Jesień 2024, nr 3

Zamów

Wagner wieloznaczny

ks. Andrzej Draguła. Fot. Kopoczynski.pl

Poznańska inscenizacja „Śpiewaków norymberskich” Ryszarda Wagnera nie jest tylko o miłości, śpiewie i sztuce. To rzecz o porządku świata i potrzebie jego ocalenia. Reżyser Michael Sturm mnoży sensy, co nie ułatwia odczytania autorskiego zamysłu.

Opera Wagnera – niegrana w Polsce od 110 lat! – to w fabularnej wersji turniej śpiewaków o rękę Ewy, córki norymberskiego złotnika, Wita Pongera. W szranki stają Walther von Stolzig, rycerz przybyły z Frankonii, i miejski pisarz Sykstus Beckmesser. To między nimi – jak między dobrem a złem – rozstrzygnie się walka o rękę Ewy.

Jest w pierwszym akcie znamienna scena. Rycerz Walther śpiewa przed norymberskimi mistrzami, a funkcję cenzora spełnia Beckmesser. Zamiast zapisywać błędy Walthera kredą na tablicy, pisarz wystukuje je dłutem i młotem na kamiennych tablicach Dziesięciorga Przykazań. „Co w śpiewie prawem świętym jest na tej tablicy znajduje się”. Reguły śpiewu to reguły życia. Beckmesser z rozkoszą notuje wszystkie błędy w śpiewie Walthera, a jego twarz i cała postać budzi skojarzenie z Klausem Marią Brandauerem z „Mefista” w reżyserii Istvána Szabó. Beckmesser jest kusicielem, który czyha na każdy upadek Walthera.

Próżno szukać w scenografii śladów XVI-wiecznej Norymbergii. Cały spektakl rozgrywa się umownej przestrzeni wyznaczonej ogromną niebieską mapą nieba, na którym wypisano wielkimi gotyckimi literami słowo Wahnsinn, czyli szaleństwo. Tak, reguły są po to, by nie pozwolić kosmicznemu ładowi stoczyć się w szaleństwo.

Historia zinterpretowana przez Sturma dzieje się faktycznie na dwóch planach. Perypetiom realistycznych bohaterów towarzyszą nieustannie postaci symboliczne, które zostały wywiedzione z libretta. Są tutaj Adam i Ewa, król Dawid z głową Goliata, jest dość obrzydliwy Kupidyn, ale też ktoś jakby Anioł Stróż siedzący na sofie oraz półnagi kozioł (symbol diaboliczny?), a Strażnik Nocny z nieodłączną kosą staje personifikacją śmierci. Czasami – przyznajmy – ich obecność i funkcja są dość trudne do zinterpretowania, choć – jak się wydaje – winny stać się kluczem do odczytania metaforycznego sensu wydarzeń. Dodajmy, że w noc świętojańską pojawia się nawet papież w tiarze i jakieś zupełnie nieidentyfikowalne postaci.

Od nadmiaru inscenizacyjnych pomysłów spektakl wcale nie staje się lepszy i bardziej czytelny. Zdaje się, że momentami reżyser popadał w inscenizacyjne szaleństwo

Wiele też w spektaklu cytatów z innych dzieł kultury. Jest gra w szachy ze Strażnikiem Nocnym jako śmiercią i Totentanz wyjęty z „Siódmej pieczęci” I. Bergmana, a także zbliżający się i powiększający księżyc rodem z „Nostalgii” Larsa von Triera. Trochę też zaskakują ostatnie sceny z trzeciego aktu, rozegranego w bieli niemalże kosmicznych uniformów, a ostatni akcent – marsz z balonikami towarzyszący słowom o świętej niemieckiej sztuce przywołuje atmosferę teledysku do piosenki „Go West” zespołu Pet Shop Boys. Ale może tak właśnie mają wyglądać odzyskane Parnas i Raj? A może to próba satyrycznego ujęcia hegemonicznej niemieckości? Od nadmiaru inscenizacyjnych pomysłów spektakl wcale nie staje się jednak lepszy i bardziej czytelny.  A ożywiony Wagner z walizką wygląda na tym tle naprawdę anachronicznie. Zdaje się, że momentami reżyser popadał w inscenizacyjne szaleństwo.

Wesprzyj Więź

Muzyka Wagnera opanowuje słuchacza od samego początku. Jej moc nie pozwala na dystans. Orkiestra prowadzona przez Gabriela Chmurę panuje jednak nad muzyczną materią. W obsadzie na wyróżnienie zasługują Frank van Hove jako Hans Sachs oraz Bjorn Waag w bardzo ciekawie poprowadzonej roli Beckmessera, a także Monika Mych-Nowicka jako Ewa. Niestety, na tym tle słabo wypadł Christian Voigt jako Walther, który nie przekonał ani aktorsko, ani głosowo, co sprawia, że pointa historii – tak w warstwie fabularnej, jak i metaforycznej – brzmi nieszczerze. A szkoda, bo – przyznam – muzycznie mnie ten Wagner porwał.

Jak widać, czasami muzyka musi się bronić przed reżyserem. I choć chwilami trudno jest nadążyć za skomplikowanymi rozważaniami nad życiem mieszczańskim, wiosną, muzyką i poezją, to sceny zbiorowe, partie chóralne, w tym finał II i III aktu są naprawdę porywające i warte wysiedzenia kilku godzin na twardych fotelach poznańskiej opery.

Ryszard Wagner, „Śpiewacy norymberscy”, Poznań, Teatr Wielki im. S. Moniuszki, reż. M. Sturm, kierownictwo muzyczne G. Chmura, premiera: 04.03.2018 r.

Podziel się

Wiadomość

myslę, że reżyser próbował rozegrać historię w konwencji moralitetu średniowiecznego, stąd biblijne postaci, amor i ta postać z rogami symbolizujące dwa ujęcia miłości (?), może nawet z tego założenia w finale II aktu Hans gra ze Śmiercią w szachy. Jest to oczywiście nawiązanie do Siódmej Pieczęci, ale dzięki temu w tej pozornej wesołości uzyskujemy klimat schyłku i niepokoju, bo przecież zaraza i śmierć czają się za oknami. Dzięki temu historia rozgrywa się nie tylko w Norymberdze, ale też poza czasem. Dlatego w finale III aktu Hans jako Poeta doznaje olśnienia. Walther i Ewa odchodzą, a Hans, wyraźnie wstrząśnięty, obserwuje maszerujący (jeszcze kilka chwil wcześniej wesoły tłum) i nagle wie do czego jego działania doprowadzą. Próbuje tłum jakoś zawrócić, przerwać, ale nie jest już w stanie. Tłum wznosi okrzyki na jego cześć, ale za chwilę wykorzysta jego słowa jako inspirację do potwornych zbrodni. I Hans o tym wie, ale nie może już nijak temu przeszkodzić, bo tłum już go nie słucha. To jedna z bardziej wstrząsających scen, jakie przyszło mi oglądać ostatnio w operze czy teatrze.