W moich oczach należy Karpiński do najwybitniejszych ludzi swojej generacji. Będzie go brakowało, bo ludzi nie ulegających żadnym modom, wiernych i odważnych nie mamy zbyt wielu.
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 6/2003.
Bardzo liczne zgromadzenie ludzi różnych generacji, wśród nich wielu powszechnie znanych, jak też zupełnie ogółowi nieznanych, pożegnało 27 marca 2003 r. na Starych Powązkach w Warszawie Jakuba Karpińskiego. Syn tego miasta, urodzony 17 czerwca 1940 r., zmarły 22 marca 2003 r., był dzieckiem wybitnej rodziny warszawskiej.
Obciążony tradycją ojca, wybitnego architekta, i stryja, znaczącego poety i satyryka Światopełka Karpińskiego – poszedł odrębną, własną drogą. Nie został ani architektem, ani poetą, ale od wczesnej młodości stał się człowiekiem samodzielnie i wnikliwie myślącym, zarówno analitykiem, jak i syntetykiem. Wykazał nieprzeciętną umiejętność precyzyjnego i jasnego przekazywania myśli i kształtowania opinii przez to, co robił, co mówił i jak mówił, i co pisał. Socjolog i filozof, stawał się z czasem coraz bardziej historykiem zjawisk, które sam współprzeżywał, a także przekonującym publicystą.
Uczeń jednej ze znakomitych szkół warszawskich, gimnazjum im. Tadeusza Reytana, przeżył jako szesnastolatek, świadomie, okres Polskiego Października. Należał do tych, którzy widzieli i rozumieli dużo. Po z górą trzydziestu latach odnotował w swoim „Taternictwie nizinnym” (Paryż, 1988): „Rok 1956 dla wielu ludzi był ważną datą z przyczyn osobistych: wychodzili z więzienia (jeśli ktoś przeżył). Może trochę wcześniej wyszedł profesor historii sztuki, opiekun naukowy mojej ciotki Wandy. Wyszedł znajomy rodziców Rogera – Teofil, który zaczął właśnie drukować w «Stolicy» kronikę Powstania Warszawskiego. W prasie pisano o procesie rehabilitacyjnym Kazimierza Moczarskiego, którego mój ojciec znał z czasów okupacji”.
Ileż historycznych już dziś reminiscencji nasuwa mi ten krótki zapis. Wspomniany profesor historii sztuki to więziony kilka lat Michał Walicki; Teofil – to nom de guerre z AK piszącego te słowa; rodzice Rogera, szkolnego kolegi Jakuba Karpińskiego, to Julian Wiktor i Maria Gomuliccy; w głośnym wówczas rzeczywiście w Warszawie procesie rehabilitacyjnym Kazimierza Moczarskiego, jednego z moich dawnych szefów z konspiracji, przyszło mi uczestniczyć w charakterze świadka obrony…
Sądzę, że niezbyt wielu młodych ludzi z pokolenia Jakuba Karpińskiego zdobywało wtedy tak świadomie i systematycznie wiedzę o otaczającym ich świecie.
Na studiach wyższych należał jeszcze do słuchaczy Władysława Tatarkiewicza, Tadeusza Kotarbińskiego, Kazimierza Ajdukiewicza czy Stanisława i Marii Ossowskich – uczonych bardzo różnych, ale niezależnych w myśleniu. Karierę naukową i pedagogiczną – asystenta na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego – przerwało mu aresztowanie w okresie wydarzeń Marca 1968 r. Brał w nich czynny udział jako Polak, chrześcijanin i humanista; represjonowany był za solidarność i współdziałanie z kolegami „niesłusznego” pochodzenia, za przeciwstawienie się zniewalaniu myśli. Wyjście po pół roku z aresztu zapoczątkowało stosunkowo krótki okres przerwy przed następnym aresztowaniem, zakończonym udziałem w charakterze oskarżonego w tzw. procesie „taterników”. Wystąpienie Jakuba Karpińskiego przed sądem w Warszawie 13 lutego 1970 r. było raczej tekstem oskarżycielskim niż obroną; uzyskało znaczny rozgłos. Skazano go na cztery lata, co złagodzono na podstawie amnestii do dwóch lat i ośmiu miesięcy więzienia. Opuścił je w 1971 r., a po zwolnieniu stał się jednym z najczynniejszych działaczy i pisarzy opozycji. Czytelnicy średniego i starszego pokolenia pamiętają z pewnością wydawane w Instytucie Literackim w Paryżu kolejne książki Marka Tarniewskiego. Pod tym pseudonimem pozostały w bibliografii Jakuba Karpińskiego takie prace jak: „Ewolucja czy rewolucja”, „Krótkie spięcie (Marzec 1968)”, „Porcja wolności (Październik 1956)” i „Płonie Komitet (Grudzień 1970 – Czerwiec 1976)”. W latach siedemdziesiątych Karpiński publikował w pierwszym polskim czasopiśmie kulturalnym drugiego obiegu „Zapis”, później w czasopiśmie „Głos”, którego był w 1971 r. jednym z założycieli.
