Zima 2024, nr 4

Zamów

Czy tego lata rosyjski „megakościół” się rozpadnie?

Prezydent Ukrainy Petro Poroszenko i patriarcha Konstantynopola Bartłomiej podczas spotkania w Fanarze 22 kwietnia 2018 r. Fot. President.gov.ua

Szanse na uzyskanie przez Ukrainę autokefalii są w roku 2018 znacznie większe niż dawniej. Utrata Ukrainy będzie ciosem dla kościelnej samoświadomości Rosjan i końcem ich „Kościoła imperialnego”.

Co się stanie, jeśli zostanie ogłoszone oddzielenie Kościoła prawosławnego na Ukrainie od Patriarchatu Moskiewskiego? Komentatorzy z Rosji opisują to w tonach mrocznych, apokaliptycznych: państwo ukraińskie będzie wykorzystywać instrumentalnie Kościół, więź duchowa z Rosyjskim Kościołem Prawosławnym (RKP) zostanie zerwana. Sami Ukraińcy podchodzą do takiej sytuacji pozytywnie, uważając autokefalię za ważny krok w kierunku przezwyciężenia rozłamu i utworzenia jednego Kościoła prawosławnego. Kto się myli i na czym polega błąd?

W kwietniu prezydent Ukrainy Petro Poroszenko odwiedził Fanar – siedzibę patriarchy konstantynopolskiego w Stambule – i przez wiele godzin rozmawiał z patriarchą Bartłomiejem na temat udzielenia autokefalii Kościołowi prawosławnemu na Ukrainie. Działania prezydenta poparła Rada Najwyższa Ukrainy, ale ostro potępił je Ukraiński Kościół Prawosławny Patriarchatu Moskiewskiego.

W dwa tygodnie później patriarcha Bartłomiej przyznał, że „otrzymał od władz kościelnych i świeckich, reprezentujących miliony prawosławnych na Ukrainie, prośbę o udzieleniu autokefalii” i postanowił omówić tę sprawę z innymi lokalnymi Kościołami prawosławnymi. Żadnej innej wiarygodnej informacji na ten temat na dzień dzisiejszy nie ma. Czy można ocenić te działania jako akt nieprzyjazny w stosunku do Rosji i RKP? Należy w tym celu przeprowadzić dokładniejszą analizę.

Kościół imperialny

Dziś u podstaw tradycji prawosławnych leży nie tyle nauczanie, ile takie czy inne traktowanie historii. Tym samym spory teologiczne minionych stuleci są już raczej nieaktualne. Bitwy, przede wszystkim ideologiczne, toczą się wokół takich czy innych interpretacji wydarzeń dziejowych. Kruchy konsensus istnieje jeszcze w wielu krajach, ale w stosunkach międzynarodowych historia jest w dosłownym znaczeniu polem minowym.

Po rozpadzie ZSRR Kościół prawosławny na całym obszarze postsowieckim znalazł się w trudnej sytuacji: runęła bowiem jednolita koncepcja historii Kościoła, budowana w Rosji przez ostatnie dwa stulecia – koncepcja implicite imperialna.

Dziś jednak lokalne wersje historii Kościoła są formułowane w Mołdawii (z ukierunkowaniem na Rumunię), na Ukrainie i na Białorusi (tam akcentuje się fakt, że ziemie te przyjęły wiarę prawosławną wcześniej niż Księstwo Moskiewskie, a Kościołem macierzystym jest dla nich Konstantynopol), a nawet w Estonii. W tej ostatniej odwoływanie się do niezależnego Kościoła prawosławnego z okresu międzywojennego doprowadziło do utworzenia niezależnej eparchii w jurysdykcji Konstantynopola i do czasowego zerwania łączności eucharystycznej między Patriarchatami Konstantynopolskim i Moskiewskim.

W RKP uważa się, że kluczem do rozumienia wszystkich dziejących się obecnie procesów winna być nadal koncepcja Rosji jako imperium i odpowiednio Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego jako Kościoła imperialnego. Nie ma większego znaczenia, czy słusznie Moskwę uważa się za „Trzeci Rzym”, czy nie. Można posłużyć się zeświecczoną wersją tej koncepcji w postaci „ruskiego świata”. Istota jednak pozostaje niezmienna: wszystkie ziemie, które kiedykolwiek należały do Cesarstwa Rosyjskiego, znajdują się nadal w strefie „odpowiedzialności duszpasterskiej” RKP i są jego „terytorium kanonicznym”.

