Kiedy wreszcie zrozumiemy, jak działać, by naprawdę przemieniać świat, a nie tylko prawo? Jak rozkładać akcenty w sprawie ochrony życia, by nie skupiać się wyłącznie na papierowych rozwiązaniach? Gdyby mój Kościół to robił, mógłby pewnie liczyć na większe zrozumienie również dla swojego głosu w sprawach prawodawstwa.
To absolutnie jasne, że Kościół (tak, mój Kościół) wypowiada się na temat aborcji. Dziwaczny byłby Kościół, który by nie zabierał w tej sprawie głosu. Kto się zżyma na sam fakt, że Kościół o tym mówi, głęboko nie ma racji. Można się jednocześnie – z różnych pozycji i powodów – zżymać nie tyle na to, że Kościół mówi, ile na to, co i w jaki sposób mówi. Mylą się więc również i ci, którzy oburzają się na organizowanie demonstracji przed kuriami biskupimi (choć znów: można dyskutować o ich formie i poszczególnych hasłach).
Kościół (tak, mój Kościół) powinien móc uczestniczyć w życiu publicznym na równych prawach. Oczywiście obecnie tak nie jest – Kościół rzymskokatolicki jako uprzywilejowany gracz na arenie społecznej i politycznej, nie gra według tych samych zasad, co inni. Paradoksalnie – to z tych przywilejów na dłuższą metę będzie płynąć jego słabość. Przyjął bowiem błędną i nieskuteczną taktykę: skupienie się na prawodawstwie, a nie formacji, akcentowanie kwestii regulacji dotyczących dopuszczalności aborcji, bez zrównoważenia tego narracją o wsparciu dla kobiet i rodzin wychowujących dzieci z niepełnosprawnościami, czynienie z tej sprawy elementu nieprzejrzystych umów i ustawek z władzą i tak dalej.
Jeśli Kościół (tak, mój Kościół) zdecydował się brać udział w życiu społecznym w taki, a nie inny sposób, naciskając na posłów i rząd, pouczając ich, biorąc od władzy bardzo duże pieniądze na różne cele, dobijając z nią targów – nie może się dziwić, że stał się obiektem krytyki, nawet ostrej, i protestów. Biskupi (tak, moi biskupi) to nie święte krowy (czy wręcz złote cielce). Nie są też znowu tacy delikatni i słabi, by trzeba było ich bronić przed manifestacjami. Szczerze? Biorąc pod uwagę sposób funkcjonowania Kościoła w Polsce, to i tak dość długo do nich nie dochodziło.
Biskupi nie są znowu tacy delikatni i słabi, by trzeba było ich bronić przed manifestacjami. Biorąc pod uwagę sposób funkcjonowania Kościoła w Polsce, to i tak dość długo do nich nie dochodziło
Przy całym krytycyzmie wobec polskiego episkopatu (tak, mojego episkopatu) i jego polityki w różnych sprawach (również w sprawie aborcji, w której posunięcia biskupów uważam na dłuższą metę za całkowicie przeciwskuteczne i przewiduję pozbawiony refleksji nad własnymi działaniami płacz, gdy będzie dochodziło do liberalizacji prawa aborcyjnego), nie utożsamiam się z hasłami, które padały pod kuriami. Wiele z nich mi się bardzo nie podoba. Wielu z nich nie rozumiem i nie akceptuję. Ale uznaję też, że manifestując przeciw silnemu, można jednak nieco więcej.
Przy czym Kościół (tak, mój Kościół) jest silny dziś (choć nie tak silny, jak go przedstawiają obie strony – jedna z przerażeniem i demonizacją, druga z zachwytem), a za kilka lub kilkanaście lat bardzo osłabnie. Przyczyną będą nieuniknione procesy społeczne, ale przyspiesza je także polityka obecnych władz i samych biskupów.
