Zima 2024, nr 4

Zamów

Tragedia Gabriela Narutowicza

Gabriel Narutowicz. Fot. NAC

Narutowicz był propozycją kandydowania na urząd prezydenta zaskoczony, a jednocześnie przerażony.

Głównym zadaniem pierwszego Sejmu odrodzonej Polski było uchwa­lenie konstytucji. Po jej uchwaleniu w marcu 1921 r. nasunęło się pyta­nie: jak długo Sejm ten będzie jeszcze funkcjonował. Odpowiedź dała ustawa z dnia 18 maja 1921 roku, na mocy której przedłużono okres kadencji Sejmu ustawodawczego i funkcji Naczelnika Państwa do czasu ukonstytuowania się nowych władz, tj. pochodzących z wyborów na podstawie nowej konstytucji izb ustawodawczych (Sejm i Senat) i przez nie wspólnie wybranego prezydenta Rzeczypospolitej. Nastąpiło to jesie­nią 1922 roku, a do tego czasu władzę ustawodawczą stanowił Sejm, wybrany w 1919 roku, natomiast władza wykonawcza leżała w gestii rządu i Naczelnika Państwa.

W wyborach w 1919 roku odniosła sukces prawica, której trzonem był Związek Ludowo-Narodowy, jak siebie po pewnej reorganizacji przemianowała Narodowa Demokracja (endecja). Niedługo jednak nim się cieszyła.

Już w 1920 roku, na skutek rozłamów w klubach poselskich, nastąpiło poważne osłabienie prawicy, a wzmocnienie grup centrowych, które uzyskały absolutną większość w Sejmie.

Zmiany gabinetów

Konsekwencją płynności struktury partyjnej Sejmu były kolejno przychodzące po sobie gabinety: Witosa, Ponikowskiego, Śliwińskiego, Korfantego i Nowaka. Wszystkie one miały charakter centrowy. Niektóre z nich korzystały z mniejszego czy większego poparcia umiarkowanej lewicy robotniczej (PPS) i chłop­skiej („Wyzwolenie”).

Języczkiem u wagi okazał się w tych warunkach Klub Pracy Konstytucyjnej, skupiający pochodzących z tych terenów Galicji, gdzie w 1919 r. wybory nie mogły się odbyć, posłów z dawnego parlamentu austriackiego, głównie konserwatystów, oraz kilku demo­kratów mieszczańskich.

Nie tylko jednak w wahaniach grup posel­skich tkwiło źródło owych częstych zmian gabinetów ministrów. Równie ważnym momentem stały się tarcia, między legislatywą a egzekutywą oraz stosunek Naczelnika Państwa – Józefa Piłsudskiego – do poszcze­gólnych premierów. Piłsudski starał się narzucać swoją wolę zarówno Sejmowi, jak i rządowi. Tak np. konflikt, jaki wywiązał się między Piłsudskim a Ponikowskim, spowodował ustąpienie rządu Ponikowskiego.

Korzystając wówczas z okazji wywołanego przez siebie przesilenia, Naczelnik postanowił rozszerzyć swoje uprawnienia kosztem ogranicze­nia uprawnień izby poselskiej. W tym celu przewlekał kryzys rządowy przez wysuwanie wątpliwości co do terminów prawnych, użytych w Ma­łej Konstytucji. Sejm usunął je uchwałą z dnia 16 marca 1922 roku. Zgodnie z tą uchwałą Naczelnik posiadał prawo inicjatywy, ale w przy­padkach, gdy z niego nie skorzystał lub Sejm z nią się nie zgodził, inicjatywa przechodziła na organ Sejmu – Komisję Główną. Zajęcie takiej postawy przez izbę wobec Piłsudskiego świadczyło o tym, że Sejm był zdolny przeciwstawić się naciskom ze strony naczelnej władzy wyko­nawczej. Przeciwstawienie się Naczelnikowi nie było rzeczą łatwą, gdyż cieszył się on autorytetem u szerokich rzesz narodu, miał posłuch u po­ważnej części posłów, wywierał znaczny wpływ na rząd. Nie bagatelną też rzeczą były zakulisowe niejako wpływy Piłsudskiego w rozmaitych ugrupowaniach politycznych lewicy i częściowo centrum.

