Po powrocie z wyprawy żyło się nią później w Warszawie, wspominało się przez ciemne dni i miesiące Polski Ludowej, samemu sobie nie wierząc. Tak, wtedy podróżując, nie klimat, lecz ducha zmienialiśmy.
Piękny sonet Joachima du Bellay, świetnego poety francuskiego z epoki Ronsarda, mówiący o siedzeniu w domu i o podróżowaniu, „Je hay plus que la mort un jeune casanier”, tak mi się po polsku ułożył:
Jakże miałbym młodego ścierpieć pustelnika,
Który ledwie na święta łeb wychyli z domu?
Lata życia, jak więzień, wlecze po kryjomu.
Od światła dnia ucieka. Istna bestia dzika.
Lecz kogo chwalić? Tego, co do końca głowę
Ma zieloną i niczym nie strudzone nogi?
Jak posłaniec, przemierza miasta, lasy, drogi,
I nie postoi nigdzie, dąży w kraje nowe.
Jeden syci się ciszą, bezpiecznym spokojem,
Drugi wciąż w inną ziemię nagli kroki swoje
I zasypia dopiero, kiedy śmierć spotyka.
Tamten, syty i głupi, żyje próżen troski,
Ten, jak żebrak błądzący od wioski do wioski,
W głąb sakwy zbiera gorzką wiedzę wędrownika.
Są tu przedstawione, można by rzec, dwa sposoby życia, osiadły i wędrowny, z których żadnemu du Bellay nie przyznaje przewagi.
Inaczej ocenił ten dylemat mistrz o półtora tysiąca lat dawniejszy.
Horacy przeciw podróżom
Trzeba od razu stwierdzić, że nie miał on wielkich doświadczeń peregrynacyjnych. Kiedy w młodości wybrał się z Italii na studia do Aten, dosyć rychło dopadł go tam Brutus i zaciągnął na wojnę przeciw spadkobiercom Juliusza Cezara. Horacy nie bez trudu uwolnił się od tej służby. Po kilku latach zbliżył się do kręgu otaczającego głównego ze spadkobierców Juliusza, Cezara Oktawiana. Związał się przyjaźnią z mądrym współpracownikiem Oktawiana, Mecenasem, i jemu właśnie towarzyszył, w doborowym gronie polityków i pisarzy, w podróży dyplomatycznej do Antoniusza. Mecenas miał umocnić ugodę polityczną Oktawiana z Antoniuszem (później się to, jak wiemy, z trzaskiem rozpadło). Ta podróż była dla Horacego lżejsza niż tamta do Aten. Była zresztą krótka, z okolic Rzymu tylko do Brundizjum, dziś Brindisi, w Kalabrii nad Morzem Adriatyckim. Raczej nie podróż, lecz wycieczka.
Wygląda na to, że Horacy w ogóle nie lubił podróżować – w takim sensie dosłownym, materialnym. Co innego, wędrować duchem po świecie ducha.
Horacy uważał, że ci, którzy szukają urozmaicenia w podróżach, zmieniają tylko niebo, a nie ducha
W pięknej odzie, którą żegnał przyjaciela, Wergiliusza, wybierającego się do Grecji, zamyślił się nad zuchwałością ludzi płynących za morze:
Nic dla człowieka nazbyt strome.
Wedrzeć się chcemy i do nieba, głupcy.
Sam od wieku ledwie trzydziestu kilku lat zaszył się w podarowanej mu posiadłości wśród Gór Sabińskich, niezbyt daleko od Rzymu. Rzadko się stamtąd, nawet do Rzymu, ruszał. Pisał tam ody i poetyckie „Listy”.
W jednym z „Listów” już bez żadnych ogródek zagrzmiał przeciw podróżowaniu:
Póki można, póki Fortuna patrzy łaskawie,
Tu w Rzymie chwalmy Samos i Chios, i Rodos dalekie.
Bóg jakąkolwiek cię dobrą zechce obdarzyć godziną,
Wdzięczny bierz ją w ręce. Co błogie dziś, nie odkładaj
Do jutra. Gdziekolwiek jesteś, żyj tak, byś mógł rzec: „No przecież
Żyłem!”. Bo jeśli nasze troski rozprasza przezorność,
I rozum, a nie rozlana szeroko nad morzem przestrzeń,
To ci, którzy śpieszą za morze, zmieniają klimat, nie ducha.
