Jesień 2024, nr 3

Zamów

Blizna po naszych grzechach

Caravaggio, „Niewierny Tomasz”

Jezusowe rany to już nie jest czeluść, która otwiera „przepaść Męki”, ale szczelina, z której wydobywa się „Zmartwychwstałego blask chwały”. Taka jest właśnie logika ran. Nie czeka ona wyjaśnień, lecz żąda wejścia w tajemnicę.

Wydaje się, że kiedy po ośmiu dniach od Zmartwychwstania Jezus pojawił się po raz drugi, Tomasz nie był już ani taki odważny, ani taki hardy jak za pierwszym razem. Św. Jan nie notuje, aby Tomasz – posłuszny Jezusowi – włożył palec w miejsce gwoździ, a rękę w bok Jego, tak jak jeszcze tydzień temu zapowiadał. Bezpośrednio bowiem po zachęcie ze strony Jezusa, by to zrobił, „Tomasz w odpowiedzi rzekł do Niego: «Pan mój i Bóg mój!»”. Zobaczył Pana, zaufał wzrokowi, dotyk okazał się już niepotrzebny. U Caravaggia jest inaczej. Tomasz wkłada wskazujący palec prawej dłoni w przebity bok Jezusa. Ale nie robi tego sam. Jezus trzyma go za nadgarstek. Jak pisze Zbigniew Herbert w wierszu „Tomasz”, „Wskazujący palec Tomasza […] / prowadzi z góry / ręka Mistrza” (Jedźcie do Poczdamu, by to sprawdzić). Tomasz Tomasik tak komentuje ten gest Apostoła: „Wzrok ucznia – tak jest zarówno u Caravaggia, jak i u Herberta – nie spotyka się już ze spojrzeniem Mistrza. Decydujące nie jest to, co się widzi. Inny zmysł – dotyk – pozwala odnajdować drogę w ciemności. Iść po omacku”. Fides (wiara) nie rodzi się już ani ex auditu (z tego, co się słyszy), ani nawet ex visu (z tego, co się widzi), ale ex tactu (z dotyku).

Ale – jak mówi tradycja – przed wiarą „z dotyku” ostrzegał już Jezus Marię Magdalenę. Noli me tangere – a tak to brzmi w upowszechnionej wersji Wulgaty – bywa tłumaczone nie tylko jako „Nie zatrzymuj mnie”, ale także jako „Nie dotykaj mnie” (J 20, 17). Jakąż prawdę mógłby powiedzieć dotyk o uwielbionym ciele Zmartwychwstałego, skoro nawet – jak przekonali się o tym dwaj uczniowie zmierzający do Emaus – wzrok zawodzi? Inie tylko wzrok, bo nawet i słuch, czego doświadczyli Apostołowie nad Morzem Tyberiadzkim, gdy zapytał ich: „Dzieci, co macie na posiłek?”, a oni Go nie rozpoznali ani po wyglądzie, ani po głosie. Trzeba było dopiero cudownego połowu i posłuszeństwa Jego słowu: „Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie” (J 21, 6). To, co św. Tomasz z Akwinu – może go nauczyła historia własnego patrona? – wyrazi potem w hymnie ku czci Eucharystii (Adoro te devote), równie dobrze można odnieść do Zmartwychwstałego: Visus, tactus, gustus, in te fallitur, / Sed auditu solo tuto creditur. Wzrok, dotyk i smak są mylące, wierzyć należy tylko temu, co usłyszane, a więc Słowu. Ostatecznie nie trzeba dotykać ran, by uwierzyć.

Do czego potrzebne są więc Jezusowe rany? Swój wiersz o Tomaszu Zbigniew Herbert zadedykował abp. Józefowi Życińskiemu. To on w korespondencji z poetą użył potem wyrażeń „hermeneutyka ran” czy „logika ran”. W liście do Herberta Życiński pisał: „Tomasz w swym metodycznym krytycyzmie jest mi szczególnie bliski, zaś jego hermeneutyka ran przemawia do mnie chyba jeszcze mocniej niż klasyczne związki wynikania logicznego”. Z kolei w tekście opublikowanym w „Tygodniku Powszechnym” już po śmierci poety Życiński pisał o św. Tomaszu, „który w przedziwnej logice Chrystusowych ran odnajduje to, czego brakło logice racjonalnych uzasadnień”.

