Zima 2024, nr 4

Zamów

Polityka historyczna czy histeria polityczna?

François Georgin (1801-1863), „Combat des polonais contre les russes” („Powstanie listopadowe”), fragment drzeworytu

Historia nie może służyć ani tronowi, ani ołtarzowi, tylko społeczeństwu. Jedyny kult, jaki może sprawować historyk, to kult prawdy, wolny od wszelkich świętości, a oparty na uczciwości badawczej.

Profesor Jan Żaryn, senator PiS i historyk akademicki, w jednym z wywiadów przyznał, że dla niego nacjonalizm jest tym samym, co patriotyzm. Powiedział to bez zażenowania, świadomie ujawniając swoje poglądy polityczne całkowicie sprzeczne z wiedzą naukową i historyczną. Patriotyzm bowiem – według współczesnych kompendiów doktryn polityczno-prawnych – to umiłowanie ojczyzny, czyli przestrzeganie prawa konstytucyjnego, poszanowanie przyrody, płacenie podatków i gotowość jej obrony w momentach zagrożenia. Nacjonalizm z kolei to „egoizm narodowy”, czyli przekonanie, że naród jest najwyższą wartością, a tym samym usprawiedliwione są wszelkie działania, popełniane na jego rzecz. Tak nacjonalizmy stały się podglebiem reżimów totalitarnych – dobro narodu niemieckiego stało przecież na pierwszym miejscu w myśli i czynie Adolfa Hitlera.

Polityka historyczna

Polityka historyczna, tak jak ją znamy od zarania wielkich cywilizacji, służyła propagandzie władzy – dość przypomnieć Ramzesa II, Aleksandra Wielkiego czy Cezara. W XIX wieku upaństwowiono i ujednolicono przekaz historyczny w Królestwie Pruskim (później Cesarstwie Niemieckim), wykorzystując do tego celu fobię antyfrancuską personifikowaną w osobach Napoleona Bonaparte i jego bratanka Napoleona III – rocznica bitwy pod Sedanem była częścią obowiązkowych uroczystości szkolnych. Kurs materializmu historycznego według wskazań Józefa Stalina obowiązywał na wszelkich kierunkach studiów wszystkich uczelni Związku Radzieckiego; cała inteligencja Kraju Rad miała wyznawać dogmat marksistowskiej historiozofii.

Polska polityka historyczna ujawniła się w całej okazałości za czasów autorytaryzmu sanacji. 7 kwietnia 1938 roku uchwalono ustawę „O ochronie imienia Józefa Piłsudskiego, pierwszego Marszałka Polski”. Dokument składający się z zaledwie czterech artykułów stanowił w najważniejszym miejscu: „Pamięć czynu i zasługi Józefa Piłsudskiego – Wskrzesiciela Niepodległości Ojczyzny i Wychowawcy Narodu – po wsze czasy należy do skarbnicy ducha narodowego i pozostaje pod szczególną ochroną prawa”. Kto uwłaczał imieniu Marszałka, podlegał karze więzienia do lat pięciu; ustawa wchodziła w życie z dniem ogłoszenia. Wszelka działalność naukowa, a szczególnie badania biograficzne dotyczące Piłsudskiego, zamarły.

Wielcy historycy Drugiej Rzeczypospolitej, w tym m.in. Feliks Koneczny i Teofil Modelsk, odwagę w głoszeniu własnych poglądów historiograficznych przypłacili utratą pracy lub przymusowym odejściem na emeryturę. W 1933 roku sanacja przygotowała projekt ustawy dotyczący szkolnictwa wyższego. Minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego dostał władzę zwijania i kreowania katedr oraz przenoszenia profesorów bez ich zgody na inne uczelnie lub w stan spoczynku. Jana Stanisława Bystronia, autora „Dziejów obyczajów w dawnej Polsce”, oddelegowano z Krakowa do Warszawy, a na Uniwersytecie Jagiellońskim zlikwidowano katedrę historii powszechnej, kierowaną przez Wacława Sobieskiego. „Była to zemsta za krytyczne wobec sanacji jego stanowisko w «Histoire de Pologne» – pisze Andrzej Garlicki. – Pojawiły się nawet pomysły osadzenia prof. Sobieskiego w Berezie Kartuskiej, ale na to się jednak nie zdecydowano. W miejsce zwiniętej katedry utworzono katedrę historii nowożytnej, która merytorycznie niczym się nie różniła od zlikwidowanej. Prof. Sobieski zmarł osiem dni po zlikwidowaniu jego katedry”.

