Ktoś postronny mógł dostrzec na pielgrzymce ruchu „Wiara i Światło” tylko wielkie nagromadzenie cierpienia. Ale przecież o wiele bardziej intensywne było nagromadzenie radości na każdy metr kwadratowy sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej.
Blisko tysiąc osób przyjechało z całej Polski w sobotę 5 maja 2018 r. do Kalwarii Zebrzydowskiej, żeby świętować jubileusz 40-lecia działalności w Polsce ruchu „Wiara i Światło”, skupiającego osoby z niepełnosprawnością intelektualną, ich rodziny i przyjaciół.
Kalwaryjskie spotkanie zgromadziło przedstawicieli 90 polskich wspólnot tego międzynarodowego ruchu założonego przez Jeana Vaniera i Marie-Hélène Mathieu. W Polsce pierwsze wspólnoty powstały – niezależnie od siebie – w 1978 r. we Wrocławiu, gdzie zainicjowała je Teresa Breza, matka Joasi z zespołem Downa, i w Warszawie, gdzie inicjatorami byli młodzi studenci z Klubu Inteligencji Katolickiej, na czele z Marcinem Przeciszewskim. Nie ukrywam, że „Wiara i Światło” to dla mnie sprawa głęboko osobista, bo od 35 lat wraz z żoną – a później również z dziećmi – współtworzymy ten ruch, obecnie głównie w wymiarze lokalnym, w swojej otwockiej wspólnocie i parafii.
Kluczowa jest niezastępowalna bezpośrednia relacja przyjaźni, bliskości, międzyosobowa więź – a na to stać każdego
Sobotnie spotkanie było – jak zawsze w „Wierze i Świetle” – okazją do modlitwy, dzielenia się i świętowania. Zdarzali się w tę sobotę w kalwaryjskim sanktuarium przybysze (pielgrzymi czy turyści) zaskoczeni zauważalną natychmiast wielką liczbą osób w różnoraki widoczny sposób niepełnosprawnych: przede wszystkim intelektualnie, ale często także fizycznie. Ktoś postronny mógł dostrzec na pielgrzymce ruchu „Wiara i Światło” tylko wielkie nagromadzenie cierpienia. Ale przecież o wiele bardziej intensywne było nagromadzenie radości na każdy metr kwadratowy sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej (szczegóły w relacji Katolickiej Agencji Informacyjnej).
Zgoda na świat nieidealny
Radość radością, ale nikt nie ukrywa też trudności, z jakimi borykają się dzisiaj w Polsce wspólnoty „Wiary i Światła”. Liczba grup działających w naszym kraju zmniejsza się. Problemami są: starzenie się niektórych wspólnot, brak zaangażowanych młodych przyjaciół, niewystarczająca liczba księży gotowych do takiej formy duszpasterstwa. Rodzice osób z niepełnosprawnością intelektualną stale zmagają się najpierw z koniecznością zaakceptowania nieodwracalności tej sytuacji, a później z lękiem, co stanie się z dorosłym dzieckiem po ich śmierci. Nie należą do rzadkości przypadki matek samotnie wychowujących niepełnosprawne dzieci, bo dla ich mężów ciężar ten stał się nie do udźwignięcia. O tym wszystkim była mowa w modlitwach przedstawicieli wspólnot podczas drogi światła w Kalwarii Zebrzydowskiej.
Trudności nie są jednak powodem, by załamywać ręce. Akceptacja faktu, że żyjemy w świecie nieidealnym, nie ma nic wspólnego z porzuceniem prób czynienia go lepszym. Prawdziwość tego ostatniego zdania widać choćby w olbrzymiej zmianie, jaka dokonała się w podejściu polskiego duchowieństwa – w dużej mierze dzięki dynamicznemu rozwojowi wspólnot „Wiary i Światła” – wobec dopuszczania osób niepełnosprawnych intelektualnie do sakramentów. Przed 30-40 laty dominowało przekonanie, że nie dla nich komunia czy bierzmowanie – większość wspólnot w początkach swej działalności najpierw przygotowywała swoich niepełnosprawnych członków do pierwszej komunii. Dziś sytuacja się zmieniła – do wyjątków należą przypadki zamykania drogi do sakramentów.
Obecnie delegatem Konferencji Episkopatu Polski ds. ruchu „Wiara i Światło” jest pomocniczy biskup białostocki Henryk Ciereszko. Uczestniczył on w kalwaryjskim spotkaniu jako pielgrzym. Wybrał się w drogę wraz ze wspólnotami ze swego miasta, bez transportowych przywilejów. W sobotniej homilii bp Ciereszko podkreślał, iż wspólnoty są „tą cząstką Kościoła, która jest szczególnie ważna ze względu na to, że skupia ludzi najuboższych, ciężko doświadczonych, a nierzadko odrzucanych przez świat”.
Ruchy zainicjowane przez Jeana Vaniera (oprócz „Wiary i Światła” to także L’Arche, czyli wspólnoty stacjonarne) mają istotną rolę do odegrania w Kościele. Marcin Przeciszewski przypomniał w Kalwarii, że duchowość tych ruchów to uosobienie przekonania, iż Kościół ma dwa skarby: Eucharystię i ubogich. „Wiara i światło” stawia swych najsłabszych członków właśnie w samym centrum – w przekonaniu, że mają oni być nie przedmiotem opieki, lecz partnerami relacji przyjaźni.
Odpowiedź na pokusy dla Kościoła
Vanierowskie wspólnoty są dziś szczególnie ważne – jak już pisałem w książce „Krytyczna wierność” – także w obliczu poważnych pokus, jakie zagrażają współczesnemu Kościołowi.
