Co jest, a co już nie jest ikoną? Czy można za ikonę uznać prace abstrakcyjne? Do takich pytań skłania wystawa „Granice ikony”, która do 22 grudnia trwa w warszawskiej Galerii Bohema.
„Granice ikony” – tak sformułowany tytuł wystawy sugeruje, że pojawi się przed nami pytanie: co jest, a co już nie jest ikoną? I faktycznie nasuwa się ono, gdy od rosyjskich XIX-wiecznych ikon przechodzimy do prac powstałych w ostatnich latach podczas Międzynarodowych Warsztatów Ikonopisów w Nowicy. Spotkania te, wokół których zgromadziło się już dość stałe środowisko twórców, sprzyjają poszukiwaniom współczesnego języka dla sztuki ikony. Efekty mogą być zaskoczeniem dla tych, którym ikona kojarzy się z wtórnością wymuszaną przez kanon.
Ukraińska sztuka ma za sobą długie doświadczenie poszukiwania własnego języka ikony, w tym podjęte w pierwszych trzech dziesięcioleciach XX wieku próby włączenia do ikony elementów sztuki zachodnioeuropejskiej. W znacznej mierze o specyfice nowickiego środowiska decydują właśnie artyści pochodzący z Ukrainy. Istotną wartość wnoszą jednak do kręgów Nowicy także polscy twórcy, jak Greta Leśko, sięgająca po znane z dzieł Jerzego Nowosielskiego zabiegi geometryzacji, omijająca jednak przy tym pułapkę jałowego naśladownictwa.
Pytanie o granice ikony szczególnie mocno wybrzmiewa wobec prac całkowicie rezygnujących z figuracji. Elementy abstrakcji zawsze były w ikonie obecne, podporządkowane jednak pozostawały przedstawieniu postaci Chrystusa, Maryi czy też świętych. W teologii chrześcijańskiej silnie podkreślany jest związek ikony z tajemnicą Wcielenia – przyjścia Chrystusa w ludzkim ciele. Wiele mówi się w tym kontekście także o kontemplacji obrazu Bożego w człowieku.
Czy wobec tego prace znacznie wychylające się ku abstrakcji bądź też czysto abstrakcyjne mogą być nazwane ikoną? Dzieło jednego z ojców abstrakcji, Kazimierza Malewicza, „Czarny kwadrat na białym tle” podczas wystawy futurystycznej w Petersburgu w 1915 roku umieszczono wysoko w rogu sali, niczym ikony w prawosławnych domach. Czy można obraz ten uznać za ikonę apofatyczną, wyraz teologii negatywnej, która wobec wielkości Boga stale przypomina, że wszystko, co możemy o Nim powiedzieć, to jeszcze stale za mało i która zamiast słów wybiera milczącą kontemplację?
Jeśli jako ikony traktować prace Marii Iwaniuty, a zwłaszcza zupełnie już oderwane od figuracji obrazy Krzysztofa Sokołowskiego, to jako ikony apofatyczne właśnie. Nie musi to być w żadnym razie ich umniejszeniem. To chyba teologia negatywna, świadomość stanięcia wobec Kogoś niepojętego i niepoznawalnego oraz potrzeba minimalizmu dającego możliwość wyciszenia jest dziś najbliższa tęsknotom współczesnego człowieka.
Do pytania o granice ikony warto wracać. Nie po to, by do kolejnych prac podchodzić z cenzorskimi nożycami, ale by móc sztukę tę odbierać głębiej i bardziej świadomie.
„Granice ikony”, Galeria Bohema, ul. Żurawia 24 lok. 6, Warszawa, 8-22 grudnia 2017 r.