Poszczególne autorytaryzmy i totalitaryzmy realizowały swoją politykę historyczną, kierując się prostą zasadą – im większa indoktrynacja, tym lepsze rezultaty

To, co ominęło Sobieskiego, stało się udziałem Stanisława Mackiewicza, znanego redaktora wileńskiego „Słowa” i eseisty historycznego; wiosną 1939 roku został umieszczony w polskim obozie koncentracyjnym w Berezie Kartuskiej. Oficjalne zarzuty dotyczyły głoszenia niezależnych od sanacji poglądów: „obniżania powagi władz państwowych oraz szerzenia nastrojów defetystycznych w sprawie wewnętrznej i zewnętrznej sytuacji Państwa, przeciwdziałając akcji zjednoczenia narodu w okresie ogólnej konsolidacji społeczeństwa polskiego”.

Atmosfera wytworzona przez sanacyjny obóz sprzyjała tendencjom skrajnym. Dokładnie rok od przejęcia pełni władzy przez nazistów w Niemczech, w marcu 1934 roku, na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego młodzi faszyści z ONR pobili dziekana Wydziału Humanistycznego, profesora Marcelego Handelsmana – prawdziwi Polacy-katolicy nie mogli zaakceptować, by wybitnym mediewistą kształtującym edukację historyczną był Żyd i mason w jednej osobie. Dopięli swego w czasie wojny, dokonując „kainowej zbrodni”. Skazili się współpracą z Gestapo, by wytropić i zadenuncjować ukrywającego się profesora – zginął w obozie koncentracyjnym.

Leon Lech Beynar, absolwent historii Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie i uważny obserwator życia politycznego i kulturalnego, opisywał politykę historyczną sanacji w sposób następujący: „Rządzący wtedy Polską ludzie, gdyby tylko mogli, historię powszechną zaczęliby chętnie od dnia 6 sierpnia 1914 roku, od wymarszu «kadrówki» Piłsudskiego z krakowskich Olendrów”.

Wraz z pojawieniem się po wojnie nowej dyktatury – Polski Ludowej – historię rządzący „zaczęli chętnie” od 22 lipca 1944 roku; nauki historyczne obowiązywał teraz mit demokratycznych przemian pod patronatem postępowej lewicy polskiej – z obowiązkowym milczeniem wokół czynu zbrojnego Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie i Armii Krajowej. Periodyzacja historii oparta została na stosunkach społecznych, czyli antagonistycznych i nieantagonistycznych sposobach produkcji; kto nie akceptował takiego uprawiania nauki – żegnał się z pracą. Kolejni uczeni polscy przegrywali z reżimem, który tworzył własną politykę historyczną: Władysław Konopczyński, Władysław Semkowicz, Stanisław Kętrzyński, Ludwik Kolankowski…

Szczególną rolę polityki historycznej wyznaczał Władysław Gomułka, utożsamiając badania naukowe z kształtowaniem świadomości socjalistycznej narodu. Podczas XIII Plenum KC PZPR w 1963 roku ujawnił sens tejże świadomości: „Swoboda dyskusji w historycznych towarzystwach naukowych nie może być rozumiana jako zasada równorzędnej prezentacji różnorodnych poglądów, bez należytego podejmowania zdecydowanej polemiki z błędnymi poglądami”. Innymi słowy – debata naukowa była dozwolona tylko w obrębie prawomyślności ideologicznej, kto się temu nie podporządkowywał, był poza „debatą”.

Przekonał się o tym boleśnie Jerzy Łojek, historyk okresu oświecenia i zaborów, syn oficera zamordowanego w Katyniu. Ten niezwykle płodny uczony, obdarzony doskonałym piórem, toczył boje nie tylko na gruncie naukowym (w ocenie ostatniego elekcyjnego króla Rzeczypospolitej Stanisława Augusta Poniatowskiego stał przeciw całej szkole profesora Emanuela Rostworowskiego), ale i zawodowym.