W efekcie najwyżsi hierarchowie postrzegają RKP jako „megakościół”. Jego granic geograficznych i zasobów finansowych nie da się porównać z żadnym z piętnastu lokalnych Kościołów prawosławnych. Ambicje polityczne RKP w pełni odpowiadają jego rzeczywistemu statusowi – bycia pierwszym pod każdym względem wśród lokalnych Kościołów prawosławnych. Patriarchatowi Moskiewskiemu podporządkowane są Kościoły prawosławne na Ukrainie, Białorusi, w Kazachstanie, krajach nadbałtyckich itd. Z administracyjnego i finansowego punktu widzenia Kościoły te cieszą się szeroką autonomią, ale ideologicznie i statystycznie wszystkie one „winny pracować na rzecz RKP”.

Imperium Rosyjskie upadło, przestał istnieć Związek Sowiecki, a Kościół prawosławny, mimo prześladowań, pozostał w granicach imperium i jednoczy wspólnoty prawosławne w tych krajach, które po rozpadzie ZSRR stały się niepodległe

Jest to ważna narracja historyczna i ideologiczna; Imperium Rosyjskie upadło, przestał istnieć Związek Sowiecki, a Kościół prawosławny, mimo prześladowań, pozostał w granicach imperium i jednoczy wspólnoty prawosławne w tych krajach, które po rozpadzie ZSRR stały się niepodległe.

Od rozpadu ZSRR minęło 27 lat. Czy jednak jest to okres wystarczająco długi, aby twierdzić, że sytuacja ustabilizowała się i żadnych wstrząsów już nie będzie? Jeśli uwzględnimy fakt, że w Kościele zachodzą te same procesy, co i w państwie (choć z większym lub mniejszym opóźnieniem), to w pełni zasadne jest to, że „okres rozpadu” Patriarchatu Moskiewskiego nie pokrywa się z „okresem rozpadu” ZSRR lub np. WNP.

Już w latach dziewięćdziesiątych XX w. RKP udzielił autonomii w praktyce wszystkim eparchiom, które znalazły się poza granicami Federacji Rosyjskiej. Był to śmiały gest, zgodny z logiką, pierwszego – nazwijmy go umownie – demokratycznego okresu odrodzenia kościelnego. Czy można jednak twierdzić, że autonomia stanowi szczyt marzeń Ukrainy albo nawet Białorusi? Chyba nie.

Co więcej, sama Ukraina nigdy nie ukrywała swoich zamiarów. Już w listopadzie 1991 roku Sobór Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego zwrócił się do patriarchy moskiewskiego i całej Rusi Aleksego II z prośbą o udzielenie mu autokefalii. Od tamtego czasu sprawa ta była poruszana wielokrotnie, jednakże żadnej oficjalnej decyzji nie ma. W przestrzeni publicznej dość głośno brzmi argumentacja, dlaczego Kościół ukraiński nie potrzebuje autokefalii.

Problem polega na tym, że obecnie perspektywa imperialna w przestrzeni postsowieckiej nie jest już jedyna. Istnieją alternatywy, i to bardzo przekonujące z historycznego punktu widzenia. Patriarchat Moskiewski na razie nie może tego zrozumieć i tym samym nie jest on gotów działać elastycznie i szukać nowego układu sił i interesów.

„Parada autokefalii” w XX wieku utrwalała przeciwstawne tendencje: autokefalia jako wyrzeczenie się przeszłości imperialnej i próba zbudowania własnej tożsamości narodowo-religijnej, odrzucając tym samym przeszłość imperialną. Taka była w istocie autokefalia Kościoła prawosławnego w Serbii (rok 1920 – po upadku Cesarskich Austro-Węgier) i w Polsce (rok 1924 – po upadku Imperium Rosyjskiego).

W tej samej perspektywie należy rozpatrywać również wszystkie próby autokefalii Kościoła prawosławnego na Ukrainie. Pierwsza z nich przypada na lata 1917-20, druga – bezpośrednio na czas II wojny światowej. Obie okazały się nieudane, ale pragnienie uzyskania autokefalii nie zgasło i ponownie sformułowano je wkrótce po rozpadzie ZSRR. Moim zdaniem zagadnienie to należy ująć następująco: czy należy szanować to pragnienie i traktować je poważnie? Czy też pragnienie to można bezboleśnie zlekceważyć?

