Jesień 2024, nr 3

Zamów

Ustawa o IPN. Czy powrót do „normalności” jest możliwy?

Jarosław Kaczyński podczas gali Człowieka Roku 2017 „Gazety Polskiej”. Warszawa, 6 lutego 2018 r. Fot. W. Kompała / KPRM

Demony, które Jarosław Kaczyński uwalniał dotąd w drodze na szczyt, prędzej czy później dałyby się opanować. Z wyjątkiem jednego. Antysemityzmu.

Jak należało się spodziewać, prezydent Andrzej Duda podpisał nowelizację ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Znowelizowana ustawa stała się przedmiotem zażartych polemik polityków, publicystów i użytkowników mediów społecznościowych w Polsce, skonfliktowała nas z Izraelem, Ukrainą i Stanami Zjednoczonymi. Zawdzięczamy jej zarówno popularyzację – na skalę masową – pojęcia „polskie obozy zagłady”, jak i zauważalny wzrost nastrojów antypolskich w Izraelu, diasporze żydowskiej i na Ukrainie. Jednym słowem: błyskawiczne przyjęcie wyjętej z parlamentarnej „zamrażarki” ustawy nie tylko dramatycznie pogłębiło podziały w naszym społeczeństwie, lecz także drastycznie obniżyło ranking marki „Polska” na arenie międzynarodowej.

Decyzję o penalizacji dyskusji dotyczącej postaw i zachowań członków narodu polskiego wobec Zagłady Żydów i wydarzeń na Ukrainie Zachodniej (od 1925 roku!) ze zrozumieniem przyjęła Moskwa. Entuzjastycznie odniósł się do niej czeczeński prezydent Ramzan Kadyrow, znany dotąd przede wszystkim z bezwzględnego przestrzegania w republice praw szariatu i prześladowań środowisk LGBT.

Prezydent Duda wszakże zdecydował też o przekazaniu znowelizowanej ustawy do Trybunału Konstytucyjnego. Zwolennicy tezy, że wywołany 25 stycznia kryzys w relacjach Polski z USA i Izraelem (o Ukrainie w tym kontekście raczej się nie wspomina) nie tylko trzeba, ale i można zażegnać bez uszczerbku dla wizerunku rządzącej partii, są przekonani, że nastąpi to już za chwilę.

Oto Trybunał Konstytucyjny – organ formalnie przecież niezależny od PiS – zakwestionuje konstytucyjność ustawy i przedstawi nową jej wersję (wynegocjowaną wcześniej bez świadków z Izraelem). Ambasador Izraela podziękuje polskim władzom za okazaną empatię, a rzecznik Departamentu Stanu pochwali Warszawę za demokratyczną dojrzałość. I po sprawie.

Pierwsza reakcja premiera Benjamina Netanjahu, który wyraził nadzieję, że uda się wypracować kompromis zadowalający obie strony, może wskazywać na przyjęcie takiego właśnie scenariusza. Tym bardziej, że rządowi prowadzenie operacji „wychodzimy z twarzą” niezmiernie ułatwił niemiecki MSZ. W przyjętym w zeszłym tygodniu oświadczeniu nie tylko potwierdzono „wyłączną winę narodu niemieckiego” za realizację Zagłady – zadeklarowano także, że Niemcy zdecydowanie odpowiedzą na każdą próbę obarczania nią Polski. Niezadowolonym z jakichkolwiek zmian wyborcom zostawi się „na pożarcie” Ukraińców bo: po pierwsze, nikt na Zachodzie się o nich nie upomni, a po drugie, i tak nie mogą sobie pozwolić na otwarty konflikt z Warszawą.

Wydawałoby się, że lepszej sytuacji do przezwyciężenia politycznego klinczu nie można sobie wyobrazić. Doskonale rozumiem nadzieje pragmatycznie myślących polityków i publicystów: niezależnie od tego, jakie poglądy reprezentują, zdają sobie sprawę z tego, że obecna sytuacja jest dla Polski skrajnie niekorzystna i sama się nie rozwiąże. Też bardzo bym chciała, żeby tak się ten kryzys w wymiarze międzynarodowym zakończył. I żeby ktoś przytomny – może minister spraw zagranicznych – pojechał jeszcze i do Kijowa.