Wciąż nas gna niecierpliwość: okrętem i wozami
Pędzimy do życia dobrego. A czego szukasz, tu właśnie
Znajdziesz, w małych Ulubrach, póki duch właściwą zna miarę.
Tu, w miasteczku Ulubrach, gdzie się urodziłeś, albo dokąd cię życie zagnało. Ci, którzy szukają urozmaicenia w podróżach, zmieniają tylko niebo, a nie ducha. Caelum, non animum mutant qui trans mare currunt.
Trochę wspomnień
Dobrze to pamiętam, jak głuche były nasze uszy na taką moralistykę, choćby Horacjańską, dopóki trwała Polska Ludowa. Bo wtedy uzyskanie paszportu było trudne, a przede wszystkim niepewne. (Mogli go też w ostatnich chwilach odebrać). Z lat sześćdziesiątych mamy w oczach kontrolę pociągu przed przejechaniem granicy austriackiej (Europa podzieliła się po linii Cesarstwa Rzymskiego: Wiedeń, czyli Vindobona, załapał się przy Zachodzie). Agenci bezpieczeństwa wchodzili pod wagony, ostukiwali je od dołu, czy się ktoś nie podwiesił.
Jeszcze z lat siedemdziesiątych, kiedy u nas było trochę lżej, pomnę, jak wracałem pociągiem z Grecji i przy wjeździe do Bułgarii weszła do przedziału bułgarska celniczka i kazała otworzyć walizki. Zobaczyła greckie książki. Wzrok jej padł na „NIE PUBLIKOWANE WIERSZE” Kawafisa, „ANEKDOTA POIEMATA”, skarb, jaki wiozłem. Zamarłem. Zaraz je przekartkowała, czy nie ma karykatur dyktatora Bułgarii. Powiedziała: „Anegdoty!” – i, na szczęście, machnęła ręką.
W owych latach mówiłem do rzymskiego mistrza: „Kochany Horacy, o czym ty opowiadasz?”.
Teraz już chyba nigdy (tak zupełnie pewny jednak nie jestem) podróż nie będzie dla nas tym, czym wówczas była: ucieczką, choćby na dwa tygodnie, z bezprawnego, niezasłużonego więzienia. Bo wegetowaliśmy w takim więzieniu. W innym, o wiele gorszym, niż ta twoja Dania, na którą tak się skarżyłeś, Książę Hamlecie. Po powrocie z wyprawy żyło się później nią w Warszawie, wspominało się przez ciemne dni i miesiące, samemu sobie nie wierząc. Tak, wtedy podróżując, nie klimat, caelum, lecz ducha zmienialiśmy, animum.
Podróże za miedze
Dziś nie uciekamy z więzienia. Ale to nie znaczy, że przyznam Horacemu pełną rację. Bo można pragnąć pojechać – i w kraju, i za granicą – do czegoś, co, jak czujemy, też jest nasze; co, wśród innych rzeczy, prawowicie do nas należy i od czego nie powinniśmy być odtrąceni. Pojechać przeważnie też dla klimatu, lecz jednak głównie dla ducha.
Tu metodą tylko przykładu będę przez chwilę przemawiał nieco egotycznie.
Wyznam, że nie czuję się obco w mojej bliższej ojczyźnie, w Warszawie i na Mazowszu. Cierpki, ostry smak tego miasta jest mój. I obwiedzione białymi murkami dziedzińce-cmentarze przy mazowieckich kościołach barokowych też są moje.
Ale czegoś mi brak. Najpierw Polski trochę bardziej południowej, choćby tak bliskiej jak Radomszczyzna, ze Zwoleniem, tamtejszym kościołem Podwyższenia Krzyża Świętego, i z Czarnym Lasem, mająteczkiem ojca poezji polskiej. I brak, jeszcze nieco dalej na południe, Sandomierza, miasta jak z czarodziejskiej baśni, z księżycem nad renesansowym ratuszem, z wysrebrzonym rynkiem, z wąwozami u stóp wzgórza. I brak Polski jeszcze bardziej południowej, z Bieczem i jego białymi wieżami w zieleni, z oboma Sączami, z dziedziną przybyłej z Węgier księżnej Kingi i z całym pograniczem ówczesnych Węgier („tylko z góry spuściwszy wóz, aliż Uhry”, jak pisał Jan z Czarnolasu).
