Jesień 2024, nr 3

Zamów

Nikt tak nie pisze o kapłańskiej samotności

Ks. Jerzy Hajduga, „Jeszcze”, Tercja.com, 2018

Wiersze ks. Jerzego Hajdugi to najbardziej nieksiężowska poezja ze wszystkich mi znanych.

Ks. Jerzy Hajduga CRL, kapłan i poeta z Drezdenka, przysłał mi swój najnowszy tomik wierszy „Jeszcze”. Na jego przeczytanie wystarczy kilka chwil. Dosłownie. To mała książeczka z wierszami, do napisania których wystarczyło czasami kilka słów. To w przeważającej większości poezja czterowierszy, trójwersetów. Najkrótszy, „Wieczniej”, składa się tylko z trzech słów: „nie bo / niebo”. Sam poeta przyznaje się: „są poeci bez słów ba / wśród nich może ja” i jeszcze: „moje wiersze bez słów”. Tak, słów jest w poezji Hajdugi coraz mniej, choć przecież nigdy nie był w słowach rozrzutny. W wierszu „Żywego więcej” sam przyznaje: „szukam celnych słów / w moją stronę / jest coraz / mniej”.

Kiedy czytam jego utwory, mam wrażenie, że nie składa on słów, nie gromadzi ich, ale przeciwnie – odrzuca je, selekcjonuje, wykreśla te niepotrzebne, dochodząc do poetyckiej ascezy bliskiej japońskiej sztuce haiku. Ta sama zwięzłość, to samo nasycenie, kondensacja, choć zupełnie inna, własna sztuka konstrukcji wiersza, w której niebagatelną rolę odgrywa foniczne podobieństwo słów (nić / nic) czy odwrócona sekwencja wyrazów (co ten / ten co). Im mniej słów, tym bardziej precyzyjnie zostają dobrane. Niewiele potrzeba Hajdudze słów, by powiedzieć wiele.

To raczej momentalne westchnienia, żachnięcia, ściśnięcia serca, powracający na chwile żal, krótkie migotliwe wspomnienia, jakiś błysk na horyzoncie. Te krótkie formy nie pretendują do roli jakichś konkluzyjnych, wyabstrahowanych refleksji na temat świata. Hajdudze udaje się za pomocą kilku wyrazów zbudować dramatyczną narrację, opis jakiegoś wydarzenia, relację z wykonywanej czynności. Wiele z tych wierszy dzieje się w pokoju, a ich najbardziej naturalnym czasem jest noc: „gdy piszę ten wiersz / jestem na ulicy / nocą już nie pamiętam / na której” (W centrum nocy). Utworów pisanych za dnia jest jakby mniej.

W jednym mnie jednak ks. Jerzy w nowym tomiku nie zaskoczył. Nie zaskoczył, bo jest konsekwentny. Jego wiersze to chyba najbardziej nieksiężowska poezja ze wszystkich znanych mi księży poetów. Próżno szukać tu utworów, o których możemy powiedzieć, że są religijne. Bóg nie pojawia się zbyt często, jeśli jest to raczej Deus absconditus – Bóg ukryty, ukrywający się między ludzkimi relacjami, za postacią matki, która nieustannie powraca w poezji Hajdugi, za łzą, za pocałunkiem, za obnażonym ciałem, za samotnością nocnej ulicy, a nawet za guzikiem koszuli.

Nikt tak nie pisze o kapłańskiej samotności jak ks. Jerzy. Od czasów wiersza „Mama zmarła”, w którym pisał „twój syn Jerzy / jest księdzem / da sobie / radę / bez / ciebie”, poeta mierzy się z kapłańską osobnością – jak choćby w wierszu „Samotność ma”: „no chwyciła mnie / cichuteńko na palcach / co do jednego”. I nie puszcza. Czy daje sobie radę? Bohaterką kilku wierszy tego tomiku jest matka, która – po różewiczowsku – odchodzi, ale u Hajdugi nie jest to odejście ostateczne. Z jednej strony pisze bowiem: „dla mamy / byłem / choćby / chwilkę” („A lata lecą”), z drugiej jednak: „mama w dziecięcym / łóżeczku / znowu mnie / rodzi” („Śmierć kołysze”). Aż chciałoby się strawestować ten kluczowy dystych poety z Radomska: „życie bez matki jest możliwe / życie bez matki jest niemożliwe”. Niemożliwe jest na pewno zaprzestanie synowskiej miłości.

Wesprzyj Więź

Hajduga nigdy nie ukrywał siebie za wierszami. Przeciwnie. Pisane są one na granicy samoobnażenia, które nie ma jednak w sobie nic z epatowania emocjami. To są wiersze pisane w rytmie adagio i trzeba je czytać piano – tak jak się czyta wiersze „nocą / przy łóżku / mamy” („W szafie jest koc”).

W „Jeszcze” powraca temat łzy – tej starej, która „nie wie / jak się /zachować” („Stara łza”) i tej, która „nocą robi co może / pocieszamy się” („Będzie dobrze”). Znów noc. I w tej nocy toczy się nieustanny dialog z kimś, z drugą osobą, która obecna jest w wierszach paradoksalnie, bo przez swą nieobecność. Wciąż powraca jakieś Ty, do którego poeta mówi: „gdy wracasz, ciebie wyglądam, odkąd zamilkłeś, odkąd wychodzisz, czekamy na siebie”. Wciąż kogoś brak, ktoś odchodzi, kogoś już nie ma, „nawet pamięć / odchodzi / nie pamięta / od kogo” („Koniec rozstań”). Takie wiersze o miłości à rebours, bo o braku, utracie, odejściu.

Prawdziwe „wiersze miłosne” poeta przechowuje „na ostatnią chwilę”. Widać, jeszcze nie nadeszła. Dodajmy: to tylko chwila jeszcze nie nadeszła, bo sama miłość już tak. Dobrze, że jest taki ksiądz-poeta, co nie boi się powiedzieć „no trudno / i tak cię / kocham” („Śmierć ci była bliższa”), wcale nie myśląc o Bogu. Miłość to przecież powszechna skłonność ludzka.

Podziel się

Wiadomość