Mimo ogromnego dorobku naukowego, stopnia docenta habilitowanego w Instytucie Badań Literackich PAN, nigdy nie otrzymał tytułu profesorskiego. Procedurę wstrzymał Wydział Nauki Komitetu Centralnego PZPR. Wiadomo było, że Łojek jest także autorem monografii dotyczących historii zakazanej w PRL – tematów tabu, takich jak zbrodnia katyńska czy agresja ZSRR na Polskę 17 września 1939 roku. Mimo to swój najważniejszy wywiad zatytułował „Historia nie jest obrazem czarno-białym”. Przekonywał w nim, że o obliczu historii narodowej decydują postępy badawcze, nieograniczona wolność twórcza i ostatecznie predyspozycje uczonego, a wzorem był mu Szymon Askenazy, dyskryminowany historyk żydowskiego pochodzenia, autor monumentalnej rozprawy „Napoleon a Polska”. W innym artykule „Historia uwikłana w politykę” apelował: „Historia zawsze będzie na usługach polityki. Rzecz w tym, by nie obchodzić się z nią niefrasobliwie. Zawsze będzie w jakiś sposób zahaczała o aktualność, ale też może służyć zasypywaniu przepaści”.

Pełnienie funkcji pseudoprokuratorskich przez osoby, które uznają się za badaczy historii, nie służy kształtowaniu świadomości historycznej, lecz walce politycznej

Poszczególne autorytaryzmy i totalitaryzmy realizowały swoją politykę historyczną, kierując się prostą zasadą – im większa indoktrynacja, tym lepsze rezultaty. Polityka historyczna, zamiast pełnić rolę dydaktyczną realizowaną przez niezależne od władzy państwowej instytucje, stała się propagandą partyjną – narzędziem świadomej manipulacji.

Tymczasem historycy od dawna zadawali sobie pytanie, jak uprawiać swój zawód i jak pisać dzieje narodowe. Walerian Kalinka, przedstawiciel krakowskiej szkoły historycznej, uważał, że tylko zdrowy organizm narodowy łaknie prawdy i tylko trudne pytania zadawane przez historyka zbliżają do tej prawdy. Józef Szujski – rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego – w XIX wieku napisał słynny artykuł „O fałszywej historii jako mistrzyni fałszywej polityki”. Była to odpowiedź na zarzuty o upadek polskiego ducha narodowego poprzez nieodpowiedzialną edukację historyczną. Innymi słowy – dostało się polskim historykom za szukanie prawdy tylko dla prawdy. Szujski udowadniał, że nie można zachowywać najwyższych standardów zawodowych, by nie psuć iluzji narodowych, bo naród przecież żyje prawdą, nie iluzją. „Ale powiem więcej – pisał Szujski – powiem tym wielbicielom i krzewicielom złudzeń, że stojąc przy idolatrii wolności, najgorszą usługę wyświadczają swemu społeczeństwu”.

Historia nie może służyć ani tronowi, ani ołtarzowi, służyć powinna społeczeństwu, kształtując jego patriotyzm, czyli szacunek dla przeszłych pokoleń, a przez to i szacunek dla państwa demokratycznego, o które walczyli. Jedyny kult, jaki powinien sprawować historyk, to kult prawdy, wolny od wszelkich świętości, a oparty na uczciwości badawczej.

Histeria polityczna

Według Tadeusza Płużańskiego – prezesa Fundacji „Łączka”, autora artykułu „Jaka powinna być polityka historyczna Polski”, opublikowanego w „Biuletynie IPN” (kwiecień 2017) – polityka historyczna to kształtowanie świadomości historycznej obywateli. Dodaje jednak zaraz, że „do prowadzenia polityki historycznej niezbędne jest zdefiniowanie wyznawanych wartości. Określenie, jakie tradycje, wydarzenia i ludzie z przeszłości są godni promowania i naśladowania. Z drugiej strony konieczne jest ustalenie, do jakich wartości nie należy się odwoływać. Jeśli zatem jesteśmy w stanie zdefiniować, kto jest naszym bohaterem narodowym, powinniśmy też umieć wskazać, kto jest antybohaterem. Odwołując się do II wojny światowej i okresu następującego zaraz po niej, ujmę to tak: bohaterami są polscy Niezłomni (żołnierze, działacze polityczni niepodległościowi), którzy kontynuowali walkę z sowieckimi oprawcami, czerwonymi bestiami”.

