Przyjemność to często czas, myśl, czynność, które po prostu poświęcamy samym sobie.
Jest coś takiego w naszym – nie oszukujmy się, wyznaniowym – kręgu kulturowym, że już samo słowo „przyjemność” wprawia nas w lekkie zakłopotanie. Podobnie jak słowo „Żyd”.
Kiedy słyszymy te słowa, od razu wiemy, że trzeba uważać z odpowiedzią, że może się tu gdzieś czaić pułapka. I paradoksalnie to myślenie od razu nasuwa nam à rebours najbardziej kosmate myśli, których często zadający nam pytanie z takim słowem w ogóle nie miał na myśli. Słowa: „rozpasanie”, „onanizm”, „pogrom”, „obżarstwo”, „pijaństwo”, „antysemityzm” – musimy je dopiero odgonić, żeby odpowiedzieć jak człowiek. Zabawne!
Tymczasem przyjemność to często czas, myśl, czynność, które po prostu poświęcamy samym sobie.
W moim życiu na przykład zauważyłem, że przez większą część doby jestem dla kogoś. Dla rodziny, dla dziennikarzy, dla rodziców, dla publiczności… To oczywiście też może być przyjemne i często w tym byciu dla innych odnajdujemy prawdziwy sens życia. Co nie zmienia faktu, że po takim dniu często kładziemy się do łóżka i czujemy niewyobrażalną ulgę. A dlaczego? Moim zdaniem nie tylko z powodu fizycznego wyczerpania. Otóż teraz przychodzi czas na sen. Czas tylko dla nas. Ot, przyjemność!
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 7/2012 jako odpowiedź w ankiecie redakcji: „Na czym polega istota przyjemności? Czy przyjemność może uszlachetniać?”.