Obchody 50-lecia największego studenckiego protestu w historii Polski zorganizowano, wykluczając z nich członków społeczności uniwersyteckiej. Co nam to mówi o pamięci o Marcu 1968 roku?
Rytm dnia na Uniwersytecie Warszawskim wyznacza melodia „Gaudeamus igitur”, którą w południe wygrywa zegar na fasadzie Starego BUW-u. Wczoraj, 8 marca, melodia ta przypominała przede wszystkim o tym, że mija właśnie 50 lat od rozpoczęcia studenckiego wiecu, który zmienił historię Uniwersytetu i kraju.
Jednak brama na kampus główny była zamknięta dla studentów i wykładowców. Na uroczystości rocznicowe wejść można było tylko z zaproszeniem, po skrupulatnej kontroli Służby Ochrony Państwa, której wyraźnie zależało na tym, aby nie dopuścić do udziału w nich „niepewnego elementu”. W efekcie przed zamkniętą bramą Uniwersytetu zgromadziły się dwie grupy. Jedną z nich byli uczestnicy wydarzeń marcowych, wyraźnie poruszeni tym, że nie dopuszczono ich do udziału w ceremonii złożenia kwiatów pod tablicą upamiętniająca ich zryw. Drugą – zdezorientowani studenci, próbujący dostać się na zajęcia lub wziąć udział w wydarzeniach rocznicowych. Obchody 50-lecia największego studenckiego protestu w historii Polski zorganizowano, wykluczając z nich członków społeczności uniwersyteckiej. Co nam to mówi o pamięci o Marcu 1968 roku?
Marzec ’68 trudno opisywać w prostych kategoriach. Zbyt wiele do dziś niejednoznaczności, zbyt wiele interpretacji. Kampania antysemicka i wygnanie kilkunastu tysięcy polskich Żydów; walka na szczytach władzy i partyjne czystki; studenckie protesty i w efekcie czystki na uczelniach. O wydarzenia te spieramy się teraz, próbując umieścić je w narodowej martyrologii, rozstrzygnąć kwestie winy i przebaczenia. Nie wchodząc w analizowanie, który z tych aspektów miał dla 1968 roku znaczenie kluczowe, należy podkreślić: wszystko zaczęło się 8 marca, podczas studenckiego wiecu na Uniwersytecie Warszawskim. Nie można więc mówić o Marcu, nie wspominając o studentach i ich buncie. Nie da się też zrozumieć historii UW, bez opowiedzenia o traumie, jaką był dla uczelni ów rok.
Stojąc na dziedzińcu, zadawaliśmy sobie chyba wszyscy to samo pytanie: dla kogo są te obchody? Jaki mają związek z naszym Uniwersytetem?
W czwartek można się było poczuć jak na rekonstrukcji historycznej – kampus uniwersytecki znów zamienił się w zamkniętą enklawę. Wtedy, żeby wejść na teren rewoltującej uczelni, trzeba było okazać studencką legitymację. Tym razem role się odwróciły – to studentów i wykładowców nie wpuszczono na teren ICH uczelni, podczas gdy pod bramą główną w blasku fleszy kwiaty składali przedstawiciele władz państwowych. Trzeba było wykazać się sprytem i na dziedziniec UW wejść jedną z bocznych bram. Zgromadziła się tam grupka uczestników wydarzeń marcowych, miniprotest Obywateli RP, a także profesorowie i nieliczni studenci (ci ostatni byli raczej dojmująco nieobecni). Stojąc na dziedzińcu, zadawaliśmy sobie chyba wszyscy to samo pytanie: dla kogo są te obchody? Jaki mają związek z naszym Uniwersytetem? Ogólnonarodowy wymiar tej rocznicy przyćmił to, co w przestrzeni uniwersyteckiej wydawałoby się najważniejsze: jej znaczenie dla obecnych członków akademickiej społeczności.
Gdzie byli więc wczoraj studenci? Część, która wykazała się znajomością bocznych wejść na Uniwersytet, dotarła na zajęcia, narzekając na hałas i utrudnienia. Punkt trzynasta, kiedy zakończyły się już oficjalnie obchody, a zaczęła przerwa, studenci wylegli na kampus. Przedstawiciel samorządu, jak gdyby nigdy nic, rozdawał przy bramie głównej kwiaty z okazji dnia kobiet. O tym, że przed chwilą wydarzyło się coś ważnego, świadczyły wyłącznie białe róże pozostawione pod pamiątkową tablicą… Czy to znaczy, że dla studentów Uniwersytetu Warszawskiego dziedzictwo marcowych protestów nic nie znaczy? Być może. Ale na pewno nie jest to wyłącznie ich wina.