Piłsudski starał się narzucać swoją wolę zarówno Sejmowi, jak i rządowi

Po dymisji rządu Ponikowskiego, Piłsudski nie chciał skorzystać z prawa inicjatywy, gdyż czuł się dotknięty faktem utworzenia Komisji Głównej, z którą nie zamierzał współzawodniczyć. Kiedy jednak Ko­misja zwróciła się z prośbą do Naczelnika, aby skorzystał z prawa ini­cjatywy, misję tworzenia rządu powierzył Arturowi Śliwińskiemu.

Ten historyk i publicysta, od lat już należący do grona najwierniejszych zwolenników Piłsudskiego, reprezentant tradycji lewicowo-niepodległościowej, nie był związany z żadnym większym ugrupowaniem politycz­nym. Toteż gabinet Śliwińskiego utrzymał się zaledwie kilka dni. Jego upadek był poważnym sukcesem politycznym Narodowej Demokracji, która dążyła do objęcia władzy. Przeciwko rządowi Śliwińskiego prawica wysunęła następujące zarzuty: jest emanacją poczynań Piłsudskiego, nie­zgodnych z konstytucją, nie poczynił on bowiem zastrzeżeń przeciwko wydawaniu przez Naczelnika orędzi bez kontrasygnaty odpowiedzialnych ministrów, nadto pierwsze kroki rządu zaznaczyły się szeregiem nieuzasadnionych konfiskat czasopism.

Następcą Śliwińskiego został Wojciech Korfanty, kandydat prawicy, opromieniony w pewnych kołach sławą wieloletniego bojownika o odro­dzenie narodowe Śląska, znany z odważnych wystąpień w obronie pol­skości w parlamencie niemieckim i sejmie pruskim, wreszcie ostatnio polski komisarz plebiscytowy na Śląsku i jeden z przywódców powstań śląskich. Po swoim wyborze przez Komisję Główną oznajmił on Pił­sudskiemu, iż przystępuje do tworzenia rządu, na co w odpowiedzi Naczelnik oświadczył marszałkowi Sejmu, że w pracy tej udziału nie weźmie, czyli odmówił podpisania nominacji. Wówczas Narodowa

Demokracja zgłosiła wniosek o votum nieufności dla Piłsudskiego. Wnio­sek ten rozbił niedawno utworzoną większość, tym samym stał się przy­czyną upadku gabinetu Korfantego.

Komisja Główna zwróciła się więc do Piłsudskiego o ponowne podjęcie inicjatywy w rozwiązaniu kryzysu. Naczelnik wysunął na stanowisko Prezesa Rady Ministrów profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, zbliżonego do kół zachowawczych, Juliana Nowaka. Rząd Nowaka przetrwał przez okres wyborów parlamentar­nych do czasu ukonstytuowania się nowych władz.

Nowy parlament został otwarty 28 listopada 1922 roku. Jego skład polityczny przedstawiał się następująco: prawica uzyskała 28 proc. manda­tów, centrum otrzymało 29,9 proc., lewica zebrała 22,1 proc. man­datów, mniejszości narodowe wywalczyły 20 proc.

Do głównych zadań tego parlamentu miało należeć uregulowanie finansów państwa, zaś pierwszym jego aktem wielkiej doniosłości był wybór prezydenta. Wobec zainteresowania całego społeczeństwa sprawą wyboru nowej głowy państwa problem uregulowania finansów zszedł na razie na dalszy plan.

Kandydatury

Dyskusję zaostrzył brak kandydata na stanowisko prezydenta, cieszącego się powszechnym autorytetem na prawicy i le­wicy. Kandydat pierwszej – hr. Maurycy Zamoyski, wielki obszarnik, mimo prawego charakteru i zasług dla Polski, stanowił wyzwanie rzu­cone lewicy. Na jego osobę nie mogło wyrazić zgody nawet społecznie umiarkowane stronnictwo chłopskie – Polskie Stronnictwo Ludowe „Piast”.

Piłsudski długi czas milczał, nie wiadomo więc było, czy przyj­mie propozycje lewicy i części centrum kandydowania na stanowisko prezydenta. Wreszcie 4 grudnia odbył on konferencję z przedstawicielami stronnictw, które zamierzały go poprzeć i oświadczył, iż rezygnuje z kandydowania, ponieważ ze stanowiskiem prezydenta wiążą się zbyt wąskie uprawnienia, co uniemożliwia realną pracę.