Problem w tym, że w takie akurat zakończenie trudno mi uwierzyć. Nie sądzę bowiem, że taki jest cel Jarosława Kaczyńskiego. Odpowiedź świata na przyjęcie ustawy, która najprawdopodobniej miała po prostu przykryć „wpadkę”, jaką była reakcja – także wyborców PiS – na reportaż TVN z „urodzin Hitlera”, zdają się go wręcz cieszyć. Oto Polska, wreszcie suwerennie broniąca swojego dobrego imienia, staje się celem ataków zewnętrznych i wewnętrznych sił, które za wszelką cenę usiłują zachować narracyjne status quo, wpojone Polakom wcześniej z użyciem „pedagogiki wstydu”. – Nasi przeciwnicy są potężni – mówi prezes nie bez satysfakcji. – Musimy wytrzymać i obronić polską suwerenność i polskie dobre imię – dodaje. A była premier wzywa wszystkich, z opozycją włącznie, do prowadzenia tej obrony pod skrzydłami PiS. Kto by w takim momencie miał jeszcze czas, by dyskutować o polskich faszystach? „Larum grają”! Oto już nie tylko Bruksela czy Paryż, już nawet nie Kijów i nie Jerozolima – macki wrogów polskiej wolności sięgnęły Waszyngtonu!

Chciałabym się mylić, ale sądzę, że Jarosław Kaczyński nie zaryzykuje nawet 2 proc. poparcia, które mógłby stracić „układając się z wrogiem”. Zwłaszcza, że to „wróg”, którego sam wykreował. On chce wysoko wygrać wszystkie nadchodzące wybory. I rządzić „przynajmniej trzy kadencje”. Nie może sobie zatem pozwolić na liczenie się „ze światem”. Świat zewnętrzny nie jest zdolny zagrozić jego władzy. Odtrąceni zwolennicy nacjonalistów, faszystów i antysemitów to zupełnie co innego. Z nimi będzie można policzyć się już po uzyskaniu większości konstytucyjnej. Wtedy nadejdzie czas, by stali się naprawdę „marginesem marginesów”.

Prezes PiS z całą pewnością nie jest ani faszystą, ani antysemitą. Myślę, że nie jest nawet nacjonalistą. I z przyjemnością się tego – tolerowanego z konieczności, w imię zwycięstwa „dobrej zmiany” – balastu pozbędzie. Tyle, że może być już na to za późno. Demony, które Kaczyński uwalniał dotąd w drodze na szczyt, rzeczywiście prędzej czy później dałyby się opanować. Z wyjątkiem jednego. Antysemityzmu.

Prezes PiS z całą pewnością nie jest ani faszystą, ani antysemitą. Myślę, że nie jest nawet nacjonalistą. I z przyjemnością się tego – tolerowanego z konieczności, w imię zwycięstwa „dobrej zmiany” – balastu pozbędzie. Tyle, że może być już na to za późno

Uchodźcy? Jeszcze w 2015 większość Polaków nie była im przeciwna. Z pomocą Kościoła, szkoły i propagandy można by zmieniać obecne nastroje i przyjąć setkę syryjskich chrześcijan. Europa? Polacy wciąż ją kochają i wciąż boją się otwartej wojny z Brukselą. Spór z nią można – z pomocą tej setki uchodźców i nowych kontraktów wojskowych – próbować wyciszyć. Gorszy sort? Niech sobie dyskutuje w wyznaczonych granicach – limitowanych forach i płatnych kanałach telewizyjnych, których suweren i tak nie ogląda. Ukraina? Po pierwsze, patrz wyżej; po drugie, zawsze można przypomnieć cele polityki śp. Lecha Kaczyńskiego i wykonać jakiś gest tonujący nastroje.

Wesprzyj Więź

We wszystkich wymienionych przeze mnie sprawach powrót do jakiejś formy „normalności” jest możliwy. W przypadku antysemityzmu – już nie. Bo to jest i był prawdziwy polski demon. Choroba nigdy naprawdę niewyleczona. Przekazywana z pokolenia na pokolenie. Drzemiąca nawet w „ludziach łagodnych i dobrych”. Nieustannie karmiąca się wirusem wypieranej ze świadomości winy i wstydu. Bezwiednie lub cynicznie zasłaniająca się wykreowanym przez władze mitem Narodu Sprawiedliwych.

