Maria z Nazaretu jest przypomnieniem tego, kim był człowiek sprzed upadku, zanim zaczął doskonalić grzech.
Jeżdżąc samochodem, słucham radia. Ostatnio usłyszałem rozmowę z młodym polskim reżyserem filmów animowanych – którego nazwisko mi nic nie mówiło – Tomaszem Popakulem. Opowiadał o swojej produkcji pt. „Czerń”, która miała być zaprezentowana na kolejnym festiwalu filmowym z dużą szansą na nagrodę. Film ten powstał w Japonii i z japońskimi dialogami – to ważny szczegół. Nie oglądałem go, opieram się tylko na tym, co powiedział w wywiadzie reżyser.
Dwoje japońskich kosmonautów – kobieta i mężczyzna tracą kontakt z ziemią, gdzie właśnie zaczyna się ostateczny, apokaliptyczny kataklizm nuklearny. Ziemia się kończy. Wszystko, co mogą teraz zrobić, to oglądać grzyby atomowe na powierzchni planety. Po orbicie ziemskiej dryfują „ostatni ludzie”. Jak powiedział sam twórca, są „odwrotnością Adam i Ewy. Tak jak byli pierwsi ludzie, ci być może są ostatni”.
Ten obraz „ostatnich ludzi” siłą rzeczy kojarzy nam się z rajem i „pierwszymi ludźmi”, czyli z Adamem i Ewą. W dzisiejszym czytaniu spotykamy ich już, „gdy Adam zjadł owoc z drzewa zakazanego”, a więc po upadku. Ci „ostatni ludzie” z japońskiej stacji kosmicznej są świadkami tego, co jest skutkiem owego pierwszego upadku, który nazywamy grzechem pierworodnym, są świadkami tego, do czego, on doprowadził. Podczas dyskusji po jednej z konferencji, której tematem była przyszłość człowieka coraz bardziej uwikłanego w technologię, ks. Bp Paweł Socha powiedział, że wszystko to jest „doskonaleniem grzechu”. Daleki jestem od tak generalnej konkluzji – że wszystko, cała technologia, cały cywilizacyjny rozwój to „doskonalenie grzechu”, ale trudno zaprzeczyć, że dzięki samemu człowiekowi grzech się „udoskonala”. Przecież dzięki technologii kradniemy więcej, zabijamy okrutniej i precyzyjniej, zdradzamy bardziej przemyślnie, kłamiemy w bardziej zawoalowany sposób, dokonujemy samozagłady w bardziej wyszukany sposób, o czym przekonywał nas wiek XX i chyba niewiele się z niego nauczyliśmy.
„Miał być lepszy od zeszłych nasz XX wiek” – pisała Szymborska. I nie zanosi się, by lepszy był ten, który się już zaczął – XXI. „Bóg miał nareszcie uwierzyć w człowieka / dobrego i silnego, / ale dobry i silny / to ciągle jeszcze dwóch ludzi”. A temu silnemu bliżej do zła niż do dobra. Wracając z pielgrzymki do Birmy i Bangladeszu, papież Franciszek powiedział: „Jesteśmy na granicy legalności posiadania i użycia broni nuklearnej, bo dzisiaj przy tym tak wyrafinowanym arsenale nuklearnym istnieje ryzyko zniszczenia ludzkości lub przynajmniej jej części”. Świat nigdy nie był tak blisko samozagłady. Udoskonaliliśmy grzech. I wciąż go udoskonalamy.
To w kontekście takiej kondycji świata i nas samych Kościół stawia nam dzisiaj przed oczami obraz Maryi Niepokalanie Poczętej. Mówienie o tej niezwykłej kobiecie – Marii z Nazaretu, która została poczęta bez grzechu i – co więcej – mimo narodzenia dziecka, pozostała dziewicą, łatwe nie jest. Już sama terminologia mówienia o Maryi w kontekście dzisiejszej uroczystości nie jest prosta do przyswojenia. Sformułowany w 1854 roku dogmat, głosi, że Maryja „została zachowana jako nietknięta od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego”. Przymiotnik „niepokalana”, którego używamy do opisu jej stanu, dzisiaj jest archaiczny i chyba pojawia się tylko w odniesieniu do Matki Bożej. Poza tym wywołuje raczej uśmiech i zażenowanie niż zrozumienie. Takie słowa jak „kalać” – a od tego przecież pochodzi słowo „niepokalana” – czy „zmaza grzechu” brzmią nam daleko i obco.
