. Dzisiaj na fanfary jest jeszcze zdecydowanie za wcześnie.
Mniej więcej prawdziwy artykuł i tylko jednego mu brakuje. Prawdy, że wcześniej Polska też miała nikły wpływ w UE na sprawy istotne. Jak można publikować takie teksty po tym, co zdarzyło się z oboma Nord Streamami?! To może piszmy o Unii Europejskiej jakby nie było II wojny światowej oraz obozu komunistycznego, kryzysu uchodźczego, konkurencji ze strony taniej produkcji na Dalekim Wschodzi, podwyżce cen ropy etc.etc. – będzie łatwiej. Dedykuję Autorowi uciechę premiera Słowacji z tego, że z racji posiadania euro Słowacja będzie mieć miejsce przy decyzyjnym stole. Naprawdę, Niemcy, a zwłaszcza Macron, nie mówiąc o Włochach będą uwzględniać potrzeby Słowacji kosztem własnych interesów?! Gdzie jest granica niepowagi? Dziś, gdy elity europejskie dociskają gazu mimo, że mechanizm zaczyna szwankować, do UE pasuje parafraza kościelnego powiedzonka: Boże, broń Unię przed przyjaciółmi, bo z wrogami to sobie da sama radę. I drugie pytanie powstające na “bazie” poglądów Autora – w jaki sposób w Polsce mamy budować wspólne stanowisko jeśli obie strony selekcjonują sobie fakty wg. klucza, co zaszkodzi tej drugiej “partii”, a nie, co jest prawdą? I żeby nie było, że jestem eurosceptykiem – UE jest wartością, w imię której mamy zobowiązanie rezygnować z egoistycznych interesów, ale nie bardziej, niż najsilniejsi, co usieli na katedrze i stawiają wymagania słabszym sami zwalniając się z przestrzegania tych, które są im niewygodne (patrz deficyt budżetowy Francji).