Jeśli uroczystości czwartkowych nie zniszczy jakiś marny kaznodzieja, Wielki Moralizator, to procesja Bożego Ciała może być transcendentnym przeżyciem.
Sześćdziesiąt dni po Niedzieli Zmartwychwstania, czyli po niedzieli wielkanocnej, ruszą po polskich ulicach, drogach i wiejskich wertepach procesje z Najświętszym Sakramentem. Boże Ciało. I tak od wieków co roku trwa ten liturgiczny teatr. Dla wierzących przeżycie religijne (czasami popsute niemądrymi kazaniami), dla niewierzących zjawisko dziwne, czasami piękne. Do Łowicza zapewne znowu zjedzie sporo turystów zagranicznych (z Japonii jak zwykle najwięcej), ustawią się na poboczu i będą robić zdjęcia.
Wedle pisarza Jerzego Sosnowskiego pomysł, że w kawałeczku specjalnego rodzaju pieczywa kryje się Bóg i zarazem Ktoś, kto dwa tysiące lat temu żył jako człowiek, jest wstrząsający. Pomysł, że na domiar wszystkiego można przed nim klęknąć i z nim pogadać, to szok, po którym już nigdy nie powinno się być tym samym człowiekiem, co przedtem.
Tymczasem zbyt często ulegamy przesadnej racjonalizacji. Jakbyśmy się speszyli, że nie pasujemy do nowoczesności, i założyli kostium Trzeźwego Inżyniera. Ludzie pragną transcendencji, a kojarząc Kościół wyłącznie z bardziej lub mniej zrozumiałymi nakazami moralnymi, z fundamentalizmem i polityką, szukają często transcendencji poza nim.
Jeśli zatem uroczystości czwartkowych nie zniszczy jakiś marny kaznodzieja, Wielki Moralizator, to procesja Bożego Ciała może być takim transcendentnym przeżyciem.
Kogo zatem czcimy w tym „skrawku chleba”?
Sprawa fundamentalna: odkryć, że Bóg nie jest tylko instytucją, punktem odniesienia, siłą i mocą, ale że nade wszystko jest Osobą. Odkryć, że Bóg jest Osobą! Najpierw powinna być świadomość, że On jest Osobą, że ma uczucia, że kocha, że tęskni. Później można wchodzić z Nim w relacje. To jest, moim zdaniem, fundament, który ludzie dziś mogą zrozumieć, bo sami mają doświadczenie relacji, więc mogą sobie jakoś to uzmysłowić.
Ważna jest świadomość, że postać Chrystusa nie jest wymysłem kilku nawiedzonych uczniów; nie jest efektem mitologizacji historii. Osoba i dzieło Jezusa z Nazaretu to przejaw Bożej ingerencji w ludzki świat. To pokazanie, że Bóg bierze na siebie ludzką kondycję, ze wszelkimi jej konsekwencjami – nieszczęściem, cierpieniem, głodem, że jest z nami i na nowoczesnych, odnowionych ulicach w miastach, i na wiejskich wertepach. Jest Bogiem bliskim, ale zasadniczy powód wcielenia polega na tym, że – jak mówili Ojcowie Kościoła – Bóg staje się człowiekiem, by człowiek stał się Bogiem. Problem w tym, że Bogiem nigdy nie będziemy, stąd możliwe rozczarowania. Ale może On przez nas działać.
Karl Rahner, teolog na pewno nie dewocyjny, tak pisał o procesji: „Jest ona świętym ruchem ludzi rzeczywiście ze sobą związanych, łagodną falą pełną spokoju i majestatu, pochodem z kornie złożonymi dłońmi, a nie gorzko zaciśniętymi pięściami – pochodem, który nikomu nie zagraża, nikogo nie wyklucza i błogosławi nawet tym, co stoją zdziwieni z boku i patrzą, niczego nie pojmując. Jest to ruch, który niesie ze sobą to, co święte i wieczne, który ma w sobie spokój i jedność w nim uczestniczących. A idzie z nimi sam Pan dziejów i świętego wyjścia (exodusu) z domu wygnania ku wiecznej ojczyźnie. Jest to święty pochód, który prawdziwie ma cel – przed sobą i w sobie”.
Słowa Rahnera dedukuję tym, którzy z procesji chcieliby zrobić fundamentalistyczną manifestację przeciw wyimaginowanym siłom zła, zaprzeczając „otwartości”, która jest istotą procesji w dzień Bożego Ciała; i tym, którzy w swojej „racjonalnej” pysze, twierdzą, że jest ona – procesja – przejawem jakiejś prymitywnej religijności, i tak tkwią w swoim „tolerancyjnym” samozadowoleniu.
Przeczytaj też: Boże Ciało. A gdyby tak w procesję wyruszyć z bochenkiem chleba?