Dla wielu osób słowa Modlitwy Pańskiej są jedynymi wersami Pisma, jakie znają. Zapadają im głęboko w świadomość i mogą prowadzić do opacznej wizji Boga. Czy nie nadeszła pora, by dokonać odpowiedniej zmiany w naszej głównej codziennej modlitwie?
Czy papież Franciszek znowu rozrabia, tym razem zmieniając szóstą prośbę Modlitwy Pańskiej? W polskiej wersji – od czasu Wujkowego przekładu Wulgaty – brzmi ona: „I nie wódź nas na pokuszenie”, co przy dosłownym odczytaniu może sugerować, że to Bóg „wodzi nas na pokuszenie”, czyli… kusi nas do złego.
Nie Ojciec, lecz szatan
Słowa utrwalone w odmawianej przez wieki modlitwie różnią się istotnie od tekstu Modlitwy Pańskiej, jaki znajdujemy we współczesnych przekładach Ewangelii z języka greckiego. W Biblii Tysiąclecia czytamy: „I nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie” (Mt 6,13), a w Biblii Poznańskiej: „I nie dozwól nam ulec pokusie”. Oba przekłady brzmią identycznie w innym miejscu, kiedy oddają słowa wypowiedziane przez Jezusa do uczniów w Ogrójcu: „Módlcie się, abyście nie ulegli pokusie” (Łk 22,40.46).
Dla wielu osób słowa Modlitwy Pańskiej są jedynymi wersami Pisma, jakie znają. Zapadają im głęboko w świadomość i mogą prowadzić do opacznej wizji Boga. Czy nie nadeszła więc pora, by dokonać odpowiedniej zmiany w naszej głównej codziennej modlitwie? Postulowało to wielu autorów już od wielu lat, że przypomnę chociażby głośny tekst internetowy Tomasza Ponikły z roku 2015 „Zmieńmy «Ojcze nasz»”.
W grudniu minionego roku nowe sformułowanie („I nie dozwól, abyśmy ulegli pokusie”) weszło w życie w Kościele francuskim. I za takim właśnie rozwiązaniem opowiedział się papież Franciszek, wprawdzie nie w formie oficjalnego dokumentu, lecz w luźnym rozważaniu poświęconym modlitwie „Ojcze nasz”, wygłoszonym na antenie TV2000. Franciszek uzasadnił swoje stanowisko, jak to on, skrótowo, prostym językiem: „To ja upadam, a nie On popycha mnie ku pokusie, aby zobaczyć potem, jak upadłem, bo żaden ojciec tak nie postępuje. Ojciec pomaga, by podnieść się od razu. Tym, kto wodzi cię na pokuszenie, jest szatan, to jego robota”.
Naruszanie tradycji?
Wydawałoby się, że papież nie mówi nic nowego. Już przecież święty Jakub w swoim liście jasno wypowiada się w tej kwestii: „Kto doznaje pokusy, niech nie mówi, że Bóg go kusi. Bóg bowiem ani nie podlega pokusie ku złemu, ani też nikogo nie kusi” (Jk 1,13). Kłopot z właściwym zrozumieniem szóstej prośby w tradycyjnej wersji Modlitwy Pańskiej nazywa po imieniu Katechizm Kościoła Katolickiego (2846), wskazując przy tym na trudności w przekładzie z greki kluczowego terminu peirasmos, który może oznaczać pokusę, ale też próbę, doświadczenie.
Syntetycznym podsumowaniem ostatnio przeprowadzonych dyskusji na ten temat jest świetny artykuł Michała Rycherta „Czy Bóg kusi” („Tygodnik Powszechny” 2018, nr 3). Autor pisze na koniec: „Nawet najpoważniejsze argumenty egzegetyczne muszą wziąć pod uwagę aspekt pastoralny Modlitwy Pańskiej, jej znaczenie i pozycję, jaką zachowuje w życiu chrześcijańskim. Jezus przekazał nam słowa «Ojcze nasz», abyśmy się nimi modlili, a nie abyśmy nad nimi prowadzili uczone dysputy. Dla wielu chrześcijan są to jedyne słowa Pisma Świętego, które znają i recytują. Słowa tej modlitwy powinny zatem wyrażać w sposób czytelny, zrozumiały i jednoznaczny swój właściwy i pełny sens, tak aby bez konieczności uciekania się do fachowej wiedzy egzegetycznej modlący się mógł wyrazić swoją ufność Bogu Ojcu bez podejrzliwości i niepokoju”.
