„Nie jest dobrze z polskim Kościołem. Jest duży, kolorowy, imponujący, ale tak naprawdę sztucznie nadmuchany jak balon. Boję się, że nie doceniamy zagrożeń” – czytamy w książce o. Ludwika Wiśniewskiego.
Książka „Nigdy nie układaj się ze złem. Pięćdziesiąt lat zmagań o Kościół i Polskę”, zbiór tekstów z lat 1960–2017 ukazała się nakładem Wydawnictwa WAM. Cytujemy wybrane fragmenty:
Gdybyśmy wyczekując na Absolut, zrezygnowali z uciążliwych wysiłków i zmagań, aby realizować sprawiedliwość już tutaj, byłoby to zdradą naszego posłannictwa.
Miałem zasadę, w ogóle nie interesowało mnie, czy w grupie duszpasterskiej są jacyś donosiciele. Gdy byłem młodym księdzem w Gdańsku, mówiło się: trzeba uważać, są wśród nas donosiciele, taka była atmosfera. I studenci zaczęli podejrzewać jednego, że to może on, bo dziwnie się zachowywał. Ja też myślałem o nim – różnie, jak głupi. A potem okazało się, że ten chłopak był chory, umarł. I dziwnie zachowywał się z powodu swojej choroby. Wtedy powiedziałem sobie: nigdy nikogo nie będę podejrzewał.
Walka bez przemocy jest prawdziwą walką. Kiedy z taką bronią staje się wobec przeciwnika, ten się zaczyna pienić o wiele bardziej, niż gdyby się w niego rzucało kamienie czy obelgi. To jest broń o wielkiej mocy. (…) Systemy niesprawiedliwości są oparte przede wszystkim na kłamstwie i kiedy to się demaskuje, to trafia się w samo jądro tego systemu.
Uważam, że Kościół w Polsce przeżywa szczególnie trudny moment. Boję się, że właśnie rozpoczyna się lawinowy proces laicyzacji naszego społeczeństwa, a my, jak dzieci, bawimy się w piaskownicy, lepiąc babki z piasku i spierając się o to, kto z nas jest mądrzejszy. Był czas, że komuniści usiłowali zateizować nasz naród. I oto teraz własnymi rękami my go laicyzujemy, ośmielam się to powiedzieć, rękami biskupów i kapłanów.
W Polsce, ale nie tylko w Polsce, uczciwy katolik powinien być antyklerykałem. Rola kleru jest przecież ograniczona. Gdy duchowni próbują rozpychać się, rządzić, sterować władzą, wchodzić na nie swoje pola, zaczyna być niebezpiecznie.
Zasada, że „można czynić mniejsze zło, aby uniknąć większego” musi być wyrzucona poza burtę naszej świadomości, jeśli chcemy przetrwać jako społeczeństwo i jako Naród. Nie jest bowiem wykluczone, że za jakiś czas znowu zjawi się zbawca i zechce nam zafundować „mniejsze zło”.
Obym okazał się fałszywym prorokiem: nie jest dobrze z polskim Kościołem. Jest duży, kolorowy, imponujący – ale tak naprawdę jest sztucznie nadmuchany jak balon. Boję się, że nie doceniamy zagrożeń.
Zapanował swoisty triumfalizm. To prawda, z komunizmu Kościół polski wyszedł silny. Z biegiem jednak lat pojawiły się zjawiska, które powinny napełnić nas troską, a może nawet wstydem. I zabrakło nam refleksji. My, ludzie Kościoła, a zwłaszcza duchowni, uważaliśmy, że jesteśmy ciągle wspaniali, zwycięscy i że należą się nam oklaski, a nawet przywileje. Nieżyjący już ks. Józef Tischner próbował księży i biskupów sprowadzić na ziemię. Okrzyknięto go liberałem i odtąd słowo „liberał” stało się przekleństwem i synonimem „lewaka”, który tak naprawdę działa na szkodę Kościoła, nawet wtedy, kiedy jest gorliwym księdzem.
Wyb. DJ