Jesień 2024, nr 3

Zamów

Oślica między gnozą a dziwactwem

Siostra Małgorzata Borkowska. Fot. Anna Róg

Siostra Małgorzata Borkowska celnie zauważa w polskim Kościele brak refleksji teologicznej, który prowadzi do tego, że objawienia prywatne, wypowiedzi złych duchów podczas egzorcyzmów, publikacje z internetu czy własne teorie jakiegoś księdza znaczą więcej niż nauka Kościoła.

W swojej najnowszej adhortacji „Gaudete et exsultate” papież Franciszek po raz kolejny wraca do tematu, który rozwija właściwie od początku pontyfikatu – do zagrożeń, jakie dla chrześcijaństwa niosą nowe formy dwóch starych herezji: gnostycyzmu i pelagianizmu. Poświęca im cały drugi rozdział adhortacji.

Częściej i mocniej odnosi się papież do pelagianizmu, te oskarżenia budzą też większe emocje (choć, jak już tu pisałem, wcale nie dotyczą tylko do środowisk tradycjonalistycznych). Może jednak warto zostawić na razie na boku tę kwestię i zastanowić się raczej nad tym, kogo można dziś określić mianem gnostyków, bo tu kierunek oskarżeń papieża nie jest wcale tak wyraźny.

Na gruncie polskim mówił o tym ostatnio w swoim wywiadzie dla KAI ks. Grzegorz Strzelczyk, ale w sumie bardziej wyraźny obraz można znaleźć w „Oślicy Balaama” benedyktynki s. Małgorzaty Borkowskiej – kto wie, czy nie najważniejszej książce, które ukazała się w bieżącym roku na polskim katolickim rynku wydawniczym.

O „Oślicy“ było już w mediach stosunkowo głośno, głównie jednak z uwagi na jej początkowe rozdziały i gorzkie refleksje na temat traktowania sióstr zakonnych przez duchownych. Ogromnej wagi są jednak także rozdziały następne, które śmiało opisują problemy doktrynalne: nauczanie niektórych polskich księży i ich wypowiedzi, które – jak pisze zakonnica – pachną „przynajmniej dziwactwem, jeśli nie zgoła gnozą”.

„Oślica” nie jest tylko listą gorzkich wyrzutów. Zawiera od razu lekarstwa, przepisane z perspektywy prawdziwej mistrzyni duchowej

Według Franciszka, gnostycyzm zakłada „wiarę zamkniętą w subiektywizmie, gdzie liczy się jedynie określone doświadczenie albo zbiór idei czy informacji, które – jak się sądzi – przynoszą otuchę i oświecenie, ale gdzie podmiot ostatecznie zostaje zamknięty w immanencji swojego własnego rozumu lub swoich uczuć” (EG 94, GE 36). Niektórzy mogą potraktować to stwierdzenie jako ostrzeżenie przed zbytnim poleganiem na rozumie, mędrkowaniem, teologizowaniem i „uleganiem demonowi intelektualizmu”.

Jak jednak celnie pokazuje siostra Borkowska w publikowanym już fragmencie książki, polski Kościół cierpi raczej na problem przeciwny – brak refleksji teologicznej, w szczególności nad hierarchią źródeł prawd teologicznych, co prowadzi do tego, że objawienia prywatne, wypowiedzi złych duchów (!) podczas egzorcyzmów, publikacje z internetu czy po prostu własne teorie jakiegoś księdza stoją wyżej niż nauka Kościoła. To jest przecież właśnie gnostycyzm, którego główną cechą było wytwarzanie wśród wyznawców przekonania o przynależności do grona wybranych, bardziej doskonałych i bardziej oświeconych niż „zwykli chrześcijanie”. Czy dziś się to nie powtarza?

Zdaniem siostry Borkowskiej – jak najbardziej. Pisze: „Przekonanie o swojej przynależności do jakiejś grupy wtajemniczonych może być dla ludzkiej próżności bardzo nęcące, toteż trudno się dziwić, że wpływ takich kaznodziejów jest duży. Znałam młode zakonnice, które z żarem w oczach słuchały i nagrywały, ilekroć ktoś im głosił prywatne swoje teorie, a nigdy nie widziałam, żeby ten sam entuzjazm okazywały pewnym i zatwierdzonym przez Kościół prawdom wiary, które można znaleźć w katechizmie”.