Świat wiary nie zachwieje się, jeśli uściślimy brzmienie jednej linijki w modlitwie „Ojcze nasz”. Tylko musi to zostać zrobione w sposób przemyślany
A jednak, kiedy agencje podały do wiadomości grudniową wypowiedź papieża, oczywiście serwując to jako sensację, od razu pojawiły się – w internecie i w rozmowach prywatnych – głosy, że taka zmiana jest niepotrzebna, a nawet byłaby szkodliwa, bo narusza tradycję. Argument ten zasługuje na uwagę w sytuacji, kiedy Franciszek kontestowany jest przez licznych katolików, świeckich i duchownych, także u nas, w Polsce, właśnie za to, że rzekomo narusza odwieczną tradycję i zaburza ustalony kościelny porządek. „Jeśli poruszymy jedną cegiełkę…” – przestrzegają niektórzy zatroskani o niezmienność całej konstrukcji wiary.
Najpierw warto więc przypomnieć – zwłaszcza katolikom polskim – jak rewolucyjne zmiany wprowadzał nasz święty papież Jan Paweł II. To on przecież zmienił funkcjonujący od wieków schemat modlitwy różańcowej, do trzech części – radosnej, bolesnej i chwalebnej – dodając czwartą, poświęconą kontemplacji tajemnic z życia dorosłego Jezusa, prowadzącego działalność publiczną. Mówiono nam przedtem, że jest w różańcu 150 zdrowasiek, tak jak 150 psalmów, a tu nagle zrobiło się ich dwieście. Świat wiary od tego się nie zachwiał – i nie zachwieje się z pewnością, jeśli uściślimy brzmienie jednej linijki w modlitwie „Ojcze nasz”. Tylko musi to zostać zrobione w sposób przemyślany.
Zgodnie z kontekstem i polszczyzną
Mam w związku z tym pewną propozycję. Modlitwa „Ojcze nasz” znana jest na pamięć przez wszystkich chrześcijan, odmawiamy ją od dziecka w ramach pacierza, recytujemy zbiorowo przy religijnych i rodzinnych spotkaniach, w każdej Mszy świętej – mamy wpojoną jej melodię i dlatego powinna być ona w miarę możności zachowana. Proponowałbym więc dotychczasowe sformułowanie „I nie wódź nas na pokuszenie” zastąpić nowym: „I nie daj nam ulec pokusie”, które wierniej oddaje sens greckiego oryginału, czyni to w żywej i zrozumiałej dla każdego polszczyźnie, a zarazem – co ważne – ma identyczną liczbę sylab i tak samo ustawione akcenty, co stara wersja.
Inne proponowane warianty: „Nie dozwól, abyśmy” czy „Nie zezwól” zawierają czasowniki „dozwalać” i „zezwalać”, które mogą sugerować, że chodzi o sytuację, kiedy Bóg powinien na jakieś nasze postępowanie „nie udzielić zgody” – a takie rozumienie szóstej prośby nie byłoby chyba trafne. Tymczasem sformułowanie „nie daj nam”, kojarzące się z popularnym westchnieniem „nie daj Boże!”, oznacza prośbę do Boga, aby w chwili pokusy, trudnej próby czy doświadczenia (które są przecież nieuniknione) po prostu był przy nas, towarzyszył nam, wspierał nas, pomagał nam – On, miłujący Ojciec i Przyjaciel, wszechmocny w miłości, bogaty w miłosierdzie.
Wiemy, że pokusy muszą przyjść, ale – nie daj, Boże, byśmy im ulegli. Zgodnie z kontekstem, w jakim Jezus wypowiedział słowa tej modlitwy jako wezwanie skierowane do uczniów w Getsemani, nie chodzi tylko o codzienne pokusy, lecz o tę najbardziej niebezpieczną – pokusę sprzeniewierzenia się naszemu powołaniu do uczestnictwa w zbawieniu świata.
Powrót do źródeł
Drugi mój pomysł dotyczy sposobu wprowadzenia tej ewentualnej zmiany w modlitwie „Ojcze nasz” w życie Kościoła i wiernych. Wymagałoby to z pewnością szeroko zakrojonej akcji, ale na początek – decyzji i rozporządzenia Konferencji Episkopatu Polski, wyrażonych uroczyście w formie specjalnego listu pasterskiego, odwołującego się może do idei Bożego miłosierdzia, tak bliskiej ostatnim papieżom: św. Janowi Pawłowi II, Benedyktowi XIV i Franciszkowi. Czy nie byłaby to świetna okazja, by przybliżyć polskim katolikom, tak świeckim, jak i szeregowemu duchowieństwu, wielki program „nawrócenia duszpasterskiego”, głoszony przez papieża Franciszka, chyba nie dość u nas rozpoznany i uznany?