Akcje stosowania przeciw tej chorobie szczepień ochronnych – przynajmniej w najmłodszych pokoleniach, prowadzone w ostatnich kilkunastu latach przez organizacje pozarządowe, a także, co ważne, polski episkopat – wciąż nie objęły, niestety, statystycznej większości społeczeństwa. Nie towarzyszyła im też przemyślana, spójna i skoordynowana polityka któregokolwiek rządu.

W przypadku tego demona nie trzeba było wielu słów, wystarczyło leciutko uchylić drzwi. Nie wiem, kiedy i czy w ogóle zdołamy je zamknąć.

Podziel się

Wiadomość

Jest czymś niesłychanym jak demon antysemityzmu zatruł nasze relacje ze „starszymi braćmi w wierze”. Nie ma chyba żadnego listu Episkopatu gdzie nie powoływano by się na słowa św. Jana Pawła II, ale popularyzacji tego Jego określenia, jakoś sobie nie przypominam. Paradoksalnie (a może nie?) największy realny, choć rzec można bezinteresowny, antysemityzm obserwuję u ludzi uważających się za chrześcijan. Według ich relacji w Polsce niemal wszystko jest „zażydzone” – od klubów sportowych począwszy na śp. arcybiskupie „Żydzińskim” skończywszy. Ja mimo dość uważnego śledzenia otaczającej mnie rzeczywistości nie mam pojęcia, kto jest właścicielem takiej czy innej firmy, oni nie tylko wiedzą kto, ale znają jego czy jej „prawdziwe nazwisko”. W ich ustach słowo „Żyd” dawno przestało określać pochodzenie, a stało się wyzwiskiem – „ty Żydzie”, gdyby mogli to mówiliby nawet z małej litery. Ci którzy mają inne zdanie to „pachołki żydowskie”. Nazwa „Mosiek”, to nieco uładzona i „dobrotliwa” pogarda, dla wciąż tego samego „starszego brata w wierze”. Tego nie da się zracjonalizować, tego nie da się zrozumieć nawet po tym legendarnym pół litrze wódki, to jest obłęd! To trzeba leczyć! Nie twierdzę i nie sugeruję, że taka ma być terapia, ale nieodmiennie przypominają mi się przy tej okazji słowa poety B. Jasińskiego: „Szarych zjadaczy chleba, bić w mordę, jak się nie da przerobić w aniołów” To bardzo pesymistyczny i nie chrześcijański program ratunkowy, obyśmy znaleźli inny.

Rzeczywiście, też nie widzę możliwości odwrócenia sytuacji. Ale jedną z ważnych przyczyn, o których Autorka nie wspomina, jest zablokowanie sposobu komunikacji, w czym znaczny udział mają – no właśnie, mam kłopoty ze określeniem tej grupy osób, bo właśnie może się narażę na zarzuty. Otóż proszę pokazać mi sposób, w jaki mógłbym zająć ciut odmienne stanowisko niż prezentowane przez Autorkę lub p.red.Nosowskiego by nie narazić się na podejrzenia o złą wolę, albo w przypadku niektórych radykałów dialogu o antysemityzm. Więc wielu Polaków, którzy może nie są tak entuzjastycznie nastawieni do wszystkich zagadnień podnoszonych przez stronę żydowską, ale nie chcących mieć nic wspólnego z tymi, co stoją z transparentem „zdejmij jarmułkę, podpisz ustawę” woli w tej sytuacji milczeć. A to właśnie te osoby, a nie środowiska podobne do Więzi, mogłyby mieć daleko większy wpływ na marginalizowanie antysemityzmu. Musiałyby jednak użyć języka „godnościowego”, który jest podejrzliwie traktowany przez media głównego nurtu, więc milczą. W konsekwencji z odrażającym zjawiskiem zostajecie sami na placu boju na własne życzenie czyniąc innym wyrzuty z powodu swojego osamotnienia. Prosiłbym, by p.red.Nosowski nie brał tego do siebie osobiście, ale ja nie czuję się przez Pana reprezentowany w Polskiej Radzie Chrześcijan i Żydów. A chciałbym być przez kogoś o moich poglądach tam reprezentowany, bo samą Radę uważam za koniecznie potrzebną. Nikt się jednak nie odważy „różnić pięknie”, bo będzie niepięknie. Reasumując, pokażcie mi najpierw sposób w jaki mogę się od was różnić bez narażenia się na zarzuty natury etycznej, a chętnie będę popierać wasze działania stojąc mały krok w bok od tego miejsca, gdzie wy stoicie.