Polska się ich wyrzekła. Oni ruszyli w świat układając sobie życie na własny rachunek. W „Ani tu, ani tam” Krystyny Naszkowskiej wygnani z kraju w Marcu ’68 portretują Polskę, którą zastali po powrocie.
Marzec rozniósł ich po świecie. Dania, Szwecja, Izrael, Kanada – inne szerokości geograficzne, odmienne mentalności, nieznane standardy życia. Słowem: inny, kolorowy świat, odgrodzony polityczną żelazną kurtyną. Jak w nim żyć, gdy do tej pory za szczyt marzeń uchodził własny pokój, szary i mały, ale z łazienką? Wygnani z Polski na fali prześladowań antysemickich w 1968 roku poradzili sobie. Wrócili po latach. A mnie interesują ich oczy: jaką Polskę widzą po swojej nieobecności?
Książka „Ani tu, ani tam” Krystyny Naszkowskiej w literaturze „pomarcowej” wyróżnia się przede wszystkim podjęciem tematu powrotu do Polski. Osiem obszernych wywiadów zostało przeprowadzonych według podobnego klucza: kiedy wyjeżdżali z rodzinnego kraju byli w wieku studenckim, z niemal zerowym doświadczeniem radzenia sobie w kapitalistycznym i liberalnym świecie, najczęściej samotni, przecierali dopiero szlaki dla swoich rodzin. Dziś są osobami znanymi i zamożnymi. Pomijając barwne, miejscami smutne, a innym razem pełne humoru, opowieści o zdobywaniu świata, w „Ani tu, ani tam” portretują Polskę, którą zastali po powrocie.
Z wielu różnych życiorysów zebranych przez Naszkowską układa się jeden wzór nieodwzajemnionej miłości. Polska się ich wyrzekła, Polska odebrała obywatelstwo, Polska wyrzuciła, Polska zapomniała. Zapomnieli i oni, ruszyli w świat układając sobie życie na własny rachunek. Zakładali rodziny, pojawiały się dzieci, wrastali w kulturę odmiennych państw i zawsze mieli poczucie zawieszenia, bycia kimś w drodze. „Moja żona twierdzi – mówi współwłaściciel kawiarni Green Caffé Nero Adam Ringer – że ja tak naprawdę nigdy nie wyjechałem z Polski, że te dwadzieścia sześć lat, które spędziłem w Szwecji, byłem tylko na wycieczce”.
Ich powroty to dzieła przypadku lub wymogów pracy: po roku 1989 otworzyły się granice, pojawiły się nowe rynki pracy, kontrahent zakładał nową firmę, potrzebowano tłumacza… I wtedy, w ustabilizowanym już życiu, pojawia się ona, Polska, przedziwnym prawem niespodzianki, jak pierwsza miłość, która się nie ziściła, a która zostawiła drzazgę w sercu. Przyglądają się sobie po przejściach, z własną historią i bagażem doświadczeń, pytając się siebie: co dalej?
Tamto już nie wróci. Tamtej Polski już nie ma. Michał Sobelman, rzecznik prasowy ambasady Izraela, choć mieszka w Polsce, mówi że do niej nie wrócił. Po chwili precyzuje: „Bo wyjechałem w 1969 roku z innej Polski niż ta, w której jestem. Wtedy Polska była krajem zamkniętym, nieliczni z niej wyjeżdżali”. Dekomunizacja zmieniła ulice, dofinansowanie z europejskich środków wpłynęło na elewacje budynków i pozwoliło wyzwolić kontrolowany wybuch przedsiębiorczości. Pierwsze uczucie po powrocie jest jednak druzgoczące. Krzysztof Zorde wspomina jaką Polskę zastał w 1989 roku: „Taka sama jak w dniu wyjazdu, tylko brudniejsza i zapyziała. Ludzie wydawali mi się tak biedni ubrani. Tramwaje ciągle te same, tylko zdezelowane, skrzypiące, kolebiące się”. Gospodarka tamtego okresu była fatalna. Krzysztof Topolski przypomina sobie, że bez łapówek nic nie można było załatwić. „Burdel, złodzieje dookoła” – podsumowuje pierwsze lata III RP. Jak tu robić handel, poważne umowy, gdy za partnerów ma się Polaka naznaczonego wieloletnim komunizmem? „Czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy” – tyle w temacie lekcji przedsiębiorczości. Niewielkie pojęcie o oszczędzaniu, o planowaniu na przyszłość, o ciągłym poszerzaniu swojej ofert handlowej.