Nie jest wykluczone, że gdyby nie było problemu Krymu i Donbasu, sprawy autokefalii nie stawiano by tak ostro

Jest to złożona sprawa i ma wiele wymiarów: teologiczny, administracyjny, kościelno-praktyczny, historyczny, kulturowy i polityczny. Z kościelnego punktu widzenia problem polega na tym, że aspekt polityczny jest tu bezsprzecznie najważniejszy. I nie jest przypadkiem fakt, że w sprawie autokefalii do patriarchy Bartłomieja pojechał osobiście prezydent Ukrainy. Nie jest wykluczone, że gdyby nie było problemu Krymu i Donbasu, sprawy autokefalii nie stawiano by tak ostro. Co więcej, w pełni możliwe, że prezydent Ukrainy pojechałby najpierw do patriarchy moskiewskiego. Ale po Krymie i Donbasie sytuacja zmieniła się radykalnie i polityczne oderwanie się od Rosji bezpośrednio wpływa na życie religijne.

Rozłam ukraiński

W większości wypadków autokefalia nie rozwiązuje zadań ściśle kościelnych i jest niezbędna raczej dla politycznego samookreślenia się narodu. W przypadku Ukrainy sytuacja jest jednak znacznie bardziej skomplikowana. Według najnowszych statystyk, 67,8 proc. Ukraińców deklaruje się jako prawosławni. Jednocześnie są oni tam podzieleni i – według wcześniejszych danych – w kraju tym działają równolegle: Ukraiński Kościół Prawosławny Patriarchatu Moskiewskiego (UPK PM; 39,4 proc. wiernych uważa się za jego członków), Ukraiński Kościół Prawosławny Patriarchatu Kijowskiego (UKP PK – 25,3 proc.) i Ukraiński Autokefaliczny Kościół Prawosławny (UAKP – 4,6 proc.).

Tylko jeden z nich jest kanoniczny, czyli uznany przez inne Kościoły prawosławne – to UKP PM. Pozostałe z kościelnego punktu widzenia znajdują się poza prawem, ale – w skali Ukrainy – są znaczącymi wspólnotami religijnymi, szczególnie UKP PK. I powstanie autokefalii to droga do przezwyciężenia rozłamu. Niestety Patriarchat Moskiewski w ciągu ostatnich 25 lat nie podjął żadnych znaczących praktycznych kroków w tym kierunku. Ostatnia szansa pojawiła się jesienią 2017, gdy zwierzchnik UKP PK, usunięty przez Moskwę ze stanu duchownego patriarcha Filaret (Denisenko) zwrócił się do Soboru Biskupiego RKP z orędziem zapraszającym do dialogu. Niestety reakcja na ten list była zbyt biurokratyczna i nie pozostawiała żadnych nadziei na podjęcie rozmów.

Ponadto pozycje RKP na Ukrainie po roku 2014 zdecydowanie osłabły. Patriarcha Cyryl, nazwawszy wojnę na Donbasie „walkami bratobójczymi”, czyli wojną domową, stanął w tym konflikcie po stronie Rosji. I w efekcie stracił sympatię i autorytet wśród znacznej części swoich wiernych na Ukrainie. Przechodzenie parafian z UKP PM do UKP PK stało się zauważalne właśnie po roku 2014.

Sytuację komplikuje jeszcze fakt, że prawo kościelne (w prawosławiu) jest zbiorem starożytnych i dość zagmatwanych postanowień. Sformułowano je w czasach soborów powszechnych w Cesarstwie Bizantyńskim i słabo pasują one do dzisiejszej rzeczywistości. Kościół prawosławny nie ma do dziś wyraźnego i powszechnie przyjętego kodeksu prawa kanonicznego, to zaś powoduje istnienie różnych interpretacji norm kanonicznych i m.in. różnych podejść do określenia statusu Metropolii Kijowskiej.