Na pewne rzeczy będzie wtedy już za późno. Ale może lepiej zrozumiemy, jak działać, by naprawdę przemieniać świat, a nie tylko prawo (którego zmiana często jedynie przykrywa określone zjawiska, nie likwidując ich); jak formować sumienia, a nie wyłącznie formułować ustawy; jak rozkładać akcenty w sprawie ochrony życia, by nie skupiać się wyłącznie na papierowych rozwiązaniach. Gdyby Kościół (tak, mój Kościół) to robił – całościowo (a nie tylko w kwestii aborcji), systemowo, oddolnie i odgórnie, na poziomie nauczania i działania, bez brudnych układów z jakąkolwiek władzą, z ograniczeniem korzystania z przywilejów – mógłby pewnie liczyć na większe zrozumienie również dla swojego głosu w sprawach prawodawstwa. Bo nie tak łatwo byłoby mu zarzucić hipokryzję.
Papież Franciszek pisał (choć, przyznaję, w innym kontekście): „Prawa i przepisy nie wystarczą na dłuższą metę, aby ograniczyć złe zachowanie, nawet jeśli istnieje skuteczna kontrola. Jeśli norma prawa ma wywołać znaczące i trwałe skutki, trzeba, aby większość członków społeczeństwa ją zaakceptowała, wychodząc z właściwych motywacji, i podjęła osobistą przemianę”.
Polski Kościół (tak, mój Kościół) tego jeszcze nie przyjął, bo wciąż czuje się mocny. Ale kiedyś, gdy osłabnie, nie będzie miał wyjścia. A spore i tak emocjonalne protesty pod kuriami są kolejnym znakiem tego, że proces ten jest raczej nieodwracalny – nawet jeśli tego jeszcze nie widać.
PS. Choć to tekst na nieco inny temat, chciałbym, aby było jasne, z jakich pozycji piszę ten komentarz. Uznaję naukę Kościoła, że życie należy chronić od poczęcia (zarówno z powodów religijnych, jak i pozareligijnych). Uważam, że aborcja nie jest okej. Uważam, że każdy akt aborcji jest obiektywnym złem (tak, uważam, że istnieje coś takiego), choć czasem nieuniknionym i mniejszym od innego zła. Uważam, że państwo może i powinno działać, by ograniczać rzeczywistą liczbę aborcji (a nie tylko liczbę legalnych zabiegów). Uważam, że osiągnięcie tego celu za pomocą zaostrzania ustawy aborcyjnej jest absolutnie niemożliwe, chybione, przeciwskuteczne i szkodliwe. Uważam, że skupienie się na prawodawstwie i restrykcjach w tej sprawie nie przyniesie efektu.
Czekałam na taki głos, który jest również w pełni moim głosem. Ale, zamiast zrozumienia, mam wokół same “nie” – i to z obu stron. Nikt nie usiłuje zrozumieć (albo choćby postarać się zrozumieć), że nadmiar prawa rodzi bezprawie. A jeśli chodzi o (przerażający zawsze) wybór – proszę o spojrzenie, dlaczego Joanna Beretta- Molla została świętą.
Wg mnie powyższy tekst to czyste teoretyzowanie. Proste pytanie – aborcja to zabijanie człowieka? Tak/Nie
Czy zabijanie ludzi należy penalizować ?
Dziwię się, że chrześcijanin/katolik może mieć wątpliwości w tym względzie. Takie mamy czasy – ratujemy pszczoły a nie potrafimy chronić najbardziej bezbronnych. Chcemy karać za klapsa, ale na zabijanie nienarodzonych przymykamy oko. Smutne to jest również, w kontekście spuścizny JP2 i jego zdecydowanym głosie w tej sprawie.