W odpowiedzi na pokusy światowości, sukcesu i wielkich liczb wspólnoty skupione wokół osób niepełnosprawnych przypominają, że najważniejszy jest konkretny człowiek, a nie tłumy w kościele; że sukces nie jest imieniem Boga; że troszczyć się trzeba przede wszystkim o jakość relacji. Nie ulegają też pokusie profesjonalizacji (że najlepiej zajmą się potrzebującymi wykształceni specjaliści w wyodrębnionych ośrodkach), wychodząc z założenia, że kluczowa jest niezastępowalna bezpośrednia relacja przyjaźni i bliskości, międzyosobowa więź. A na to stać każdego.
Doświadczenie L’Arche oraz „Wiary i Światła” jest też odtrutką na pokusy panowania i wywyższania się. Tu nie chodzi bowiem o to, aby ktoś ze świata „normalnych” w swej litości pochylił się nad biednym i potrzebującym, lecz o egzystencjalne zrozumienie, że miłość to nawet nie tyle robić coś dla innych, ile raczej: przede wszystkim być z drugim człowiekiem. Że niepełnosprawni powinni być nie tylko naszymi podopiecznymi, lecz także (pod pewnymi względami) naszymi nauczycielami człowieczeństwa.
Chodzi więc o wzajemne umywanie nóg – rozumiane bardzo dosłownie: nabożeństwo umywania nóg często ukazywane jest jako istota duchowości ruchu „Wiara i Światło”. Udział w nim to wielkie wyzwanie duchowe. Aby to szczerze uczynić, niezbędna jest pokora, a przede wszystkim trzeba przezwyciężyć lęk przed tym, że będę musiał komuś innemu pozwolić obmyć swoje stopy.
Chodzi nie o to, aby ktoś ze świata „normalnych” w swej litości pochylił się nad potrzebującym, lecz o egzystencjalne zrozumienie, że miłość to przede wszystkim być z drugim człowiekiem
Bardzo niebezpieczna dla Kościoła jest także pokusa zejścia z krzyża. To pułapka takiego przeżywania wiary, które bagatelizuje cierpienie, ukrywa je wstydliwie, udaje, że życie z Chrystusem jest lekkie, łatwe i przyjemne. Tymczasem nie ma chrześcijaństwa bez krzyża, nie ma życia bez cierpienia, nie ma zwycięstwa bez niespełnienia. Życie z osobami niepełnosprawnymi szybko uczy, że porażki są nieuniknione, bo obiektywne ograniczenia sprawiają, że nie da się osiągnąć wszystkiego, co by się chciało (np. ktoś mimo anielskiej cierpliwości innych nie jest w stanie nauczyć się prostego zdania w przygotowywanym przedstawieniu teatralnym).
„Wiara i Światło” to inicjatywa bardzo cenna w Kościele również z tego powodu, że mocno podkreśla samodzielność świeckich chrześcijan. Statutowo to oni, a nie duchowni są koordynatorami odpowiadającymi za życie wspólnot (obecnie w wymiarze ogólnopolskim jest to Joanna Koczot z Jaworzna, zarazem międzynarodowy wicekoordynator ruchu). I nie ma w tym żadnego antyklerykalizmu – to raczej konsekwencja uznania różnorodności powołań i wielości charyzmatów w Kościele.
Takie wspólnoty nigdy nie przestaną być potrzebne. Ich przesłanie jest trwałe i ponadczasowe – i dla społeczeństwa, i dla Kościoła. Zawsze będą potrzebne, bo nigdy ani społeczeństwo nie będzie w pełni ludzkie, ani Kościół w pełni ewangeliczny. A ich celem jest właśnie uczłowieczanie społeczeństwa i uewangelicznianie Kościoła.
Jesteście jednym z korzeni Kościoła. Wiele spraw, które absorbują katolików są wtórne wobec takich spraw jak wasza. Ale mam pytanie – napisał Pan “„Wiara i Światło” to inicjatywa bardzo cenna w Kościele również z tego powodu, że mocno podkreśla samodzielność świeckich chrześcijan.” A wcześniej “Liczba grup działających w naszym kraju zmniejsza się. Problemami są: (…) niewystarczająca liczba księży gotowych do takiej formy duszpasterstwa.” W takiej działalności, dopóki polski Kościół jest klerykalny, poświęcenie księży dla tak “nieważnej” sprawy jest ważne, to rozumiem. Ale czy nie jest to brak odwagi wyobrazić sobie ruch bez księży, a jednocześnie w Kościele? Jak rozumiem, centrum wspólnot nie są sakramenty (co nie znaczy, że dla osób związanych ze wspólnotami nie są one w centrum), nie sakramenty je wyróżniają, bo one są wspólne dla wszystkich. To co wyróżnia wasze wspólnoty, nie potrzebuje prezbiterów. Dlaczego wiec ich niedostatek ogranicza rozwój wspólnot? Przy okazji, rozumiem, że wspólnoty nie muszą być męskocentryczne?
Z jednej strony – ekumenicznej – wspólnoty “Wiary i Światła” (podobnie “L’Arche”) istnieją bez duchownych katolickich, bo oba ruchy spontanicznie się rozwijały także w środowiskach innych wyznań, a nawe innych religii.
Z drugiej strony – katolickiej – skoro są dwa skarby Kościoła: Eucharystia i ubodzy, to oba są niezbędne.
W “klasycznych” (w sensie: katolickich) wspólnotach księża są duszpaserzami (zwiemy ich kapelanami), ale nie koordynatorami/odpowiedzialnymi.