Nie dałby sobie uciąć ręki za stan wiary żadnej z osób obecnych na jego chrzcie, a dziś sam z entuzjazmem przyciąga ludzi do Kościoła jak do domu, w którym „jest mieszkań wiele”. Ks. Tomáš Halík skończył siedemdziesiąt lat.
Na fotografii stoi czterech dorosłych mężczyzn. Na pierwszym planie dwóch okularników: jeden trzyma w rękach dziecko w białych szatkach, a drugi w stroju liturgicznym sakramentalnie oblewa je wodą święconą; dwójka za nimi pełni rolę chrzestnych. Trzydniowe dziecko dołącza – ku radości aniołów w niebie – do Kościoła Chrystusowego, otrzymuje imię Tomáš. Tego aktu nic już nie może zmienić i cofnąć, nawet jeśli okoliczności wydarzenia były dość osobliwe. Bo czy którykolwiek z widocznych na fotografii mężczyzn był w ogóle wierzący?
Dla przykładu, ojciec trzymający na zdjęciu swojego syna dokonał aktu apostazji jeszcze w liceum na fali patriotycznego uniesienia 1918 roku, gdy Czechosłowacja uzyskiwała niepodległość od znienawidzonych Austro-Węgier, a jednym z symboli dotychczasowego zniewolenia i dominacji habsburskiej był katolicyzm, narzucany przymusowo przez władze austriackie. Zresztą arystokratyczna hierarchia katolicka wdzięcznie okazywała lojalność Wiedniowi i wykazywała się wyraźną nieufnością wobec niepodległościowych zapędów mieszczańskich Czechów. Chrzestni małego Tomáša z Kościoła może i nie wystąpili, ale we Mszy Świętej nie uczestniczyli od kilkudziesięciu lat. „Nie dałbym sobie uciąć ręki nawet za stan wiary księdza, który mnie wtedy chrzcił, bo niedługo później stał się on czynownikiem kolaborującego ruchu księży patriotów” – pisze we wspomnieniach Tomáš Halík. Nawet kaplica szpitalna, w której udzielono sakramentu, została chwilę później zamknięta i zamieniona w magazyn.
Ta scena pokazuje, jak daleką drogę przeszedł Tomáš Halík od swoich narodzin dokładnie siedemdziesiąt lat temu 1 czerwca 1948 r. – w najgorętszym okresie właśnie rozpętanego komunistycznego puczu – do przyjęcia sakramentu kapłaństwa. Dziś jest proboszczem parafii akademickiej w Pradze i rokrocznie chrzci kilkudziesięciu dorosłych, których przyciąga do Kościoła jak do domu, gdzie „jest mieszkań wiele”. Jego religijna eseistyka tłumaczona jest i wydawana na całym świecie, choć szczególnie ceniona w Polsce (wydano tutaj więcej jego książek niż w… Czechach).
Być może polska słabość do ks. Halíka wynika częściowo z tego zupełnie innego doświadczenia dochodzenia do wiary w religijnie indyferentnych Czechach? Inteligent z bogatej i kosmopolitycznej Pragi przyciąga do Kościoła zupełnie nieoczywiste postaci, bywa krytykowany przez konserwatystów – niekoniecznie wierzących – za swój rzekomy modernizm, ale na łamach prasy czeskiej bardzo często występuje jak wielki apologeta z pierwszych wieków chrześcijaństwa. Kto kiedyś stał blisko ołtarza podczas celebrowanej przez niego Eucharystii, ten wie, że wiele z kapłańskich modlitw przy Stole Pańskim wciąż odmawia po łacinie, nawet jeśli sam nie używa nadzwyczajnej formy rytu rzymskiego.
Te nieoczywistości w biografii i działalności Tomáša Halíka, ale także szczerość w prowadzeniu dialogu oraz – jak sam przyznaje w niektórych tekstach – niełatwy charakter, powodują, że łatwo dostrzec w nim zwykłego, szczerze poszukującego prawdy i dobra, człowieka. Z drugiej strony wielki, interdyscyplinarny dorobek naukowy, niezwykła erudycja i sprawność intelektualna oraz aktywność obywatelska i publicystyczna nadają mu rys mędrca. I z tego często śmieją się – a czasem drwią – jego przeciwnicy. On sam nie ucieka zresztą od polemik, chętnie zabiera głos w sprawach publicznych i, choć szuka dialogu i porozumienia, to nieraz wygłasza ostre sądy, które wzbudzają negatywne reakcje. Tak było m.in. w sprawie terrorystycznych ataków na pismo „Charlie Hebdo” (pisał o nienegowalnej winie terrorystów i współczuciu wobec ofiar i ich rodzin, a jednocześnie o wypaczaniu sensu humoru i satyry przez twórców pisma), w kwestii Brexitu (ostrzegał Brytyjczyków przed opuszczaniem szeregów zjednoczonej Europy) czy przed niedawnymi wyborami prezydenckimi (gdy zachęcał do głosowania na Jiříego Drahoša w starciu z Milošem Zemanem).
Ostatecznie jednak ks. Halík nie chce być wzorem do naśladowania. Nie ma ambicji wyznaczania jednej, słusznej drogi do Boga, ale dzieli się ze światem swoją drogą i pyta o nasze. O wszystkich tych drogach mówi tak: „Wiara to droga w głąb. Idziemy nią jak Abraham, nie wiedząc, co jest jej celem – i to niejednego może przerazić”. W dniu Jego siedemdziesiątych urodzin życzę Mu, aby ta jego droga była dla nas – jego czytelników – przedmiotem refleksji i zdumień jeszcze przez długie lata.