Żyjemy w czasach wielkich i szybkich przemian cywilizacyjnych, które w wielu ludziach budzą poczucie zagubienia, niepewności i lęku. Z tego między innymi biorą się takie postawy jak fundamentalizm religijny, tradycjonalizm, przywiązanie do „starych bukłaków”. Jeden z gigantów teologii XX wieku, współtwórca Soboru Watykańskiego II, dominikanin Yves Congar, mianowany pod koniec życia kardynałem przez Jana Pawła II, tłumaczył, że prawdziwa reforma w Kościele nie polega na powrocie do jakiejś jego poprzedniej, rzekomo idealnej formy, lecz na powrocie do samych źródeł, czyli do Ewangelii. Do Jezusa Chrystusa. Do takiego właśnie nawrócenia duszpasterskiego wzywa nas papież Franciszek. Mamy wielką szansę, Duch Święty dał Kościołowi kolejnego wybitnego papieża! Posłuchajmy go. Pójdźmy w jego ślady.
„I nie daj nam ulec pokusie” – pokusie bierności, zniechęcenia, rezygnacji, zamknięcia się, zadufania w sobie, braku wyobraźni.
Jak niemal wszyscy odmawiałem” Ojcze Nasz” według starej formuły i chociaż zdawałem sobie sprawę z tego o czym napisał Pan, zawsze miałem pewien moralny dyskomfort. To prawda, że przy wnikliwym czytaniu Ewangelii można „wyjść na swoje”, ale kto tę Ewangelię tak wnikliwie studiuje i przeżywa? Nikogo nie oceniając, dobrze podjąć takie działania, które zaowocują lepszym zrozumieniem naszej codziennej modlitwy. Serdecznie pozdrawiam.
Naprawdę jest tak: „Dla wielu osób słowa Modlitwy Pańskiej są jedynymi wersami Pisma, jakie znają. Zapadają im głęboko w świadomość i mogą prowadzić do opacznej wizji Boga.”? A od czego są pouczenia kapłana na każdej Mszy świętej? Homilii, etc.? Poza tym, czy Pan Bóg ni ma prawa wypróbowywać nas, doświadczać? Wierzymy że nie czyni tego ponad nasze siły ale zna nas i nasze słabości ale też w rozmaity sposób stara się z nich wyprowadzać! W jaki sposób mamy dojrzeć, bez tego? To właśnie Pan Jezus jest dla nas w tym wzorem, ponieważ choć sam bez grzechu, to jednak przez Boga Ojca, rozmaicie był hartowany. Na przykład na pustyni a potem, na Krzyżu. Wyrzekamy się tego? Krzyż odrzucamy?
Ręce precz od Modlitwy Pańskiej, podanej przez Tradycję, w oryginale przekazanej nam przez przodków, oczywiście, za pośrednictwem ich dawnych czcigodnych kapłanów.
Sposób, w jaki Franciszek poruszył temat sprzeciwia się wartościom Kościoła otwartego. Zresztą wiele jego wypowiedzi ma charakter apodyktyczny, jakby raz nie chciał być papieżem, a innym razem używa prerogatyw rzędu jakby był papieżem przed soborowym. Nie razi mnie jak wielu tradycjonalistów samo postawienie zagadnienia kształtu Modlitwy Pańskiej – wystarczająca mniejszość katolików stawia ten problem, by go Kościół rozważył. Zresztą w niedawnym liście do kard.Mullera Benedykt XVI napisał, że ostateczne decyzje mają podejmować nie eksperci/teologowie, a politycy/hierarchowie kierując się także aspektami duszpasterskimi! To bardzo nie konserwatywne podejście i wzmacnia argumenty Autora. Ideałem byłoby jednak, gdyby Franciszek postawił pytania, ale nie ujawniał się już na początku dyskusji z własnym poglądem, bo w ten sposób w hierarchicznej organizacji ogranicza wolność dyskusji. Nieprzypadkowo reguły burzy mózgów nakazują, by najważniejszy w hierarchii (ten kto ją zwołał) wypowiadał się na końcu, a najmniej ważny na początku, bo tylko wtedy ten sposób poszukiwania prawdy przynosi optymalne rezultaty. Inaczej inicjator dyskusji w hierarchicznej organizacji sam może utrudniać sobie usłyszenie prawdy, gdy niżsi w hierarchii prędzej ugryzą się w język niż powiedzą coś, co byłoby sprzeczne z poglądem pryncypała zakomunikowanym na wstępie. A nawet gorzej, znajdą się potakiwacze by zapunktować u szefa.