W dniach pogrzebu Jakuba zwraca uwagę jeden z nekrologów, podpisany przez dawny zespół „Głosu”. Stosunkowo rzadki to dziś przypadek wyrażenia wspólnego poglądu przez jedenaście różnych osób. Są to: Wojciech Arkuszewski, Bohdan Cywiński, Ludwik Dorn, Urszula Doroszewska, Marcin Gugulski, Antoni Macierewicz, Piotr Naimski, Kazimierz Wóycicki.
Karierę naukową i pedagogiczną przerwało mu aresztowanie w okresie wydarzeń Marca 1968 r. Represjonowany był za solidarność i współdziałanie z kolegami „niesłusznego” pochodzenia, za przeciwstawienie się zniewalaniu myśli
W tym samym czasie odezwali się też nekrologicznie przyjaciele i czytelnicy Jakuba Karpińskiego z Armenii, Austrii, Azerbejdżanu, Belgii, Białorusi, Bułgarii, Czech, Czeczenii, Francji, Gruzji i Krymu, Kuby, Litwy, Rosji, Rumunii, Serbii i Czarnogóry, Ukrainy, USA i Uzbekistanu… Ten światowy zakres kontaktów i przyjaźni osiągnął Karpiński głównie w okresie swego długiego pobytu zagranicą w latach 1978-1997 jako wykładowca socjologii w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Francji, jako uczestnik zorganizowanych działań na rzecz opozycji w Polsce w latach stanu wojennego, potem w latach studyjnych w Pradze Czeskiej.
„W pamięci przyjaciół, kolegów i znajomych zapisał się jako osobowość niezwykła.
Po roku 1989 był związany z tym, co – niekoniecznie słusznie – nazywamy w Polsce prawicą. Ale nie był nigdy prawicowcem, ponieważ jego wspaniały chłodny rozsądek i analityczne skłonności nie pozwoliłyby mu na silne zaangażowanie ideologiczne; nadmiernie był sceptyczny i nazbyt skłonny do postrzegania każdej sprawy w jej wszystkich aspektach. Natomiast niewątpliwie był radykalnym zwolennikiem dekomunizacji i to go wiązało z prawicą. Wtedy się z nim nie zgadzałem, dzisiaj coraz bardziej sądzę, że miał rację.
Jakub zawsze był niezwykły: i wtedy kiedy pisał, i wtedy, kiedy znakomicie żartował. Połączenie elegancji, formy i przenikliwości jest dzisiaj tak rzadkie, że nie wierzę, by jeszcze tacy ludzie jak Jakub Karpiński mogli istnieć publicznie, pomagać nam i towarzyszyć. Dziękuję Jakubie” – pisał o nim w „Plusie-Minusie” („Rzeczpospolita” z 29-30 marca br.) prof. Marcin Król.
Zmarły w niewiele tygodni po Jakubie Karpińskim Andrzej Ziemilski wspomina go z lat młodzieńczych jako „genialnego chłopca”. Inny przyjaciel, Mariusz Kubik, przypomina (w „Gazecie Wyborczej”): „Historia PRL-u, o której czytamy w książkach Karpińskiego, staje się czasem «tak okrutna i ciemna, że nie przesłonią jej nawet radosne twarze ludzi w pierwszomajowych pochodach». Karpiński–historyk wiedział dokładnie, co chciał przekazać swoim czytelnikom; bez oporów, krytycznym okiem badacza, opisywał też intelektualistów, nawet jeśli były to słowa przykre. «Nie było takiego totalitarnego szaleństwa, do którego intelektualiści by się nie przyłączyli. Wybierali obóz zwycięzców, ozdabiali go poematami i laurkami» – czytamy w książce «Między komunizmem a demokracją».
