Twarz Benedykta XVI nosi na sobie ślady zmęczenia, przezwyciężonych trudności i porażek, błędów i głębokiej wiary, osamotnienia i mądrości. Papież senior zasługuje na wielobarwną opowieść, a nie na hagiografię.
„(…) w powolnym zmniejszaniu się sił fizycznych wewnętrznie pielgrzymuję do Domu” – napisał Benedykt XVI w lutym w liście do redakcji rzymskiego dziennika „Corriere della Sera”. Nie jest żadną nowiną, że 91-letni papież senior wyraźnie słabnie i w oddaleniu od hałasu świata szykuje się na śmierć. Ten czas skłania teologów i dziennikarzy do podsumowania jego życia. Próbą stworzenia obszernej biografii Josepha Ratzingera jest wydana właśnie w Polsce książka „Świadek prawdy” Elia Guerriero. Niestety, nie jest to wysiłek w pełni udany.
Autor to teolog i redaktor naczelny włoskiej edycji pisma „Communio”, człowiek, który od wielu lat zna papieża. Jego osobista zażyłość nie powoduje jednak, że na kartach biografii poznajemy nieznane wcześniej anegdoty z życia bohatera książki lub odkrywamy nieodkryte aspekty jego życiorysu. Szkoda, że Guerriero ogranicza się do podania raptem kilku informacji (i to w przypisach), które uzyskał bezpośrednio od Ratzingera.
Największy mankament „Świadka prawdy” polega na tym, że nie wychodzi on poza to, co już wiemy z dotychczasowych, powszechnie dziś dostępnych prac Benedykta XVI (jego życie zaś jest dobrze opisane). Ratzinger, wbrew medialnie uproszczonemu wizerunkowi, nie bał się wypowiadać publicznie. Obok jego tekstów (w tym autobiografii), dysponujemy między innymi wywiadem rzeką Vittorio Messoriego „Raport o stanie wiary”, czterema świetnymi książkami wydanymi z Peterem Seewaldem, wspomnieniową pozycją ks. Georga Ratzingera, brata papieża seniora.
Najnowsza biografia autora „Wprowadzenia do chrześcijaństwa” niewątpliwie jednak porządkuje wiele wątków. Guerriero celnie zauważa już na samym początku, że Ratzinger jest nie tyle Niemcem, co Bawarczykiem, to rodzinny region tłumaczy jego silne zakorzenienie w tradycji Kościoła.
Najciekawsze są fragmenty dotyczące Soboru Watykańskiego II, gdzie dość nieśmiało zasygnalizowana została ewolucja poglądów przyszłego prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Początkowy radykalny hurraoptymizm ustąpił miejsca drodze środka – „hermeneutyce ciągłości”. Udział młodego teologa z Niemiec w pracach Vaticanum II pozostał znaczący – Ratzinger był istotnym soborowym ekspertem, obracał się wokół najważniejszych teologów II połowy XX wieku, powoli stając się jednym z nich: przyjaźnił się z Hansem von Balthasarem, dobrze znał Karla Rahnera, Henriego de Lubaca i Hansa Künga (wiele lat później, już jako papież, przyjął go na kilkugodzinnej audiencji). W biografii przywołany zostaje nawet zapisek z dziennika zgorzkniałego Yvesa Congara, piszącego o tym, że wśród wąskiego grona ekspertów, z którymi pracował nad jedną z soborowych konstytucji, tylko Ratzinger wydaje mu się partnerem do dyskusji i wspólnego działania.
Choć autor „Świadka prawdy” zaznacza na początku, ze nie chce tworzyć materiału na proces beatyfikacyjny papieża z Niemiec, łagodnie to robi
Guerriero ma wyraźny problem z kierunkiem narracji. Wątków jest zwyczajnie za dużo i cierpi na tym płynność opowieści. Z jednej strony książka posiada zadatki na bycie monografią niemieckiego papieża, z drugiej – stara się być szczegółową biografią. To powoduje, że „Świadek prawdy” jest pozycją niezbyt atrakcyjną czytelniczo – kto zna dorobek Ratzingera, niewiele się z niej dowie nowego, zaś dla odbiorcy, który dopiero pragnie go poznać, książka może być przygodą nie do przejścia – zbyt specjalistyczną i rozwlekłą, pozbawioną lekkości. Nawiasem mówiąc, włoski teolog sili się na omówienia myśli Benedykta XVI, podczas gdy czasem wystarczyłoby – z pożytkiem dla czytelników – obszernie go cytować, jedną z głównych cech jego pisarstwa i kaznodziejstwa była przecież niezwykła precyzja i jasność wywodu.
Choć autor „Świadka prawdy” zaznacza na początku, ze nie chce tworzyć materiału na proces beatyfikacyjny papieża z Niemiec, łagodnie i subtelnie to robi. Joseph Ratzinger na kartach jego książki nie ma wątpliwości i rozterek, z bolesnymi etapami w dorosłym życiu (śmierć rodziców i siostry) radzi sobie dzięki niezachwianej wierze, w sporach z innymi teologami zawsze zresztą kieruje się troską o „wiarę ludzi prostych”. Taki sposób przedstawienia bohatera biografii słusznie uchodzi dziś za anachroniczny.