Dopóki samorządność studencka będzie rozumiana przede wszystkim jako organizacja juwenaliów i połowinek, a nie krytyczny i aktywny udział w debatach o kształcie Uniwersytetu, dopóty studenci będą się na Uniwersytecie czuli gośćmi, nie gospodarzami
Można by narzekać na „dzisiejszą młodzież”, niezaangażowaną i nieokazującą szacunku dla historii i starszych pokoleń. Nie powinniśmy jednak na tym poprzestawać. Warto zastanowić się, jakie jest miejsce pamięci o Marcu ’68 w uniwersyteckiej opowieści o przeszłości. Co zostało zrobione, aby przekazać kolejnym pokoleniom wiedzę o tych wydarzeniach i, co najważniejsze, poczucie odpowiedzialności za tę pamięć? Niestety, wydaje się, że niewiele. Tak huczne jak tegoroczne obchody rocznicy Marca zdarzają się raz na kilkadziesiąt lat. Zwykle interesowały one jedynie grupę bezpośrednio zaangażowanych. O historii Uniwersytetu (ogólnie, nie tylko najnowszej) niewiele mówi się również przy innych okazjach. Nawet zakończone rok temu obchody 200-lecia uczelni organizowane było pod hasłem „Dwa stulecia. Dobry początek” i wyraźnie podkreślały raczej znaczenie przyszłości, a nie przeszłości. Nie można się więc dziwić, że studentom Marzec 1968 roku w najlepszym wypadku kojarzyć się może z lekcjami historii w liceum, a nie z wydarzeniami kluczowymi dla ich tożsamości jako studentów Uniwersytetu Warszawskiego.
Jednak brak spójnej opowieści o historii Uniwersytetu to nie jedyny ani nie najważniejszy czynnik, który mógł wpłynąć na chłodny stosunek studentów do wczorajszej rocznicy. Należy postawić bardziej ogólne pytanie o studencką partycypację w życiu Uniwersytetu. Dopóki samorządność studencka będzie rozumiana przede wszystkim jako organizacja juwenaliów i połowinek, a nie krytyczny i aktywny udział w debatach o kształcie Uniwersytetu, dopóty studenci będą się na Uniwersytecie czuli gośćmi, nie gospodarzami. Dziedzictwo Marca, tego święta studenckiej autonomii i partycypacji, nie może pozostać ważne wyłącznie na papierze. Nie ma mowy o wspólnej pamięci, jeśli nie jest ona powiązana z równoprawną pozycją w akademickiej wspólnocie oraz wzajemnym zaufaniem i szacunkiem.
Dopuszczenie studentów na równych prawach do debaty o przyszłości uniwersytetu jest warunkiem sine qua non tego, aby poczuli się oni odpowiedzialni za pamięć o przeszłości.
Powtórzę za autorką: Dla kogo byly te obchody?.
Przecież to kolejny skandal, który na pewno odbije się głośnym echem w całym demokratycznym świecie.
Czy PiS w ten sposób chce przekonać UE, że w Polsce jest demokracja, skoro uczestnicy pamiętnego marca 68 nie mogli wejść, aby uczcić pamięć tych wydarzeń?!
Kolejny dowód na to, że Marzec się nie skończył, zmieniły się cyfry w zapisie daty. Arogancja to nieustająca choroba władzy, a z pewnościąxobecnej władzy, która niewiele rozumie z doświadczeń przeszłości i bełkocze sama do siebie jak “Mówcy – Przekaźniki” na marcowych obrazach i rysunkach Zbyluta Grzywacza.
Szokuje, że dzisiejsi studenci już nie tworzą środowiska studenckiego, nie ma wśród studentów wrzenia intelektualnego. To chyba już kibole przy piwie toczą bardziej zaangażowane dyskusje niż na uniwersytetach… To już stare dziadki więcej robią fermentu niż brać studencka. Gdzie te czasy, gdy życie studenckie było rozpolitykowane, a dyskusje o sztuce pasjonowały całe środowisko.
Kiedyś studenci byli języczkiem u wagi nastrojów społecznych. Zawsze pierwsi reagowali na zło. Dzisiaj wolą siedzieć z nosem w internecie i nie interesują się tym, co się dzieje w ich własnym kraju, którego w przyszłości mają być elitą.
PIS doskonale wie, że środowisko akademickie to tykająca bomba, która wkrótce i tak wybuchnie po próbie wdrożenia nędznej i uwłaczającej godności reformy Gowina. Wykluczanie zbuntowanych z wydarzeń historycznych to działanie taktyczne, tyle tylko, że na zniechęcanie do oporu jest już za późno.
Tego dnia byłem na Uniwersytecie i nie rozumiem jak autorka Anna Dobrowolska mogła napisać tak stronniczy i pełen nieprawdziwych stwierdzeń artykuł. Brama Uniwersytetu musiała zostać zamknięta przez agresywnych protestujących obywateli RP, których wcale nie była grupka, jak pisze autorka. Grupa skutecznie zagłuszała przemawiające osoby.. Straż uniwersytecka stojąca przed bramą informowała wszystkich o konieczności wejścia innymi bramami. To wszystko było podyktowane względami bezpieczeństwa i jest to normalna praktyka zawsze gdy na jakimś wydarzeniu jest osoba ochraniana przez Służbę Ochrony Państwa. Tu był prezydent, wicepremier i wicemarszałek. Autorka zamiast pisać nieprawdę powinna skupić się na obiektywnym przedstawieniu sytuacji i opisaniu np. zachować Obywateli RP, którzy nie potrafili uszanować ani miejsca, ani czasu, ani zebranych osób. Naprawdę smutne, że taki artykuł powstał.