Jego przyjście kwestionuje nasze dotychczasowe życie, nasz religijny świat, nasze teologiczne uniwersum. I tak oto obojętność staje się przerażeniem, które każe krzyczeć: „Na krzyż z Nim!”.
Jest taka rozpowszechniona interpretacja i wśród kaznodziejów bardzo popularna, że ci, którzy w dzień wjazdu Jezusa do Jerozolimy krzyczeli „Hosanna”, w dzień Jego śmierci będą wołać „Ukrzyżuj!”. Ta interpretacja ma w sobie wiele dramaturgii i jest kaznodziejsko bardzo nośna: że uwielbienie tak łatwo przechodzi w wrogość, miłość przemienia się w nienawiść, adoracja w odrzucenie. Wiele można na takim koncepcie „ugrać”. Że to, ci co ciągnęli za Nim: nakarmieni, uzdrowieni, wskrzeszeni odpłacają się wyrokiem śmierci. I w gruncie rzeczy jest to prawda. Taka przemiana jest możliwa. Ten, kto dzisiaj kocha Jezusa, jutro zdolny jest Go odrzucić, a Niedziela Palmowa wręcz niepostrzeżenie zamienia się w Wielki Piątek. To wszystko prawda, tylko że to nie taką perspektyw otwiera nam dzisiaj słowo Boże.
Papież Benedykt XVI w książce „Jezus z Nazaretu” pisze: „Ze wszystkich trzech Ewangelii synoptycznych, także jednak z Ewangelii Jana, jasno wynika, że scena hołdu mesjańskiego złożonego Jezusowi miała miejsce w czasie, gdy wjeżdżał do Jerozolimy, oraz że Jego protagonistami byli nie jej mieszkańcy, lecz osoby, które razem z Nim wkraczały do Świętego Miasta. […] O proroku z Nazaretu coś słyszano, wydaje się jednak, jakby Jerozolimy On w ogóle nie interesował; nie znano Go tutaj. Tłum, który oddawał hołd Jezusowi na obrzeżach miasta, to nie ten sam, który później domagał się Jego ukrzyżowania”.
W gruncie rzeczy to nic nowego. Św. Mateusz pisze, że gdy Jezus rodził się w Betlejem, „skoro to usłyszał król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima” (Mt 2, 3). Teraz jest podobnie. „Gdy wjechał do Jerozolimy, poruszyło się całe miasto, i pytano: «Kto to jest?»” – notuje św. Mateusz (Mt 21, 10). Aż w końcu wyrzucą Go i ukrzyżują poza miastem. „Jeruzalem, Jeruzalem! Ty zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie są posłani” (Łk 14, 34) – lamentował Jezus nad Jerozolimą, zapowiadając jej upadek.
Obojętność rodzi się zawsze z poczucia własnej wystarczalności wobec świata. Czy to będzie obojętność wobec Boga czy wobec człowieka, zawsze będzie miała to samo źródło: samowystarczalność
To nierozpoznanie Proroka przez Święte Miasto i jego mieszkańców jest znamienne, a równocześnie pełne przestrogi dla nas. Obojętność, a jednocześnie przestrach – tak komentuje papież nastroje w Jerozolimie. W tych dwóch słowach zamyka się dramat miasta, które nie rozpoznało godziny swego nawiedzenia (por Łk 19, 44), a także nie rozpoznało Tego, który je nawiedza. Okazuje się, że można być Świętym Miastem, a nawet mieć w swoich murach świątynię, i nie rozpoznać Tego, który przychodzi. Obojętność rodzi się zawsze z poczucia własnej wystarczalności wobec świata. Czy to będzie obojętność wobec Boga czy wobec człowieka, zawsze będzie miała to samo źródło: samowystarczalność! Jakiż Bóg potrzebny jest miastu, które jest pewne swej zadekretowanej świętości? Czyż Jego przyjście nie jest zakwestionowaniem naszego religijnego i pobożnego status quo? Skoro każe zburzyć świątynię, to czy to znaczy, że wszystko, co było dotychczas jest już nieważne? Cała nasza wiara i tradycja ojców? Jego przyjście kwestionuje nasze dotychczasowe życie, nasz religijny świat, nasze teologiczne uniwersum. I tak oto obojętność staje się przerażeniem, które każe zakrzyczeć: „Na krzyż z Nim!”.
Wkraczając w Wielki Tydzień trzeba przyjąć jakąś perspektywę, odnaleźć się w jego dramaturgii. Chętnie przyłączylibyśmy się do orszaku uczniów Jezusa, którzy szli przed Nim i za Nim, ścieląc swoje płaszcze i gałązki palmowe. Chcielibyśmy wołać „Hosanna” i „Benedictus”.
Ale trzeba mieć także odwagę poczuć się Świętym Miastem, któremu nieustannie grozi samozadowolenie i gnuśność. Pozwolić Mu wejść, by oczyścił naszą wewnętrzną świątynię. Trzeba porzucić obojętność wobec Przychodzącego, zanim jeszcze nadejdzie z biczem ze sznurów w ręku. Zapytać się „Kto to jest?” ten marnotrawny Bóg, gdy On będzie jeszcze daleko. Im wcześniej zapytam „Kto to jest?”, tym głośniej – uradowany – zawołam „Hosanna!”. To z obojętności i z przerażenia bowiem wyrywa się „Ukrzyżuj!”. Jest jeszcze czas, by wyjść przed mury i dołączyć się do orszaku wołających „Benedictus!”. „Błogosławiony, kto przychodzi w imię Pańskie”! Pójdźmy za Panem. Jeszcze nie jest za późno!
A dokąd zaprowadzi nas ta droga? Jest w Pasji Janowej Bacha piękna aria i chorał: Eilt, eilt – „Śpieszcie się, śpieszcie”. Głosy śpiewaków wchodzą ze sobą w dialog: – Spieszcie się. – Dokąd? – Na Golgotę! Weźcie skrzydła wiary. Lećcie! – Dokąd? – Na wzgórze krzyża. Wasze szczęście tam zakwita!
Smutno- zabawny komentarz. Kiedyś moja znajoma (formalnie chyba wierząca) miała przed sobą bardzo daleką podróż samolotem. Delikatnie, bez nachalności wspomniałem, że będę o niej pamiętać w modlitwie. W odpowiedzi usłyszałem:” Ależ panie Rafale ja jestem pewna, że będzie dobrze” I jakaś nie wypowiedziana sugestia, że wobec tego moja modlitwa jest zbyteczna.