Płużański, który pełni też funkcję prezesa Społecznego Trybunału Narodowego ds. osądzenia zbrodniarzy komunistycznych, nie ujawnił, jak traktować tych, którzy walczyli „tylko” z najeźdźcą hitlerowskim, albo tych, którzy w obronie własnego dobytku (trzody chlewnej, plonów) walczyli z „polskimi Niezłomnymi”, czyli bohaterami, usiłującymi im ten dobytek zrabować. Pytania te nie mają dyskredytować żołnierzy walczących w konspiracji po wojnie en bloc; mają pokazać absurd widzenia dziejów narodowych tylko w barwach czarno-białych, dzielenia postaci historycznych jedynie na bohaterów i anty-Polaków oraz podporządkowania nauki historii – wyznawanej ideologii. Poza tym pełnienie funkcji pseudoprokuratorskich przez osoby, które uznają się za badaczy historii, nie służy kształtowaniu świadomości historycznej, lecz walce politycznej – daje amunicję do głoszonych ciągle na narodowej wokandzie żądań o zadośćuczynienie narodowi polskiemu.

Jeśli ważne jest ustalenie wzorców z przeszłości, do których polska młodzież powinna się odwoływać i je naśladować – prowokuje to do dalszych pytań, np. co jest wzorcem dla członków Obozu Narodowo–Radykalnego, hołubionego przez władze państwowe? Ubrani w piaskowe mundury nawiązujące do brunatnych koszul SA, na rękawach noszą opaski z symbolem falangi, mające kształtem przypominać nazistowską swastykę. Pozdrawiają się gestem wyciągniętej dłoni – salutem wprost z faszystowskich Włoch. Ich ojcowie-założyciele sprzed wojny stworzyli doktrynę światopoglądową głoszącą chęć stworzenia obozów koncentracyjnych dla obywateli polskich pochodzenia żydowskiego lub umieszczania ich w gettach, gdzie byliby wyparzani wrzątkiem. Nie stanowiłoby to dla oenerowców problemu moralnego, gdyż po pierwsze, „wyparzani” nie są ludźmi, lecz robactwem, a po drugie, działania takie – według nich – mają oparcie w nauce Kościoła.

Innymi słowy, prawdziwi Polacy-katolicy to zwolennicy „ustaw norymberskich” uchwalonych wcześniej u sąsiada zza miedzy. W czasie wojny weszli oni w skład Narodowych Sił Zbrojnych, zasilając jednostki kierujące się w dalszym ciągu ideologią antysemicką, stąd też tak łatwo nawiązywali kontakt i w konsekwencji współpracę z Wehrmachtem; część z nich dowodziła „Wyklętymi”, pełniąc jednocześnie funkcję konfidentów gestapo. Czy ich ma na myśli Płużański, twierdząc jednoznacznie – „bohaterami są polscy Niezłomni”?

Sztucznie wymyślone pojęcie „żołnierzy wyklętych” i tworzenie marszów im. rotmistrza Pileckiego, który nie miał nic wspólnego z polskimi nacjonalistami, ma na celu wprowadzenie NSZ do tradycji Polskich Sił Zbrojnych

Problem indoktrynacji szowinistycznej i skrajnie nacjonalistycznej w polskim życiu politycznym i edukacyjnym podejmował już w swojej syntezie „Najnowszej historii Polski” prof. Wojciech Roszkowski – europoseł PiS do 2009 roku. Pisał on we wstępie, iż żaden cel nie może usprawiedliwiać retuszowania dziejów, kłamstw i przemilczeń. Zarazem zadawał pytanie: czy historia ma być lekcją nienawiści, czy umiejętności współżycia? „Patriotę od nacjonalisty można odróżnić dość prosto – konstatował – patriota uznaje priorytet wartości moralnych nad więzami krwi oraz prawo innych narodów do równej godności”. Narodowość to – zdaniem Roszkowskiego – jedna z głównych więzi społecznych, choć nie można jej stawiać ponad wartościami. Innymi słowy: najpierw jesteśmy ludźmi, a dopiero potem Polakami.