Pierwsze podejście – moskiewskie. Patriarchat Moskiewski nie ma żadnych wątpliwości, że Konstantynopol, w którego jurysdykcji do końca XVII w. pozostawała Metropolia Kijowska, przekazał ją na zawsze Moskwie. A zatem o jej autokefalii powinna decydować tylko Moskwa, a pozostałe Kościoły lokalne mogą ją jedynie zatwierdzić albo uzgodnić z nią tę decyzję.

Drugie podejście – konstantynopolskie. Sedno sprawy polega na tym, że wszystko wskazuje na to, iż Konstantynopol nie zgadza się z Moskwą. Przekazanie Metropolii Kijowskiej Moskwie w 1686 r. miało charakter tymczasowy i chociaż owa tymczasowość przeciągnęła się do 300 lat, to kanoniczne prawa do Kijowa pozostały w Konstantynopolu. To on ma prawo samodzielnie rozwiązywać sprawy związane z udzieleniem autokefalii Ukrainie.

Niemniej jednak patriarcha Bartłomiej aż do ostatnich czasów nie określił oficjalnie swojego stanowiska, ograniczając się do ogólników o swoim zaniepokojeniu z powodu rozłamu kościelnego na Ukrainie i konieczności podjęcia kroków dla jego przezwyciężenia.

Nie należy zapominać, że Konstantynopol nie jest po prostu starszą katedrą niż Moskwa. Honorowe pierwszeństwo patriarchy konstantynopolskiego przed wszystkimi innymi zwierzchnikami kościelnymi zapisano w kanonach. I jeśli zajmie on aktywne stanowisko, to jest bardzo prawdopodobne, że to jego słowo będzie decydujące. W każdym razie jest oczywiste, że na to właśnie liczą Petro Poroszenko i Rada Najwyższa Ukrainy.

Jaki będzie układ sił, trudno powiedzieć, ale chwilę do podjęcia decyzji na korzyść Kijowa wybrano odpowiednią. Pozycja Rosji w Europie osłabła, rosyjski MSZ chyba nie będzie w stanie pomóc RKP. Dwa lata temu patriarcha Cyryl nie pojechał na Sobór Wszechprawosławny na Krecie i dziś również nie ma zbyt silnej pozycji wśród innych Kościołów. Inaczej mówiąc, szanse na uzyskanie przez Ukrainę autokefalii są w roku 2018 znacznie większe niż dawniej. Wszystkie nici trzyma dziś w swych rękach Konstantynopol. Można oczekiwać, że nie później niż na początku lipca podejmie on decyzję.

Cokolwiek się jednak wydarzy, nie da się już zatrzymać procesu autokefalizacji Ukrainy. W tej sytuacji najlepszym wyjściem dla patriarchy Cyryla byłoby stanąć na jego czele, ale wszystko wskazuje na to, że nie rozważa on takiej możliwości.

Oczywiście, że strata Ukrainy będzie silnym ciosem dla kościelnej samoświadomości Rosjan w takim kształcie, w jakim sformułowano go w latach kościelnego odrodzenia: rozpad koncepcji „Kościoła imperialnego” (megakościoła) nie tylko patriarcha Cyryl i jego otoczenie, ale też zwolennicy „ruskiego świata” przeżyją wyjątkowo boleśnie. Jednakże w dłuższej perspektywie wynik będzie nieuchronnie pozytywny: upadek, nawet tylko częściowy, mitologii imperialnej pozwoli trzeźwiej spojrzeć na rzeczywistość współczesnego świata.

Wesprzyj Więź

Jeśli będą jakieś straty, to wyłącznie administracyjne i polityczne. Rosjanie i Ukraińcy nie stracą możliwości wspólnej modlitwy, organizowania pielgrzymek, czczenia wspólnych świętych, tak, jak to robili na przykład z Grekami i Serbami. Na szczeblu parafii prawosławni nie zauważą żadnych różnic, oczywiście pod warunkiem, że rządowi Ukrainy starczy rozsądku, aby nie rozpoczynać prześladowań tych prawosławnych, którzy zapragną pozostać w jurysdykcji Patriarchatu Moskiewskiego.

Konstantynopol nie jest zresztą skrępowany żadnymi zobowiązaniami i może odstąpić od aktywnego udziału w wydarzeniach ukraińskich. A wówczas kolejna próba uzyskania przez Ukrainę autokefalii zakończy się niepowodzeniem.

Tłum. pp, kg, KAI. Tytuł od redakcji

Podziel się

Wiadomość