Przytoczone zdania wzywają do rachunku sumienia wszystkich odpowiedzialnych za najrozmaitsze grupy formacyjne w Kościele: czy czasem nie budują ich za bardzo jako grup „wtajemniczonych” w opozycji do „zwykłych” chrześcijan? Co więcej, czy nie opierają się one tylko albo przede wszystkim na emocjach? Siostra Borkowska wspomina z goryczą: „Było to ponad czterdzieści lat temu, jeszcze wtedy do klasztorów nie weszła młodzież formowana w grupach modlitewnych nie tylko do uczuciowej pobożności, ale i do podtrzymywania jej sztucznie, kiedy gaśnie”.

„Oślica” nie jest jednak wcale tylko listą gorzkich wyrzutów. Zawiera od razu lekarstwa, przepisane z perspektywy prawdziwej mistrzyni duchowej, z ogromnym doświadczeniem.

Co do roli uczuć w pobożności: „Entuzjazmu może być mniej, przeżycia mniej, ale chyba jedną właśnie z tych rzeczy, których nas bieg lat uczy, jest zasada, że Boga nie trzeba przeżyć, ale uwielbić. Przeżywa się coś; uwielbia się Kogoś”.

Jeśli chodzi o kazania: w pierwszym rzędzie mają być o Panu Jezusie (rada prosta, ale nie zawsze słuchana): „Balaamie, co innego wiedzieć i na podstawie tej wiedzy mówić do nas o Bogu, a co innego gadać w kółko o nas, powtarzając tylko to, co same lepiej i dłużej już wiemy”.

W kwestii liturgii: to nie jest spektakl jednego aktora, ani też pole do radosnej twórczości i dodatków ze strony celebransów. Od siebie dodam, że kilkuletni pobyt w Rzymie pokazał mi, jak bardzo posłuszni rubrykom są zarówno Benedykt XVI, jak i Franciszek. Nie dodają oni do liturgii żadnych dodatkowych wstępów, wyjaśnień czy rozwinięć. Jest to uderzające zwłaszcza w przypadku obecnego papieża, tak bardzo spontanicznego przy innych okazjach.

Małgorzata Borkowska OSB, „Oślica Balaama. Apel do duchownych panów”, Wydawnictwo Tyniec 2018
Wesprzyj Więź

Może po prostu papieżom nie przytrafiło się to, co opisuje siostra Borkowska u niektórych księży: „już mu przeszła pierwsza, uczuciowa pobożność, a nie wiedząc, że to jest zjawisko prawidłowe i że musi je znieść, żeby przejść na głębszy poziom, taki biedak stara się łapać tego uciekającego ptaka za ogon przez wymyślanie własnych gestów i słów, które mają rzekomo przywrócić mu świeżość przeżycia. Bo inaczej będzie «rutyna»”.

Takich zdań, które można długo rozważać, jest w „Oślicy Balaama” pełno. Książka przypomina pod tym względem dzieła wielkiego współbrata siostry Borkowskiej z Zakonu Świętego Benedykta, ojca Piotra Rostworowskiego (później kameduły), którymi też można „żywić się”, czytając je powoli, zdanie po zdaniu. Nic w tym zresztą dziwnego, skoro książka siostry Borkowskiej jest owocem wieloletniego namysłu i paradoksalnie właśnie dzięki temu jest tak krótka – napisać wiele stron można szybko, ale do zawarcia wielu spraw na kilku stronach potrzeba czasu.

„Oślica” jest tylko pozornie książką lekką i zabawną (choć śmiech wydobywa się tu czasem przez zaciśnięte, ze słusznego oburzenia, zęby). Naprawdę dotyka ona jednak bardzo istotnych problemów duszpasterskich polskiego Kościoła; co więcej, współgra z tym, co pisze papież Franciszek. Dlatego też powinna się stać przedmiotem rozważań dla wszystkich „duchownych panów”: od rekolekcji biskupich zaczynając, a na zajęciach z homiletyki dla kleryków kończąc. Nie za bardzo można się też usprawiedliwić z jej nieprzeczytania brakiem czasu: lektura zajmuje około godziny, refleksje mogą jednak potem towarzyszyć całymi miesiącami.

Podziel się

1
Wiadomość