Jak bardzo Kościół ma się „otwierać”? Oczywiście możliwa jest wizja, w której uchylamy drzwi tylko wtedy, gdy ktoś pragnie wejść. Jeśli jednak Kościół ma naśladować sposób, w jaki zbawienie weszło w świat przez działalność Jezusa, to wydaje się, że musi realizować inny nieco model otwartości.
Fragment książki ks. Grzegorza Strzelczyka „Po co Kościół”, Wydawnictwo Więź, Warszawa 2018.
Pisanie o otwartości Kościoła jest rzeczą wielce ryzykowną w obecnym kontekście publicystycznym. Opisywanie rzeczywistości eklezjalnej w kategoriach opozycji „Kościół otwarty” versus „Kościół zamknięty” stało się od jakiegoś czasu na tyle modne, że nie sposób właściwie uwolnić się od konotacji – niekoniecznie wartościowych poznawczo – jakie niesie za sobą ten dialektyczny układ.
Mimo to chciałbym zaprosić Czytelników do takiego myślowego eksperymentu – do pójścia tropem pytań wychodzących bardziej z perspektywy teologicznej (eklezjologicznej) niż kościelno-politycznej. Oczywiście, zupełnie oddzielić się tego nie da. Niemniej warto czasem dać nieco miejsca pytaniu o to, czym Kościół jest, nim popędzimy do odpowiedzi na pytanie, jak się powinno kształtować jego życie.
Nie miejsce tu, rzecz jasna, na kompletną syntezę eklezjologii. Ograniczę się do jednego wątku, za to posiadającego właśnie – moim zdaniem – potężny potencjał syntetyczny. Otóż jednym z podstawowych określeń Kościoła, przyjętych na Soborze Watykańskim II jest pojęcie sakramentu. „Kościół jest w Chrystusie jakby sakramentem, czyli znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności całego rodzaju ludzkiego” – czytamy w pierwszym punkcie soborowej konstytucji o Kościele Lumen gentium. […]
Wydaje się, że jeden z podstawowych wniosków, jakie płyną z idei Kościoła-sakramentu zbawienia, dotyczy jego dostępności. „Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu” (Mt 5,15; z kontekstu bliższego wynika, że „domem” jest „świat”). Żeby znak sakramentalny mógł spełnić swoją rolę, musi docierać do tych, dla których jest przeznaczony. Dopiero wtedy możliwe jest rozpoznanie go, odpowiedź wiary i przyjęcie działania Bożego ukrytego w znaku. Oczywiście ta ogólna zasada domaga się uszczegółowienia.
Jak bardzo, udostępniając zbawienie, ma się Kościół „otwierać”? Oczywiście możliwa jest wizja, w której uchylamy drzwi tylko wtedy, gdy ktoś – już porządnie nawrócony – pragnie wejść. Bo czyż samo istnienie Kościoła nie jest wystarczająco czytelnym znakiem? I jeśli ktoś nie uznaje jego nadprzyrodzonego charakteru, to czyż nie jest w najlepszym wypadku ślepy, a w najgorszym – winny ostatecznego grzechu, bo postradał szansę na zbawienie?
Jeśli jednak Kościół ma naśladować sposób, w jaki zbawienie weszło w świat przez działalność Jezusa, to wydaje się, że musi realizować inny nieco model otwartości. „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają” – to odpowiedź Jezusa na skierowane do uczniów pytanie faryzeuszów: „dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?”. I Jezus kończy jakże gorszącą w ówczesnym kontekście deklaracją: „nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników” (por. Mt 9,10–13). Zachowanie Jezusa jest najwyraźniej znakiem stosunku Boga do grzeszników – o tym mówi cała seria równie gorszących przypowieści, w których poszukiwanie zagubionych jest dla Boga wyraźnie ważniejsze niż nagradzanie sprawiedliwych. Właśnie po to, by dać szansę na nawrócenie, Jezus idzie do grzeszników, gdy jeszcze są oni grzesznikami. Nawrócenie okazuje się zaś raczej owocem spotkania, a nie jego wstępnym warunkiem.
Znakomicie ilustruje tę dynamikę znana Łukaszowa scena z Zacheuszem (por. 19,1–10). Pierwotnym motorem jego działania wydaje się ciekawość. Decyzja Jezusa jest dla niego zaskoczeniem i wzbudza zgorszenie otoczenia: „do grzesznika poszedł w gościnę”. Łukasz nie zapisuje żadnych słów Jezusa, które byłyby napomnieniem czy wezwaniem do nawrócenia – jakby samo spotkanie miało decydujące znaczenie dla przemiany, jaka w celniku się dokonała. Jezus konkluduje tylko: „Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło”.
Fragment książki ks. Grzegorza Strzelczyka „Po co Kościół”, Wydawnictwo Więź, Warszawa 2018.