Paradoksalnie, tylko chrześcijaństwo chroni dziś kulturę laicką przed tym, by nie stała się w pełni religią. Laicka kultura Zachodu jest zatem na tyle laicka, niereligijna, na ile jest chrześcijańska.
Pytanie umieszczone w nazwie tego panelu – Kto jest odpowiedzialny za obecność chrześcijan w życiu publicznym? – sugeruje trochę trywialną odpowiedź[1]. Któż inny miałby być odpowiedzialny za obecność chrześcijan w życiu publicznym, jeśli nie chrześcijanie występujący w życiu publicznym: w polityce, kulturze, mediach, biznesie oraz oczywiście przedstawiciele Kościoła, którzy również w zsekularyzowanych społeczeństwach są częścią społeczeństwa obywatelskiego i sfery publicznej?
Chciałbym jednak zwrócić uwagę, że obecnością chrześcijan w Europie winni być zainteresowani także ludzie identyfikujący się z obozem laickim, których niekiedy nazywamy zsekularyzowanymi.
Chrześcijaństwo nie jest „czyste”, a ateizm staje się „religijny”
Wydaje mi się, że chrześcijaństwo – religia Wcielenia – było właściwie zawsze synkretyczne, wielobarwne. Wcielało się w wiele różnych kultur, które z kolei nigdy nie były niereligijne. Działo się tak, gdy chodziło o judeochrześcijaństwo, o chrześcijaństwo hellenistyczne czy o późniejsze chrześcijaństwo starożytnych Greków, Rzymian, Egipcjan, Celtów, Słowian, Germanów itd. I chociaż Kościół starał się dosłownie wyczyścić (niekiedy jednak też częściowo ochrzcić i integrować) pierwotną religijną warstwę kultury, do której wiara się wcielała, praktycznie nigdy ta część nie została w całości ogarnięta.
Godny podkreślenia jest fakt, że już około 200 lat trwa symbioza tradycyjnego chrześcijaństwa z jedyną kulturą w historii ludzkości, która wydaje się laicka, to znaczy z europejską nowoczesnością. Ta kultura nie miała ani nie poszukiwała własnej „religii”, ponieważ wyrosła z korzeni religii chrześcijańskiej.
Chrześcijanie są współodpowiedzialni za zachowanie „zdrowej świeckości” w Europie, a ci, którzy chcą Europy „laickiej” (oraz obawiają się klerykalizmu i fundamentalizmu), powinni uświadomić sobie swą współodpowiedzialność za wiarygodną obecność chrześcijan w życiu publicznym
Chrześcijaństwo, w którym dzisiaj w Europie żyjemy nie jest „czyste” (jak też nigdy nie było czyste i z istoty swojego „wcielenia” nie może być) – jest głęboko przemieszane z laicką kulturą Zachodu. Paradoksalnie, tylko chrześcijaństwo chroni dziś kulturę laicką przed tym, by nie stała się w pełni religią. Laicka kultura Zachodu jest zatem na tyle laicka, niereligijna, na ile jest chrześcijańska.
Chociaż z europejskiej kultury znika pierwiastek chrześcijański, ta kultura nie staje się ateistyczna, ale raczej religijna – religijna w sensie niechrześcijańskim, a często antychrześcijańskim. W końcu i jej ateizm też staje się „religijny”. W konsekwencji sam staje się „religią państwową”, jak to już widzieliśmy na przykładzie marksizmu.
Laicki humanizm i chrześcijaństwo potrzebują siebie nawzajem
W interesie chrześcijaństwa i samych chrześcijan jest zatem zachowanie laickiej części europejskiej kultury w jej świeckiej formie oraz krytykowanie tendencji, aby laicyzm stał się religią. To broni zarówno przestrzeni dla chrześcijaństwa w Europie, jak i ochrania rzeczywisty charakter europejskiej kultury, której tożsamość już od kilku wieków polega na kompatybilności laickości i chrześcijaństwa.
Chrześcijaństwo i laicka część europejskiej kultury oczywiście nigdy nie mogą zupełnie się połączyć, ponieważ zawsze między nimi będzie występowało napięcie. Od pewnych okoliczności zależy, czy będzie to napięcie płodne, czy też obie strony będzie zajmowało prowadzenie wyczerpującej wojny pozycyjnej. Nowoczesność oczywiście nigdy nie może być w pełni schrystianizowana (nawet pod wdzięcznym hasłem nowej ewangelizacji Europy nie możemy ulegać pokusie realizacji tej utopii).
Charles Taylor wyjaśnił, dlaczego chrześcijaństwo nie może rozumieć swej misji wobec nowoczesności, tak jak czynił to na przykład ojciec Ricci, który inkulturował chrześcijaństwo w kultury azjatyckie. Nowoczesność jest bowiem kulturą, która jest już przez swój los przeniknięta chrześcijaństwem, chociaż przecież nie można jej nazwać bez zastrzeżeń chrześcijańską. To, co jest w nowoczesności niechrześcijańskie, często nie jest w stosunku do chrześcijaństwa neutralne i potencjalnie otwarte na chrześcijaństwo (jak to było w przypadku odległych pogańskich kultur), lecz programowo antychrześcijańskie. Owszem, niektóre głęboko chrześcijańskie wartości przeniknęły do nowoczesnej kultury, ale dopiero po upadku mocarstwowej politycznej hegemonii chrześcijańskich instytucji, a czasami w wyniku konfliktu z nimi.
Obawiam się, że gdyby nastąpiło rozstanie między chrześcijaństwem a laickością, albo gdyby jedna z tych tendencji całkowicie zwyciężyła i wyparła tę drugą, Europa przegrałaby zarówno swoje zobowiązanie w stosunku do własnej historii, jak i swą przyszłość. Gdyby zwyciężyła jedna czy druga opcja, gdyby któraś z nich usamodzielniła się od innej – w każdym przypadku przegrałyby obie.