Wygnani w Marcu’68 pozostawili społeczeństwo polskie w intelektualnej i technologicznej „naszej małej stabilizacji”, a sami weszli w świat nowej zachodniej myśli naukowej. Przeskoczyli Polskę o dobrych kilkanaście lat rozwoju cywilizacyjnego. Powrócili do swej ukochanej, pierwszej miłości, a ona okazała się nadgryzioną przez czas starą panną. „Dziś z perspektywy czasu – kontynuuje Topolski – widzę choćby, że w PGR-ach zostawiliśmy samym sobie ludzi, których nie wolno było opuścić. To jest błąd, za który dzisiaj płacimy. Wtedy tego nie widziałem. (…) Ale dziś powiem tak: jakieś osłony socjalne trzeba było z tego budżetu wyrwać, a najwyżej rok czy dwa lata później byśmy do czegoś doszli. Nie wolno było zostawić ludzi kompletnie bez środków do życia, niewykształconych, nieprzygotowanych do wzięcia losu w swoje ręce”.
Zdecydowali się zostać, choć stosunek do Polski mają niejednoznaczny. Z jednej strony to płaszczyzna porozumienia się kochanków: literatura polska, dźwięczność polskiego języka, teatr i muzyka, Chopin, Mickiewicz, Sienkiewicz… To także duma z Polski na jej demokratycznej drodze. Gdy czytam wywiady Naszkowskiej, widzę wyraźnie, jak jej rozmówcy wciąż przeżywają „Solidarność”, Jana Pawła II, scenę polityczną pierwszych lat III RP, przystąpienie do NATO i Unii Europejskiej. Entuzjazm, który bije z ich wypowiedzi, pokazuje, że ziściło się to, o czym marzyli.
Jest też druga strona oceny Polski. To rozczarowanie mieszaniem się Kościoła do polityki, zbyt ścisły sojusz ołtarza i tronu. Janusz Marchwiński, dziennikarz Radia Wolna Europa, stwierdza, że Polska lat 90-tych „nie miała żadnych szans w starciu, w konflikcie z potężnym Kościołem. I tak jest po dziś dzień”. Raisa Sadowska punktuje antysemityzm, który wciąż jest przez nią zauważalny. „Córka mojej przyjaciółki, która mieszka niedaleko Muzeum Historii Żydów Polin, pytana o jakiś punkt obsługi, mówi: To jest tam, za Żydami. Tak to jakoś funkcjonuje, bez żadnej refleksji” – zauważa.
Wszyscy zgadzają się co do tego, że społeczeństwo polskie nie przerobiło w sobie Marca ’68. Wciąż nie potrafimy zadać właściwych pytań, ani tym bardziej zasiąść do rzeczowej rozmowy. Na marginesie „Ani tu, ani tam” powstają mimowolnie pytania. Dlaczego my – społeczeństwo polskie – tak łatwo daliśmy się podżegać komunistycznym władzom? Czy byliśmy biernymi obserwatorami, czy czynnymi aktorami wydarzeń sprzed pięćdziesięciu lat? Wygnańcy wrócili, ale czy Polska jest gotowa ich przyjąć? Bohaterowie Naszkowskiej żyją na co dzień tymi pytaniami, ja zaś, im bardziej się w nie wgryzam, tym bardziej dostrzegam, że odpowiedzi zależą od nas. Musimy je tylko udzielić.