Piłsudski, odmawiając przy­jęcia kandydatury, radził wysunąć kogoś innego. Podobno – jak twierdzi Marek Ruszczyć – napomykał o kandydaturze Witosa, Wojciechow­skiego, Rataja. Natomiast nazwiska Narutowicza nie wymienił. Z kolei Andrzej Ajnenkiel jest zdania, że Piłsudski sugerował wybór osoby będącej poza nawiasem rozgrywek partyjnych, skłonnej do kompromi­sów. Mówiąc o przymiotach przyszłego prezydenta, miał prawdopodob­nie na myśli byłego premiera i przywódcę chłopskiego Wincentego Wi­tosa. Kiedy zaś kandydaturze Witosa sprzeciwiło się PSL „Wyzwolenie”, zaproponował kandydaturę swego sprzed wielu lat towarzysza konspi­racji politycznej w PPS, później wybitnego działacza spółdzielczego, aktualnie zaś ministra spraw wewnętrznych, Stanisława Wojciechow­skiego. Nazwisko Narutowicza Ajnenkiel pominął milczeniem. Można domyślić się więc, że Piłsudski pominął je przy wymienianiu kandydatur na stanowisko prezydenta.

Zdolny uczony kandydatem

Odmowa Piłsudskiego stawiała w szczególnie trudnej sytuacji PSL „Wyzwolenie”. Na parę dni przed wyborami to wpływowe stronnictwo nie miało swojego kandydata na prezydenta. W tej sytuacji Stanisław Thugutt, jeden z przywódców PSL „Wyzwolenie”, wpadł na pomysł wysunięcia kandydatury Gabriela Narutowicza, ówczesnego ministra spraw zagranicznych. W pewnych okolicznościach mogło to okazać się zręcznym posunięciem taktycznym. Ów kandydat bowiem, zdolny i znany inżynier i uczony, zdobył sobie w ciągu lat pobytu w Szwajcarii euro­pejską sławę w kołach technicznych i znaczny majątek osobisty. Do kraju powrócił na wezwanie rządu, by służyć swymi umiejętnościami ojczyźnie, z poważną szkodą dla swych materialnych interesów osobi­stych.

Jako człowiek w zasadzie nie związany z żadną partią polityczną, Europejczyk w każdym calu, mógł – przy pewnym poparciu – uzyskać sporą popularność, szczególnie w sferach parlamentarnych. Miał zatem poważne szanse na zwycięstwo w Zgromadzeniu Narodowym, jak według konstytucji nazywało się owo ciało wyborcze, powstałe z połączenia Sejmu i Senatu, które dokonywało wyboru prezydenta.

Sam kandydat propozycją był zaskoczony, a jednocześnie przerażony. Po wizycie Thugutta wybrał się do Piłsudskiego, aby zasięgnąć u niego rady w kwestii przyjęcia względnie odrzucenia propozycji. Piłsudski – jak przypuszcza Ruszczyć – prawdopodobnie radził nie przyjąć propozycji. Tenże autor jest zdania, że dla Piłsudskiego kandydatura Narutowicza była przykrą niespodzianką, gdyż obawiał się on tak silnej indywidualności, a dodajmy również – i demokratycznych poglądów na formy i metody rządzenia, jakie ów niepożądany dla przyszłego dyktatora Polski kan­dydat na prezydenta wyniósł ze swych obserwacji życia politycznego na Zachodzie, w szczególności w Szwajcarii.

Toteż Naczelnik Państwa poczuł się, najprawdopodobniej, nie tylko dotknięty niewczesną inicja­tywą częściowo mu przychylnego Thugutta, lecz zarazem zaniepokojony w swych rachubach politycznych. Zareagował więc energicznie – na­kazał „swoim ludziom”, a miał ich w niejednym stronnictwie i klubie parlamentarnym, aby popierali Wojciechowskiego. Dowiedzieli się o tym i przeciwnicy Piłsudskiego.