Z każdego miejsca na ziemi jest do Innego Świata równie daleko. I równie blisko
I brak, raniący serce brak ziem wschodnich (i tych w XIX wieku galicyjskich, i tych bardziej północnych), zapadłych w przeszłość, a szepczących do nas i krzyczących swoje posłanie w wielkiej literaturze polskiej.
Wszędzie tam, na południe i na wschód, jeśli się uda pojechać, karmimy swojego ducha, choćby bolejąc, bo przecież obcujemy z duchem owej dawnej, wspaniałej, wieloetnicznej Polski, która się załamała już przed wiekami, ale której cud ciągle trwa w nostalgii i w pożywnej jednak tradycji. Tej Polski, w której poetą z wielkopolskiej chaty, Klemensem Janicjuszem, opiekował się na Wawelu lekarz królewski, Węgier Antonin, a potem Jan Kochanowski pisał do Króla Jegomości Zygmunta Augusta: „Panie mój (to najwiętszy tytuł u swobodnych)”…
W pokoju dziecinnym i w Atenach
Z tą Polską, przechowaną w literaturze, możemy dziś najtrwalej obcować w cichym pokoju, przy palącej się na stole lampie, oświetlającej stronice książek. Tak też obcuje się z tradycją ludzkości, zwłaszcza z tymi powszechnymi dziejami śródziemnomorskimi, z których piękno Polski wyrosło.
Wracamy więc do rady Horacego? Częściowo tak. Wędrowało się podobnie już w pokoju dziecinnym.
Kiedy czytamy słynny wiersz Konstandinosa Kawafisa „Itaka”, dostrzegamy, że Aleksandryjczyk także mówi najprawdopodobniej o podróżowaniu w świetle lampy stojącej na stole, o wędrowaniu w wyobraźni.
Lajstrygonów, Cyklopów, gniewnego Posejdona
nie obawiaj się. Nic takiego
na twojej drodze nie stanie, jeśli myślą
trwasz na wyżynach, jeśli tylko wyborne
uczucia dotykają twego ducha i ciała.
A zarazem podróż jest w tym wierszu, jak się zdaje, obrazem życia ludzkiego, które pojmuje się jako przechodzenie przez coraz to nowe próby i doświadczenia.
Przez cały ten czas pamiętaj o Itace.
Przybycie do niej – twoim przeznaczeniem.
Ale bynajmniej nie śpiesz się w podróży.
Lepiej by trwała ona wiele lat,
abyś stary już był, gdy dobijesz do tej wyspy,
bogaty we wszystko, co zyskałeś po drodze,
nie oczekując wcale, by ci dała bogactwo Itaka.
Taka podróż jest dojrzewaniem człowieka.
Itaka, jeśli ją znajdujesz ubogą, wcale cię nie oszukała.
Gdy się stałeś tak mądry, po tylu doświadczeniach,
już zrozumiałeś, co znaczą Itaki.
Wiersz powstał w roku 1911, który kawafisologowie nazywają „progiem dojrzałości”, tak zdefiniowanym przez poetyckiego następcę i komentatora, Jorgosa Seferisa (w notatniku z lat 1946-1947): „Powiadam, że to była wiara w siebie, trudne przyjęcie własnej szczerości; może to nieścisłe, niedorzeczne frazy. Chciałbym wiedzieć więcej”.
Jest to pewnie też przygotowywanie się stopniowe do Największej Podróży, poza ten świat. Z każdego miejsca na ziemi jest do Innego Świata równie daleko. I równie blisko.
A jednak do rady Horacego – jakże wracamy? Co mnie się tyczy, wyznam, że wracam tylko częściowo.
Bo nie mogę przed sobą zataić tego, że w innym duchu kładę się do snu, gdy wiem, że rano pójdę pod Akropol. Gdy przyleciałem do Aten.
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 8/2000.