Mówienie o tej niezwykłej kobiecie łatwe nie jest
A co nam mówi dogmat? Że – z jednej strony – Maryja jest kobietą jak wszystkie kobiety i człowiekiem jak wszyscy ludzie. Ale – z drugiej strony – nosi w sobie inność, ponieważ urodziła się bez skazy, z którą rodzimy się wszyscy. Urodziła się bez skłonności do grzechu. I właśnie dlatego – mimo, że porodzi syna – będzie mogła pozostać dziewicą. I właśnie dlatego – mimo, że miała śmiertelne i cierpiące ciało – będzie mogła z ciałem i duszą po swej śmierci zostać wzięta do nieba. Bo jest – jak mówi dzisiaj do niej anioł – pełna łaski, łaską wypełniona – chciałoby się powiedzieć – po brzegi, tak że nie ma miejsca na grzech i jego skutki.
Kim więc jest Maryja Niepokalanie Poczęta? Jest – jeśli można tak powiedzieć – „wspomnieniem z raju”. Jest przypomnieniem tego, jaki prawdziwie był człowiek zanim upadł. Ona jest przypomnieniem tego, kim był człowiek sprzed upadku, zanim zaczął doskonalić grzech. Człowiek, który żył w doskonałej harmonii duszy i ciała, nietargany namiętnościami, niepoddany jeszcze złu. Kościół stawia nam dzisiaj Niepokalaną nie tylko jako „wspomnienie” z raju, ale także jako przypomnienie tego, jaka jest prawdziwa norma człowieczeństwa. To nie ona, nie Maryja jest „inna” od nas wszystkich. To my jesteśmy „inni” od niej. Ona jest wzorem człowieczeństwa przypomnianym nam przez Boga. To ona podpowiada nam, jak być bardziej człowiekiem.
Bł. Pius IX ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu w roku 1854, a już 4 lata później, w święto Zwiastowania Maryja objawiła się Bernadetcie Soubirous w nikomu jeszcze wtedy nieznanej, niewielkiej miejscowości na południu Francji – Lourdes. „Ja jestem Niepokalane Poczęcie”, tymi słowami Matka Boża przedstawiła się dziewczynce na jej ponawiane czterokrotnie pytanie „o imię Pani”.
Ks. Janusz St. Pasierb tak pisał o Lourdes – wielkim sanktuarium Niepokalanej: „Posłannictwo Lourdes jest zwrócone bardziej do zdrowych niż do chorych. […] Chorych jest tu gruncie rzeczy niewielu – zaledwie 1,5 proc. przybywających, i chyba bardziej niż o nich idzie tutaj o fizycznie zdrowych, których ta nieliczna garstka ambasadorów cierpienia i nędzy, mniejszych i większych od swoich klęsk, milcząc uczy. Największe cuda Lourdes są niewidzialne. Dla mnie największym cudem Lourdes jest to, że nie ma tam samobójstw z rozpaczy, że ludzie wracają stamtąd z odwagą, która pozwala dalej żyć chorobą, cierpieć i umierać jak człowiekowi przystoi”.
Nasz świat niekoniecznie skazany jest na „ostatnich ludzi”, którzy z wysokości kosmosu będą oglądać ostateczną zagładę ludzkości. Są na tej ziemi miejsca, którym bliżej do raju, miejsca, które o nim przypominają. Tam rodzą się „pierwsi ludzie”. To nie muszą być sanktuaria. To mogą być nasze domy, parafie, wspólnoty, miejsca pracy, życia i mijania się. A nie trzeba wiele.
Tydzień temu, w I niedzielę adwentu Kościół modlił się: „abyśmy przez dobre uczynki przygotowali się na spotkanie przychodzącego Chrystusa”. „Dobre uczynki” (bona opera) to nie tylko to, co ksiądz zwykł zadawać za pokutę dzieciom. Chodzi o coś więcej. Chodzi o dobre czyny, chodzi o dobroć naszych czynów. Nie trzeba zbyt wiele, by ocalić świat i aby bliżej nam było do pierwszych, a nie do ostatnich ludzi. Wystarczy doskonalić dobro, a nie zło.