Słyszałem kiedyś taką anegdotę z czasów stalinowskich: Jakiś akowiec wraca z przesłuchania na UB, które wówczas mieściło się na ulicy św. Cyryla i Metodego. Na pytanie jak tam było na Cyryla odpowiada – na Cyryla, jak na Cyryla, ale te metody. To oczywiste, że biskupi opowiadają się za zakazem aborcji, inaczej nie byliby biskupami Kościoła katolickiego. Nie zmienia to faktu, że dla niektórych ten prosty komunikat, jest niemożliwy do zrozumienia. Jest wszakże też trudna do zrozumienia naiwność czy pycha tychże biskupów, którzy sądzą, że nauczanie Ewangelii, czy może raczej wychowywanie w duchu Ewangelii, można zastąpić takimi czy innymi ustawami. Przez wiele lat w moim Kościele starałem się poprzez spotkania z młodzieżą szkolną, akademicką i narzeczonymi, uwrażliwiać ich sumienia także w temacie ochrony życia od poczęcia. Tyle, że te moje wysiłki (z nielicznymi wyjątkami) miały u duchownych status “piątego koła u woza”. Trudno zrozumieć dlaczego przez tyle lat szkolnej katechezy, nie wypracowano nowoczesnego, opartego na osiągnięciach pedagogiki i psychologii, programu wychowywania dzieci i młodzieży do dojrzałej miłości i dojrzałego seksu, tak seksu! Zamiast tego mamy XIX- wieczne, żenujące pogadanki, na które młodzież reaguje śmiechem. Na moich zajęciach, na które miałem oficjalne pozwolenie biskupa, nikt, nigdy się nie śmiał. Miałem setki sensownych i dojrzałych pytań. Na dzień dzisiejszy mój Kościół, na własne życzenie, choć wierzę, że bez złej woli, tę batalię o sumienia uczestników tegoż Kościoła, przegrał. I dlatego pod cyniczną, partyjną etykietką (trudno o lepsze połączenie), wysiłek duszpasterski usiłuje zastąpić ustawą. Jest takie powiedzenie, może nie bardzo teologiczne, że jak Pan Bóg chce kogoś ukarać, to mu najpierw odbiera rozum.
Dziękuję za ten tekst!
Dopisuję się do większości ocen Autora z tą korektą, że unormowania prawne i działania formacyjne powinny iść równolegle, a nie jedne zamiast drugich, zwłaszcza że normy prawne też mają skutki formacyjne. Nadto nie można oprzeć się wrażeniu, że propozycje na rzecz pomocy rodzinom z niepełnosprawnym dzieckiem pojawiły się “osłonowo”, po tym jak stronie pro-life został wytknięty brak troski o dalsze losy tych dzieci, a nie że zaangażowanie na rzecz takiej pomocy jest autentyczne i samoistne, bo nierównowaga w działaniach na rzecz ograniczenia aborcji i pomocy takim rodzinom jest nadal uderzająca. Generalnie, ta moja korekta do stanowiska Autora by nie rezygnować z poprawiania prawa nie rzutuje jednak na ostateczną konkluzję, że dziś przy tak skonsolidowanym oporze części społeczeństwa Kościół nie powinien forsować projektu ustawy w obecnym kształcie. Trafnie zauważa Autor, że jedną z przyczyn tego niezrozumienia drugiej strony dla naszych intencji są słabości w działaniach formacyjnych Kościoła (co zilustrował dobrze p.R.Krzysztofczyk) idącego po najmniejszej linii oporu, czyli wina jest po naszej stronie. Kościół ma pomysł na wygranie tylko pierwszego etapu walki stosując metody, które bardzo utrudniają wygranie drugiego etapu, czyli by wszyscy wybierali życie w wolności, a nie z przymusu. Tak więc Kościół ma plan na wygranie bitwy, ale nie wojny. I tu pytanie jak, trzymając się tej militarnej metafory, “żołnierze” Kościoła mają się zachować, gdy ogarnia ich niepewność co do kompetencji “dowództwa”? Mówić o swojej opinii hierarchom mają obowiązek, ale czy działać wbrew nim? Działania anarchizujące mogą przynosić dużo negatywnych skutków ubocznych, z drugiej strony rezygnacja z nich może jest przejawem konformizmu, obawą przed ogłoszeniem przez radykałów mordercą dzieci, co tak łatwo im przychodzi wobec tych, którzy nawet nie w sprawach zasadniczych, a “taktycznych” różnią się od nich choćby o przecinek.