Kształtowanie odpowiedniej polityki historycznej – według Płużańskiego – należy zacząć od szkoły, która, co oczywiste, nie realizowała do tej pory należycie swojego powołania. „Historia Polski została wyrugowana – pisze dalej – i konieczne jest jak najrychlejsze jej przywrócenie. Program nauczania też pozostawiał wiele do życzenia. Młodzież była uczona o wątpliwych rocznicach – np. końcu wojny 8 maja 1945 r. (podczas gdy polscy Żołnierze Wyklęci/Niezłomni walczyli do połowy lat pięćdziesiątych)”.

Jestem nauczycielem historii od 1995 roku, mam więc doświadczenie ponad dwudziestu lat pracy dydaktycznej i z zażenowaniem odbieram słowa Tadeusza Płużańskiego o braku historii Polski w polskiej szkole – choć domyślam się, że chodzi mu o jego wizję „prawdziwej” historii, w której II wojna światowa w Europie nie kończy się w maju 1945 roku, tylko dekadę później. Gwoli ścisłości warto przypomnieć prezesowi Społecznego Trybunału Narodowego, że „wątpliwą rocznicę” zakończenia II wojny światowej obchodzimy 2 września (1945 roku) – dzień podpisania kapitulacji Japonii. Przykład ten pokazuje, że na historię powszechną nie można patrzeć przez pryzmat tylko dziejów własnego kraju lub jak mówi prezes PiS „z polskiego punktu widzenia” – bo możemy popaść w ambaras. W rzeczywistości chodzi o coś innego – sztucznie wymyślone pojęcie „żołnierzy wyklętych” i tworzenie marszów im. rotmistrza Pileckiego, który nie miał nic wspólnego z polskimi nacjonalistami, ma na celu wprowadzenie NSZ do tradycji Polskich Sił Zbrojnych walczących z hitleryzmem w kraju (AK) i zagranicą (II Korpus Polski, 1 Dywizja Pancerna, Samodzielna Brygada Spadochronowa itd).

Tworzenie alternatywnych, ale i fikcyjnych dziejów narodowych jest właśnie klasycznym przykładem polityki historycznej – w najgorszym tego słowa znaczeniu. Patrząc na starania władz państwowych o kształtowanie jedynie słusznej wizji czasów przeszłych, tworzenie instytucji im służących w postaci Instytutu Obrony Dobrego Imienia Polski i Polaków czy Polskiej Ligi Przeciw Zniesławieniom, a więc administracyjnemu regulowaniu nauki i edukacji, nasuwają się słowa pewnego żołnierza wyklętego i historyka – Pawła Jasienicy: „im mniej wolności – tym więcej ustaw w obronie honoru”.

On sam, jak i jego koledzy po piórze: Stanisław Cat-Mackiewicz i Melchior Wańkowicz – wybitni i niezależni przecież eseiści historyczni – byli oskarżani przez władze państwowe właśnie o złe rozumienie wspólnych wartości narodowych, objawiających się w ich wypadku „szkalowaniem ojczyzny za granicą”, przez co wyrządzać mieli „istotną szkodę interesom państwa polskiego”. Ostatni z nich skazany został w procesie karnym na trzy lata więzienia. Ostatecznie jednak skompromitowana władza wypuściła autora „Bitwy o Monte Cassino” z aresztu.

Oceniając politykę historyczną reżimów rządzących, które chcą narzucić wszystkim własne, jedynie słuszne wartości, przypominają się słowa zmarłego niedawno prof. Jerzego Jedlickiego, historyka idei, który w felietonie „Nasza rewolucja narodowa” pisał: „Nasza kultura polityczna oscyluje stale między nabożeństwem a paszkwilem. Wzniosłość i wulgarność stanowią jej dwie nierozdzielne cechy. Połączenie patriotycznego ceremoniału i frazesu (jedność «moralno-polityczna») z opluskwianiem przeciwników («siły antypolskie») od wielu lat praktykuje sterowana propaganda”.