Osobiście pochopnie bym niczego nie zmieniał, bo zaprezentowane argumenty są co najmniej nieoczywiste, począwszy od tekstów oryginalnych (http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,599/q,Modlitwa.Panska.pod.kontrola; jest to publikacja na stronie ateistów, a więc wolnej od naszych bieżących podziałów na katolików od Franciszka i od JPII – prosiłbym zwolenników zmiany zwłaszcza o ustosunkowanie się do argumentu, że użycie słowa „ale” w szóstej prośbie sprzeciwia się jej nowemu brzmieniu). Dopóki piaski egipskie oddają nam kolejne papirusy greckie, badania nad greką nie są zakończone, w związku z tym za lekkomyślne uznałbym fundamentalne zmiany, które za kilkadziesiąt lat mogą stracić jakiekolwiek oparcie, jeśli znajdziemy papirus z użyciem kluczowego słowa w innym kontekście, a więc znaczeniu. Do tego momentu trzeba się trzymać tradycji, bo chociaż niedoskonała, nie ma nic pewniejszego. I już odpieram zarzut, że to jest decyzja o nie dokonywaniu zmiany w Modlitwie. Otóż dlaczego nasze pokolenie rości sobie prawo do odkrycia ostatnich tajemnic Boga i poznania Go całkowicie? To przejaw jakiejś gorączki – jeśli nie dajemy sobie rady z egzegezą fragmentu Pisma, weźmy na wstrzymanie, zostawmy to kolejnym pokoleniom które mogą ku temu mieć lepszą wiedzę, naprawdę, nie musimy wszystkiego rozstrzygnąć za naszego życia. Bóstwo Pana Jezusa zostało dodefiniowane 300 lat po Jego śmierci, Kościół istniał całkiem nieźle bez tej definicji i nic się nie stało, a może nawet stało się dużo dobrego z powodu tamtych sporów, chociaż przyjmowały także brzydką formę. Gdyby Ojcom Kościoła udzieliła się nasza gorączka, pewnie by pomajstrowali przy Piśmie by łatwiej się wierzyło, tak bez wątpliwości. Można też sobie wyobrazić teologię dopuszczającą kuszenie człowieka przez Boga, co wcale nie świadczyłoby przeciw Niemu, jak zakłada Franciszek i Autor w powyższym tekście. Jest to oczywiście teologia skomplikowana i niedomknięta więc wiele bym na nią nie postawił, ale dopuścił do kościelnej debaty (ale Franciszek ograniczył tu pluralizm dyskusji, przynajmniej przez wpisanie jej w schemat „za” czy „przeciw” niemu, co poważnie podcina jej skrzydła).
I żeby być szczerym, czas na nieufność. Obawiam się, że są tacy zwolennicy zmiany, którzy jej chcą dla niej samej. Im więcej zmian w Kościele, nie ważne sensownych czy nie, uzasadnionych czy nie, tym łatwiej w nadziei na odnowę wytrąci się ze stabilności stare struktury, które wygodnie sobie zasiadły na katedrze i tyranizują słabszych jak uczeni w Piśmie. Zgadzam się z diagnozą, ale do takich metod walki o odnowę dopisywać się nie chcę. Kościół potrzebuje odnowy, ale ona nie zależy od takiego czy innego brzmienia szóstej prośby, lub od innych zmian w strukturze, prawie kościelnym, dogmatach etc.
Sprawa jest nawet bardziej skomplikowana, bo jak wiemy według doktryny Bóg nie ma płci, a jednak w Trójcy Świętej występuje w naszym potocznym rozumienu dwóch mężczyzn i Duch…niesie za sobą odpowiedni ładunek.
Wydaje mi się, że dla właściwego rozumienia sprawy konieczne jest sprostowanie pewnej nieścisłości w tekście. Otóż Wujkowy przekład wcale nie brzmi „nie wódź nas na pokuszenie”, tylko „nie wwódź nas w pokuszenie” (eis-enenkes, in-ducas, w-wódź). Jest to więc wierny przekład tekstu łacińskiego, z którego Wujek tłumaczył (a przez to i greckiego) – nie wprowadzaj nas, nie daj nam wejść w pokuszenie (nie daj nam zgodzić się na pokusę). „Nie wódź” (nie kuś) to deformacja przekładu Wujka, najprawdopodobniej spowodowana trudnościami w wymawianiu zbitki ww-.
We Francji w XX w. w użyciu były co najmniej cztery wersje, od „ne nous induisez point” (nie wprowadzaj nas, stare bardzo dosłowne tłumaczenie z łaciny), przez „ne nous laissez pas succomber a la tentation” (nie dopuść abyśmy ulegli pokusie, wersja przedsoborowa), „ne nous soumets pas a la tentation” (nie poddawaj nas pokusie, wersja posoborowa), od niedawna „ne nous laisse pas entrer en tentation” (nie pozwol, abyśmy weszli w pokusę).
Zaproponowane przez Autora „I nie daj nam ulec pokusie” wydaje się rozwiązaniem zgodnym z większością przytoczonych tłumaczeń (pierwotny tekst Wujka i trzy wersje francuskie).