Po upadku komunizmu powstało już wiele prac poświęconych dziejom PRL-u. Nikt jednak nie napisał tych książek w ten sposób, jak to uczynił Jakub Karpiński”.
Bronisław Wildstein tak pisze o Karpińskim (w „Rzeczpospolitej” z 24 marca 2003 r.): „Poznałem go 27 lat temu. Spotykaliśmy się w różnych sytuacjach, w różnych miejscach świata. Można było odnieść wrażenie, że nie zmieniał się. Zawsze taki sam, z lekkim uśmiechem i nienagannymi manierami. W najostrzejszej dyskusji, wobec najtrudniejszej sytuacji nigdy nie widziałem, aby stracił panowanie nad sobą. Taki sam był również jako autor. Jego ironiczny dystans pozwalał uwolnić mu się od zamętu doraźnych sporów, przelotnych fascynacji i mód, od przyciągania jakiejkolwiek grupy. Jak prawdziwy gentelman wiedział, że nie można za dużo oczekiwać od człowieka. Dlatego należy tak dużo oczekiwać od siebie. Pielęgnować kulturę, która porządkuje i sublimuje chaos ludzkich namiętności, a istnieniu nadaje sens. Kiedy myślę o nim, przypominam sobie Herberta: «To wcale nie wymagało wielkiego charakteru, mieliśmy odrobinę niezbędnej odwagi, lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku. Tak, smaku. Który każe wyjść, skrzywić się, wycedzić szyderstwo. Choćby za to miał spaść bezcenny kapitel ciała, głowa». Herbert jest oczywiście również ironiczny. Postawa taka to próba charakteru. Trudno znaleźć kogoś, kto by ją lepiej przeszedł niż Jakub Karpiński”.
Przyjaciele z Zakładu Metodologii Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, żegnając „Nauczyciela, Kolegę i Przyjaciela” piszą: „Poznawaliśmy Go w różnych okresach przed Marcem 1968 roku, po Jego wyjściu z więzienia, po powrocie do Kraju i na Uniwersytet. Był badaczem perfekcyjnym, o rozległych zainteresowaniach i niebywałym wyczuciu słowa. Swoje naukowe pasje zwrócił ku analizom systemu komunistycznego. Wobec ludzi pełen atencji i dyskretnego ciepła, wspaniałomyślny – nie szczędził nam swego czasu i wiedzy. Przyciągał erudycją, jasnością argumentacji i poczuciem humoru. Sam wolny w myśleniu, dociekał, co sprzyja tej wolności. Zawsze dzielny. Był i pozostanie dla nas ważny”.
W moich oczach należy Jakub Karpiński do najwybitniejszych ludzi swojej generacji w Polsce, dokładnie następnej po naszej, urodzonej u początków niepodległości po 1918 roku. Będzie go nam wszystkim brakowało, bo ludzi nie ulegających żadnym modom, światłych i niezależnych w obrębie własnej hierarchii wartości, wiernych i odważnych nie mamy zbyt wielu.
Ostatnim wyróżnieniem przyznanym Karpińskiemu była nagroda im. Jana Strzeleckiego, wręczona mu 13 stycznia 2003 r. w siedzibie polskiego PEN-Clubu w Warszawie – udzielana „za eseistykę humanistyczną”. Laudator, prof. Jerzy Jedlicki, dostrzegł w prozie Jakuba Karpińskiego „świadectwo najzupełniejszej niepodległości od wewnątrz, umysłu immunizowanego na wszelkie wpływy i frazeologię tego ideologicznego żargonu, którego Karpiński stać się miał wkrótce jednym z pierwszych badaczy” (cyt. za tekstem laudacji ogłoszonym w „Zeszytach Literackich” nr 2/82 z 2003 roku).
Karpiński w swym krótkim podziękowaniu odniósł się wyłącznie do osoby patrona nagrody – Jana Strzeleckiego: „Z pism Jana Strzeleckiego wiem, że podobny był nasz stosunek do diagnozy «zniewolonego umysłu» w późnych latach czterdziestych i wczesnych pięćdziesiątych. Strzelecki uważał, że jest to diagnoza nietrafna. Znał ówczesne niezniewolenie umysłu, m.in. z własnego doświadczenia”.
Cytowane podziękowanie Jakuba Karpińskiego, opublikowane w „Zeszytach Literackich”, jest bodaj ostatnim tekstem, jaki ogłosił. Wielka szkoda, że ostatnim.
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 6/2003.