Wesprzyj Więź

Nie istnieje trudna historia, istnieją tylko trudności z niektórymi historykami, którym trzymanie standardów myli się z trzymaniem sztandarów.

Niniejsze wywody mogą nie znaleźć zrozumienia u tych, dla których historia zdeterminowana jest uznanymi przez reżim dogmatami. Nie jest to w Polsce nowość. W Marcu ’68 Władysław Gomułka ujawnił prostą prawdę dotyczącą tzw. politykierów z tytułami naukowymi (rewizjonistów, syjonistów, kosmopolitów), dziś władza powiedziałaby: „pełniącymi obowiązki Polaka”.

Czytelnicy „Trybuny Ludu” mogli się dowiedzieć, że fałszywe poglądy i teorie w naukach społecznych głoszone przez wątpliwej jakości patriotów próbuje się wzmocnić przez tzw. obiektywizm naukowy. Na szczęście dla partii byli i tacy „uczeni”, którzy temu „obiektywizmowi” dali odpór, historia nazwała ich z czasem „volks-docentami”.

Podziel się

Wiadomość

Dzięki, dzięki! Nie wiedziałem o tej sanacyjnej ustawie dot. Piłsudskiego, pyszna! Jak to mawiają kaznodzieje 'ubogaciłem się’ intelektualnie.
Jest jednak ryzyko, że artykuł ten przeczyta również ktoś wpływowy i postanowi wzór ten twórczo dostosować do współczesności.

Więź znowu nadaje: polska polityka historyczna jest be. Napiszcie może coś podobnego o np. żydowskiej polityce historycznej w tym samym tonie. Wspomnę tutaj, że musielibyście zahaczyć o Holokaust, który jest obecnie fundamentem polityki historycznej państwa Izrael. Dacie radę? Czy tylko na swój kraj potraficie patrzeć i widzieć w krzywym zwierciadle? Zadaję sobie pytanie, za czyje pieniądze jeszcze funkcjonujecie? Czy nie jesteście przypadkiem na garnuszku jakichś „niezależnych” organizacji pozarządowych?

Ad wpis p. Roberta: Niezwykle łatwo pisać o cudzej polityce historycznej, dużo trudniej o własnej. Co dotyczy izraelskiej polityki historycznej, ciekawy i twórczy artykuł mogą napisać jedynie sami Żydzi.
Zapewne „Więź” opublikowałaby chętnie taki tekst.

I jeszcze a propos pańskiego, p. Robercie żądania, aby redaktorzy „Więzi napisali krytyczny tekst o polityce historycznej Państwa Izrael: I jeszcze dodam, że pisanie o cudzych grzechach każdemu przychodzi bez żadnej trudności. Dużo trudniej poddać analizie własne grzechy. W przypadku tak niełatwej sprawy, jak polityka historyczna własnego państwa, rangę świadectwa mają jedynie wypowiedzi ludzi, którzy z tym państwem utożsamiają się, a jednocześnie umieją dostrzec zło , które ono wyrządza zarówno innym, jak i im samym.

Jestem humanistką, chociaż nie historykiem i z mojej perspektywy muszę zauważyć po lekturze artykułu dra Kierysa, że mądrość i piękno w jednym mieszkają domku. Doceniam nie tylko kompetencję, logikę, której nie sposób się oprzeć czy głęboko moralny aspekt tekstu, ale też właściwości stylu: przejrzystość wywodu, celność argumentacji, piękny chiazm na początku. Pozostaję wierną czytelniczką Pana artykułów.

Historyk ma rejestrować prawdę, a nie wyrażać swój stosunek do niej. Autor nie ustrzegł się tego. Wskazał na swoje subiektywne sentymenty i resentmenty. Nie fakty tu są ważne, lecz to, jak je postrzega. Czy na tym ma polegać historia? Manipulowanie faktami przez totalitaryzmy, to nie wszystko. Mamy tu jakby zasadę nieoznaczonoći, znaną z fizyki kwantowej. Między innymi chodzi o zakłócenie cech badanego obiektu przez fakt badania. Tę nieoznaczoność fizycy uwzględniają. Wolałbym, by wychowaniem zajmowali się fizycy, a nie historycy.