Młodzi wcale nie muszą mieć dziś lepiej. I to jest powód narastającej fali antyestablishmentowej, której politycznym wymiarem jest Kukiz’15, PiS czy Ruch Narodowy. Ich siła zrodziła się z rozczarowania upadkiem złudzenia, że porażkę rodziców można będzie przesłonić sukcesem dzieci.
Ewa Buczek: Spotkaliśmy się dziś w gronie trzydziestoparolatków, aby porozmawiać o doświadczeniu pokolenia dzieci transformacji. Ale może powinnam przede wszystkim zapytać, czy czujecie się przedstawicielami tego pokolenia?
Aleksandra Daszkowska-Kamińska: Osobiście trudno mi się w nim odnaleźć. Wychowywałam się w domu w Konstancinie, w dość zamożnej rodzinie, chodziłam do prywatnej szkoły. Już to sprawiało, że miałam trochę łatwiej niż spora część moich rówieśników, ale za to omijała mnie część doświadczeń wspólnototwórczych. Przyznam, że z powodu mieszkania za płotem i braku wspólnej przestrzeni z sąsiadami szalenie zazdrościłam innym dzieciakom warszawskich blokowisk, podwórek, trzepaka, gumy – wszystkich tych emblematów dorastania. Moje dzieciństwo upłynęło we względnym spokoju i dobrobycie. Dla moich rodziców transformacja ustrojowa była raczej powodem ekscytacji niż niepokoju. Ten fakt ewidentnie odróżnia mnie od wielu przedstawicieli omawianego przez nas pokolenia.
Buczek: Czy problem z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości może być jakimś wyróżnikiem tej grupy?
Daszkowska-Kamińska: Zbyt wiele było wówczas między nami różnic, żeby zbudować jeden spójny obraz całej generacji. Były na przykład rodziny, w których rodzice bardzo ciężko pracowali, więc dzieci szybko musiały nauczyć się samodzielności – i to nie zawsze w tym pozytywnym sensie, gdy mówimy o zaradności i kreatywności, ale też w znaczeniu doświadczenia braku obecności rodzica, który pracuje codziennie od 7 do 20.
A przecież były sytuacje jeszcze trudniejsze. Chociażby na wsiach, gdzie rok 1989 był olbrzymim szokiem związanym z utratą pracy. Wielu młodych bardzo chciało się wybić, wyłamać ze schematu, w jakim funkcjonowali ich rodzice, skorzystać z szansy, jaką w latach 90. dawała edukacja. Młodzież w tamtym czasie naprawdę wierzyła w edukację. Po roku 2000 mieliśmy absolutnie rekordowy współczynnik skolaryzacji – blisko 50 proc. tego pokolenia studiowało. Jeszcze kilka lat wcześniej było to nie do pomyślenia. W 1991 roku 9 na 100 młodych osób studiowało, w 2000 r. było to już 30 proc.
Buczek: Tylko czy rzeczywiście to była kwestia wiary w edukację, czy też przymus edukacji? Przecież bardzo szybko skończył się czas łatwych karier i na rynku pracy zaczęło się robić coraz ciaśniej, więc np. wybór dwóch kierunków studiów wydawał się koniecznością.
Daszkowska-Kamińska: Nie nazwałabym tego przymusem, ale na pewno stała za tym wielka mobilizacja rodziców i presja z ich strony. W wielu rodzinach to było pierwsze pokolenie, które kończyło studia wyższe.
Buczek: Tylko czy takie same możliwości dawała edukacja w Polsce centralnej jak na popegeerowskiej mazurskiej wsi? Socjologowie alarmują, że w wielu miejscach wyrosło już kolejne pokolenie ludzi, dla których bezrobocie stało się niejako sposobem funkcjonowania w społeczeństwie. To ofiary bezrobocia dziedziczonego.
