Pamięć Zagłady, która istnieje na wsiach, nie jest tym, co socjologowie nazywają pamięcią wspólną. Jest raczej pamięcią podzieloną, pamięcią poszczególnych ludzi na wsi, a nie pamięcią wsi.
W trzy czwarte wieku po II wojnie światowej zagłada Żydów jest nadal obecna w pamięci polskich wsi i miasteczek. Dotyczy to zarówno centralnego doświadczenia Holokaustu, czyli unicestwienia Żydów przez nazistowskie Niemcy, jak i doświadczenia pobocznego, tj. stosunku miejscowych Polaków do ginących Żydów. Pamięć Zagłady na polskiej prowincji jednak zanika, bo zapisana jest na mało trwałym nośniku – na korze mózgowej, a nie w tekstach kultury.
Taka pamięć ginie wraz z jej nosicielami, jeśli wcześniej nie została komuś przekazana lub spisana. Pamięć Zagłady, która istnieje na wsiach, nie jest tym, co socjologowie nazywają pamięcią wspólną, podzielaną. Jest raczej pamięcią podzieloną, pamięcią poszczególnych ludzi na wsi, a nie pamięcią wsi. Nie jest pamięcią wspólną, ponieważ nie jest podtrzymywana przez komunikację i komemorację: o zagładzie Żydów mało się mówi i nie obchodzi się wydarzeń z nią związanych.
Pamięć jest ciekawa dla niej samej. Jej badaczy interesuje, dlaczego to samo wydarzenie jest tak rozmaicie pamiętane przez różnych ludzi i różne zbiorowości albo dlaczego pamięć jakiegoś wydarzenia zmienia się z biegiem lat lub ze zmianami w społeczeństwie.
To jest ciekawe, ale dla mnie pamięć ważna jest jako źródło wiedzy o przeszłości. Nie można bezustannie kontemplować szyby, w końcu trzeba przez nią spojrzeć na świat lub zajrzeć w zaświaty, jeśli ta szyba jest witrażem (nawet tak pięknym jak w katedrze we Fryburgu). Kilkanaście lat temu podjąłem własną próbę zbadania Zagłady na wsi poprzez dokładne poznanie i zarejestrowanie jej pamięci, ginącej wraz z odchodzącymi ludźmi. Moim drugim celem było uczynić tę wypartą, prywatną, rodzinną, rzadko grupową pamięć o Zagładzie – wiedzą publiczną, wspólną. Chciałem wprowadzić Żydów do pamięci społeczności lokalnej. Próba ta połączyła badanie i działanie. O niej opowiem.
Badanie „z nosem przy ziemi”
Czytałem prace, których autorzy odważnie wypowiadali się o Polakach, czyli o całym społeczeństwie polskim pod okupacją niemiecką, używali dużych kwantyfikatorów i wielkich liczb, ale poszedłem inną drogą. Wskazał ją Émile Durkheim, radząc „Odważnie – ale z metodą!”. Postanowiłem zbadać metodycznie i opisać jeden kawałek dzisiejszej Polski. To musiał być kawałek tak duży, żeby mogło tam wystąpić prawie wszystko, co spotkało Żydów w czasie Holokaustu. I zarazem tak mały, abym mógł go sam ogarnąć, poznać tak dokładnie, jak to może zrobić jeden badacz w ponad pół wieku po wojnie.
Ten kawałek to wiejska okolica – dziesięć wsi w Lubelskiem. Nieco idealizując opis, to miejsce otoczone jest łukiem lasów, cięciwę łuku stanowi szosa Warszawa–Lublin, a w środku cięciwy znajduje się miasteczko Kurów. Przed wojną mieszkało w nim 2700 Żydów, stanowili 56 proc. ludności. W środku tego półkola znajduje się wieś, w której sam się urodziłem. Obszedłszy kilkakroć i objechawszy rowerem tę okolicę, stałem się badaczem jej pamięci, a przez tę pamięć eksploratorem (może „badacz” to słowo zbyt dumne) lokalnej Zagłady oraz relacji chłopi–Żydzi.
To jest fragment tekstu, który ukazał się w kwartalniku „Więź”, zima 2017.