Podobne były, jak mi się wydaje, wnioski ze sławnego dialogu pomiędzy kardynałem Josephem Ratzingerem a Jürgenem Habermasem, który miał miejsce w Katolickiej Akademii w Monachium: laicki humanizm i chrześcijaństwo potrzebują siebie nawzajem, aby mogły korygować swoje jednostronności. Podobne stanowisko znajdziemy też w encyklice Jana Pawła II „Fides et ratio”. Wiara bez rozumu jest niebezpieczna, racjonalność bez etycznych i duchowych wartości wypływających z wiary jest również jednostronna – i przez to także niebezpieczna.
Zdrowa świeckość i wiarygodne chrześcijaństwo
Jak wyglądałoby chrześcijaństwo, które by chciało naprawdę emancypować się od dziedzictwa oświecenia, od dzisiejszej laickości – widzimy na przykładzie współczesnego chrześcijańskiego fundamentalizmu i tradycjonalizmu. A jak by wyglądała laickość i sekularyzm, gdyby chciały się całkowicie odwrócić plecami od chrześcijaństwa? To możemy tylko przeczuwać, słysząc wystąpienia ideologii nietolerancyjnych i totalizujących, jak na przykład dążenie do narzucenia nowomowy „poprawności politycznej” czy też przeprowadzanie – pod hasłem „wielokulturowości” – duchowej kastracji lub lobotomii własnej kultury.
Zgadzam się w pełni z tym, co powiedział w maju 2010 roku papież Benedykt XVI w drodze do Portugalii:
„W wiekach dialektycznych stosunków miedzy oświeceniem, sekularyzacją i wiarą nigdy nie brakowało osób, które chciały budować mosty i nawiązywać dialog, lecz niestety, dominującą tendencją była walka i wzajemne wykluczanie się. Dziś widzimy, że właśnie ta dialektyka jest szansą, że musimy znaleźć syntezę oraz prowadzić owocny i głęboki dialog. W wielokulturowości świata, w którym wszyscy żyjemy, widać, że gdyby kultura europejska została zdominowana przez racjonalizm, gdyby nie miała transcendentnego i religijnego wymiaru, nie byłaby w stanie nawiązać dialogu z wielkimi kulturami ludzkości, które wszystkie mają wymiar transcendentny i religijny, będący wymiarem istoty ludzkiej. […]
Dlatego powiedziałbym, że istnienie sekularyzmu jest rzeczą normalną, ale rozdział, konflikt miedzy wiarą i sekularyzmem jest rzeczą nieprawidłową i trzeba to przezwyciężyć. Wielkim wyzwaniem tej chwili jest doprowadzenie do ich spotkania, aby mogły znaleźć swoją prawdziwą tożsamość. Taka jest misja Europy i ludzka potrzeba w tym momencie historycznym”[2].
Ja również widzę przyszłość Europy w zachowaniu i pogłębieniu kompatybilności między wyznawcami „wyraźnego” chrześcijaństwa a strażnikami specyficznych wartości oświecenia – dlatego, aby jedni byli zainteresowani obecnością tych drugich w europejskiej kulturze i społeczeństwie i czuli się za nią odpowiedzialni. Chrześcijanie – jak wnioskuję z wielu wystąpień Benedykta XVI – niosą również odpowiedzialność za zachowanie „zdrowej świeckości” w Europie, a ci, którzy chcą Europy „laickiej” (oraz obawiają się klerykalizmu i fundamentalizmu), powinni dostrzec swój interes i uświadomić sobie swą współodpowiedzialność za wiarygodną obecność chrześcijan w życiu publicznym zjednoczonej Europy.
Twierdzę jednak, że w oczywistej i potrzebnej obronie przeciwko tendencjom laicyzacyjnym chrześcijanie nie powinni koncentrować się w pierwszym rzędzie na walce o zewnętrzne, widzialne symbole chrześcijaństwa, krzyże na ścianach budynków publicznych i placów czy invocatio Dei w konstytucji – chociaż roli symboli wcale nie lekceważę. Tym, w co trzeba włożyć najwięcej energii, jest kształtowanie odpowiedniego myślenia i języka wiary, tak aby chrześcijaństwo stało się słyszalnym i zrozumiałym, ale przede wszystkim wiarygodnym i kompetentnym głosem w dyskusji o kluczowych moralnych pytaniach naszej cywilizacji. To uważam za najbardziej potrzebny sposób obecności chrześcijan w życiu publicznym Europy.
Tłum. Tomasz Dostatni OP
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 11-12/2010.
[1] Wypowiedź podczas X jubileuszowej konferencji z cyklu „Rola Kościoła katolickiego w procesie integracji europejskiej”, 10 września 2010 r. w Tomaszowicach pod Krakowem. Organizatorami konferencji byli: Uniwersytet Papieski Jana Pawła II w Krakowie, Fundacja im. Roberta Schumana w Luksemburgu, Fundacja Konrada Adenauera, Grupa EPL (frakcja Europejskiej Partii Ludowej w Parlamencie Europejskim) i COMECE (Komisja Episkopatów Wspólnoty Europejskiej).
[2] Przekład według „L’Osservatore Romano” wydanie polskie 2010 nr 7, s. 6.
Oj tak, oj tak. Chociaż bałem się na początku, że po raz pierwszy z ks. Tomášem Halíkiem się nie zgodzę. Póki co, dziś mamy „niedzielę palmową” w polskim Kościele. Nic dobrego. Ale zmartwychwstaniemy.