Dobrze się stało, że tym razem jako wzór do naśladowania Kościół proponuje człowieka cichej służby społecznej, a nie kogoś z biskupich tronów czy z zamierzchłej przeszłości.
Bardzo wzruszyła mnie, a zdarza mi się to ostatnio rzadko, niedawna beatyfikacja Hanny Chrzanowskiej.
Wzruszyła mnie dlatego, że w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku żywa była w moim domu rodzinnym na Pomorzu legenda tej nowej błogosławionej, często kojarzonej wtedy z osobą młodego biskupa krakowskiego Karola Wojtyły.
Myślę, że dla mojej Matki – też instruktorki pielęgniarstwa, zaangażowanej w pracę na rzecz samotnych matek i dzieci z patologicznych rodzin, w przeciwdziałanie skutkom świeżo przyjętej w 1956 r. ustawy aborcyjnej – bliska i dodająca otuchy była u pani Chrzanowskiej postawa ofiarnej i cichej służby potrzebującym. Postawa jakże daleka od obserwowanej dziś ideologizacji i upolitycznienia sprawy ochrony każdego ludzkiego życia, bez inkwizytorskiego piętnowania ludzi inaczej postępujących i inaczej myślących. Myślę, że było tak nie tylko dlatego, że nie było wtedy telewizyjnych kamer stojących otworem przed Kościołem i jego zbrojnym ramieniem w postaci świeckich katolików w szatach współczesnych inkwizytorów…
Dobrze się stało, że tym razem jako wzór do naśladowania Kościół proponuje człowieka cichej służby społecznej, a nie kogoś z biskupich tronów czy z zamierzchłej przeszłości.
W czasach tak zwanej polityki historycznej, wspieranej przez niektórych ludzi Kościoła, a narzucającej wzory osobowe niekiedy wątpliwe i zafałszowane, otrzymujemy oto żywy konkret, zdolny inspirować na co dzień każdego z nas. Jest on dla samego Kościoła hierarchicznego potrzebnym dziś przypomnieniem o tym, co najważniejsze. O tym mianowicie, że najbardziej liczy się miłosierdzie, które stanowi, jak pisał Jan Paweł II, „głębsze źródło sprawiedliwości”.