Wesprzyj Więź

Ta paradoksalna „logika ran” jest przede wszystkim zaprzeczeniem tego, co logiczne, racjonalne i uzasadnione. Jest logiką wiary, a ta nie jest owocem przekonania i nie domaga się empirycznych poświadczeń. Jeśli rany są symptomem, to nie – jak nasz ludzkie – choroby czy śmierci, ale zdrowia i życia. „W Jego ranach jest nasze zdrowie” – powie Izajasz (Iz 53, 5). To nie jest rana, po dotknięciu której należy umyć ręce. To nie jest rana, której nawet muśnięcie może uczynić człowieka nieczystym. To nie jest rana, w której kryć się może choroba czy śmierć. Przeciwnie, to rana dająca życie. Rana ożywcza i ożywiająca. W dawnej, a zapomnianej już częściowo modlitwie „Duszo Chrystusowa” modlimy się przecież „w ranach swoich ukryj mnie” (Intra tua vulnera absconde me), a w staropolskim tłumaczeniu autor się modlił się jeszcze piękniej i mądrzej: „Grzechem rannego uzdrów Twemi Rany”. Tak, na nasze rany grzechu – Jego zbawcza rana. To jest poza logicznym dyskursem i racjonalnym wytłumaczeniem. Może Tomasz jest właśnie pierwszym z tych, którzy to pojęli? Że tam, w tym przebitym boku, w tej – powiedzmy to brutalnie – dziurze w Jezusowym ciele jest źródło, jest krynica, jest studnia, z której wypływają krew i woda „jako zdrój miłosierdzia dla nas”. I tak oto od Caravaggia przeszliśmy do Obrazu Jezusa Miłosiernego, od realizmu rany w Jezusowym boku do mistycznej rany Serca, od św. Tomasza do św. Faustyny.

Kiedy w swojej duchowej wizji Faustyna ujrzała Jezusa z ręką wskazującą na przebite serce z wychodzącymi z niego dwoma promieniami: czerwonym i bladym, nie trafiła w teologiczną pustkę. Istniał już w Kościele kult Ran Jezusowych i Jezusowego Serca. Francuska mistyczka i stygmatyczka z zakonu Sióstr Wizytek, Sługa Boża s. Maria Marta de Chambon (1841-1907) zostawiła koronkę ze słowami: „Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Rany Pana naszego Jezusa Chrystusa — na uleczenie ran dusz naszych”. A w modlitwie do Pięciu Ran czciciele Męki Pańskiej zwracali się słowami: „O dobry Jezu, racz zapisać me imię w Ranach Twoich. Ukryj mnie w nich przed wzrokiem kusiciela”. Bo to już nie jest czeluść, która otwiera „przepaść Męki”, ale szczelina, z której wydobywa się „Zmartwychwstałego blask chwały”. Taka jest właśnie logika ran. Nie czeka ona wyjaśnień, lecz żąda wejścia w tajemnicę.

Tomasz chciał ran, bo miał to być autograf Męki, a więc ciała. Chciał tego, co pozostałym Apostołom było już dane. Kiedy w dzień Zmartwychwstania Jezus ukazał się Apostołom, pokazał im ręce i bok. Rozpoznali Go po tych stygmatach. One były dla nich znakiem Jego tożsamości. Błogosławieni, bo zobaczyli i uwierzyli. Nam dane jest to drugie błogosławieństwo: tych, co nie widzieli, a uwierzyli. Uwierzyli, bo zaufali Ranom – już nie tylko tym fizycznym, ale tym mistycznym. „Tu przyłożono ostrze do ciała / Tu dokładnie / I pchnięto / I jest pamiątka” – pisze Herbert. Ta pamiątka to blizna po naszych grzechach. Z niej wylewa się dzisiaj miłosierdzie.

Podziel się

Wiadomość