Zbyt szybko i pobieżnie – mam wrażenie – zostają w „Świadku prawdy” wytłumaczone takie kwestie jak brak popularności prefekta najważniejszej watykańskiej kongregacji wśród teologów i następnie personalne niepowodzenia papieża w ostatnich latach pontyfikatu. To prawda, że Ratzinger potrafił bardzo kulturalnie prowadzić spór i szanował swoich ideowych przeciwników, wielokrotnie jednak ucinał wewnętrzne dyskusje (gdyby nie to, szeroką debatę o komunię dla osób rozwiedzionych mielibyśmy w Kościele znacznie wcześniej). Podczas pontyfikatu bywał naiwny i łatwowierny, nie miał przywódczej charyzmy, umiał przy tym uparcie trzymać się raz podjętych decyzji, nawet wtedy, gdy okazywały się chybione (przykładem jest opisane w książce podtrzymywanie na stanowisku kard. Bertone, sekretarza stanu, który zamiast uzdrowić kurię rzymską, poprzez brak profesjonalizmu spowodował jeszcze większy kryzys).
Tak obszernie piszę o zastrzeżeniach wobec najnowszej biografii Josepha Ratzingera, mam bowiem wrażenie, że jego postać wymaga znacznie głębszej analizy.
W pierwszej kolejności należałoby nieco „odbrązowić” ten wizerunek. Papież Ratzinger jest bez wątpienia „cudownym dzieckiem teologii”, warto mieć jednak świadomość tego, że jego myśli nie dojrzewały w ciągłym kontakcie z rzeczywistością ludzi świeckich (wstąpił do niższego seminarium już w wieku 13 lat, jego brat także został księdzem, zaś siostra będzie przez całe życie gosposią Josepha). Ten genialny teolog, mimo że utrzymywał zażyłe kontakty z gronem swoich studentów, nie był tak bliski problemom codzienności jak na przykład Karol Wojtyła czy Jorge Bergoglio.
Ostatecznie nie można Benedykta XVI po prostu zapisać do jednego z ideologicznych obozów. Nie zgadzał się ze sloganowym twierdzeniem, że chrześcijanin XXI wieku będzie mistykiem albo nie będzie go wcale, gdyż – jak przyznawał – emocjonalne i widowiskowe podejście do wiary było mu obce. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że „największe prześladowania Kościoła nie są dziełem jego wrogów zewnętrznych, ale rodzą się z grzechu w Kościele” i potrafił bezkompromisowo krytykować klerykalną mentalność (od lat pracował w kurii rzymskiej, ale pozostawał poza wszelkimi układami). Przypominał, że Europa cierpi przede wszystkim na kryzys wiary, zaś jego odpowiedzią była między innymi inicjatywa Dziedzińca Pogan, miejsce spotkań wierzących i poszukujących. Na przekór obrońcom gorliwości katolickiej – w jednym z wywiadów z Seewaldem, jeszcze jako kardynał – przyznawał, że cieszy się z obecności wiernych w kościele, nawet jeśli pojawiają się raz do roku. Jako metropolita Monachium tłumaczył swoim księżom, że „trzeba umieć przyjmować życzliwie także fragmenty wiary”.
Zajęciem, w którym doskonale się realizował, była praca wykładowcy i autora. Właściwie wszystko, co wydarzyło się później – od dość nagłej nominacji na metropolitę Monachium, poprzez pracę prefekta Kongregacji Nauki Wiary, aż po wybór na następcę Jana Pawła II – stanowiło świadome wyrzeczenie się własnych ambicji i planów (również do samego mówcy odnosi się piękna homilia wygłoszona podczas pogrzebu poprzednika, w której przewija się stopniowa odpowiedź na wezwanie Chrystusa: „Pójdź za mną”). Joseph Ratzinger naprawdę śnił o tym, że spędzi spokojną emeryturę w swoim niemieckim domu. Pasjonujące byłoby ukazanie tego, jak stopniowo pozbawia się tego marzenia – Guerriero ogranicza się do przytoczenia słów brata papieża, który relacjonował, że Joseph podjął decyzję o zostaniu na stałe w Rzymie… już w 2002 roku.
Człowiek, który był czynnym świadkiem najważniejszych wydarzeń w życiu Kościoła ostatnich kilkudziesięciu lat, nosi na swojej twarzy ślady zmęczenia, pokonywanych trudności i porażek, błędów i głębokiej wiary, osamotnienia i mądrości. Zasługuje na wielobarwną opowieść, a nie jedynie na hagiografię.
„Czułem się jak Piotr i apostołowie w łodzi na Jeziorze Galilejskim: Pan dał nam wiele dni słonecznych i łagodnego wiatru, dni, kiedy połów był obfity. Były też jednak chwile, kiedy wody były wzburzone, jak w całej historii Kościoła, a Pan zdawał się spać. Ale zawsze wiedziałem, że pozostaje On z nami i że łódź Kościoła nie jest moja, nie jest nasza, lecz Jego” – mówił Benedykt XVI podczas swojej ostatniej audiencji generalnej. Świadomość bycia „prostym pracownikiem winnicy Pańskiej” pozwoliła mu wycofać się i oddać władzę w Kościele. Był to gest w pewnym sensie profetyczny, wpuszczający nieco powietrza w zadowolone z siebie skostniałe struktury, umożliwiający drogę „pastoralnego nawrócenia” i zdecydowanych działań Franciszka.
Warto nie tyle – jak głosi nota wydawnicza najnowszej biografii Josepha Ratzingera – zrozumieć papieża, „który zmienił Kościół i wpłynął na losy świata”, ile zbliżyć się do człowieka z krwi i kości, który za swój wysiłek często płacił niezrozumieniem i samotnością.