Krzysztof Mazur: Edukacja była wtedy uniwersalną obietnicą. Wcześniej ludzie – pracownicy hut czy kopalń – myśleli: „My tworzyliśmy «Solidarność», więc gdy upadnie komunizm, przyjdzie wolność, to my będziemy jej beneficjentami”. A potem okazywało się, że wcale nimi nie są. Z rozczarowaniem uświadamiali sobie, że to jednak Aleksander Kwaśniewski będzie miał lepiej niż ci, którzy kilka lat wcześniej biegali z bibułą. Dlatego przerzucili swoje aspiracje na dzieci.
Daszkowska-Kamińska: Początek lat 90. pozwolił wybić się tym dobrze przygotowanym. Wszyscy założyliśmy, że to są czynniki sukcesu, a nie dostrzegliśmy, że tak było tylko przez moment, że nie da się stworzyć z tego reguły
I dopiero po 15–20 latach odejmowania sobie od ust, posyłania na prywatne lekcje angielskiego, nauki w dobrym liceum, studiów w Warszawie, wysyłania słoików z przetworami przychodziło drugie rozczarowanie – gdy ci młodzi ludzie lądowali na zmywaku w Londynie albo za kasą Biedronki w rodzinnej miejscowości. Wtedy ich rodzice zrozumieli, że edukacja też była obietnicą bez pokrycia.
Młodzi wcale nie muszą mieć lepiej w tym systemie. I to jest moim zdaniem powód narastającej fali antyestablishmentowej, której politycznym wymiarem jest Kukiz’15, PiS czy Ruch Narodowy. Ich siła zrodziła się z rozczarowania rodziców i ich dzieci. Rozczarowania upadkiem tego pięknego złudzenia, że porażkę rodziców można będzie przesłonić sukcesem dzieci.
Daszkowska-Kamińska: Początek lat 90. pozwolił wybić się tym dobrze przygotowanym – wtedy rzeczywiście skończone studia wyższe i języki obce miały znaczenie, gwarantowały pracę. Wszyscy założyliśmy, że to są czynniki sukcesu, a nie dostrzegliśmy, że tak było tylko przez moment, że nie da się stworzyć z tego reguły. Rozczarowanie było nieuchronne.
Mazur: Chciałbym jeszcze nawiązać do drugiego pokolenia bezrobotnych, o którym mówiliśmy przed chwilą. Oni też przecież są dziećmi transformacji, choć jako grupa społeczna właściwie nie istnieją w wyobraźni społecznej. Socjologowie najczęściej szukają klasy średniej i piszą z jej perspektywy, a jeśli już docierają do klasy ludowej, to raczej do mieszkańców symbolicznego Miastka, którzy mają co prawda gorszą pracę, ale jednak ją mają.
Trwale bezrobotni są tak bardzo poza centrami, nawet lokalnymi, że brakuje pudła rezonansowego, które by podało dalej ich opowieść. Dopiero gdy przyjeżdżają do większych miast mają możliwość opowiedzieć swoje doświadczenie. Tylko dzięki znajomości Doroty Masłowskiej z Pawłem Dunin-Wąsowiczem, szefem wydawnictwa „Lampa i Iskra Boża”, mogliśmy usłyszeć jej opowieść o Wejherowie. Nie znam jednak żadnej książki, filmu, piosenki, które by mówiły o losie człowieka bezrobotnego w kolejnym już pokoleniu. Ci ludzie ciągle czekają na swoją opowieść.
Aleksandra Daszkowska-Kamińska – ur. 1982. Socjolog, badaczka społeczna. W latach 2008–2014 ekspertka programu „Równać Szanse”. Do 2017 r. związana z Fundacją Szkoła Liderów, gdzie koordynowała programy rozwojowe dla liderów społecznych i politycznych. Trener grup wsparcia dla młodych matek w Fundacji Sto Pociech. Mieszka w Warszawie.
Krzysztof Mazur – ur. 1982. Doktor politologii, filozof, działacz społeczny. Prezes Klubu Jagiellońskiego, członek redakcji „Pressji”. Pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego, członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP. Stały współpracownik portalu Jagielloński24. Mieszka w Krakowie.
Fragment tekstu, który ukazał się w kwartalniku „Więź”, lato 2018.