Ostatecznie po dyskusjach i przetargach między klubami wysunięto pięć kandydatur na stanowisko prezydenta: Narutowicz z ramienia PSL „Wyzwolenie”, Daszyński z ramienia PPS, Baudouin de Courtenay z ra­mienia mniejszości narodowych, Wojciechowski z ramienia PSL „Piast” i hr. Zamoyski – prawicy. W tej sytuacji zaważyły – jak się wy­daje – pewne wpływy antypiłsudczykowskie w obrębie lewicy parla­mentarnej, przede wszystkim w PPS.

W rezultacie po czwartej turze głosowania na placu boju pozostali dwaj kandydaci: Narutowicz i Zamoyski. Już przed ostatnią turą wyborów prawica podjęła kroki, które miały na celu uniemożliwienie wyboru pierwszego z nich. Usiłowała wywołać awanturę w Zgromadzeniu Narodowym, groźbami chciała skło­nić posłów mniejszości narodowych do oddania głosów na jej kandydata. Zwyciężył jednak Narutowicz, posłowie chłopscy nie mogli opowiedzieć się za jednym z największych w Polsce obszarników.

Przegrana prawicy

Przegraną swego kandydata odczuły ugrupowania prawicowe jako poważną porażkę na drodze do przejęcia władzy w kraju. Wyniki głoso­wania w Zgromadzeniu Narodowym (9.XII.1922 r.), przede wszystkim głosy posłów z PSL „Piast” oddane na Narutowicza, oznaczały zachwia­nie się montowanego właśnie bloku prawicowo-centrowego – przy­szłego Chjeno-Piasta – którego pierwszymi sukcesami, a zarazem waż­nymi krokami ku dominacji politycznej był wybór przed kilku dniami Wojciecha Trąmpczyńskiego na stanowisko marszałka Senatu i Macieja Rataja na stanowisko marszałka Sejmu. Zgodnie zaś z konstytucją mar­szałek Sejmu był zastępcą prezydenta, w przypadku kiedy tego ostat­niego zabrakłoby na skutek losowych wydarzeń.

Wydawało się, że wielka kombinacja taktyczno-polityczna leży w gruzach. Antagonizmy społeczne nagle przeciwstawiły sobie w gmachu przy ulicy Wiejskiej ziemian i związanych z nimi interesami przemysłowców – chłopom. Osoba świeżo wybranego prezydenta mogła doprowadzić do innych aliansów politycznych bądź przynajmniej poważnie utrudnić marsz prawicy do władzy.

Akcja znieważania prezydenta

Rozpoczęła się więc akcja, której celem było usunięcie przeszkody na drodze do władzy. Głównym argumentem, rzuconym na szalę agitacji, był protest przeciw temu, że o wyborze prezydenta zadecydowały mniej­szości narodowe, głównie Żydzi. Rozpalając nastroje antysemickie, sta­rano się wykazać społeczeństwu, iż elekt jest narzędziem w ich ręku. Akcja skierowana przeciwko Narutowiczowi przybierała na sile, zmobili­zowano przeróżne stowarzyszenia, wyprowadzono na ulicę uczniów, włączyła się do kampanii prasa, dostarczając podjudzających artyku­łów.

Szczególnie ostro i w niewybredny sposób atakował Prezydenta Sta­nisław Stroński na łamach „Rzeczypospolitej”.

Brak reakcji rządu na ekscesy tłumu, podnieconego przez endecję, rozzuchwalały go i zachęcały do dalszych wystąpień. Wystąpienia te przybrały szczególnie ostrą, nieprzyzwoitą formę w dniu 11 grudnia 1922 roku, w dniu zaprzysiężenia Prezydenta. Celem ich było niedo­puszczenie do zaprzysiężenia. Realizacja tego planu mogła nastąpić przez uniemożliwienie Narutowiczowi dostania się do gmachu Sejmu lub przez zdekompletowanie posiedzenia Zgromadzenia Narodowego. Chwycono się obu sposobów.

Zanim jeszcze doszło do wypadków ulicznych, próbowano w inny sposób uniemożliwić przysięgę. O godzinie 10 przybyła do marszałka Sejmu delegacja prawicy i oznajmiła, że Narutowicz stwierdził w Szwajcarii, iż jest bezwyznaniowy, i że w tej sytuacji zło­żenie przez niego przysięgi będzie świętokradztwem. Na to Rataj odpo­wiedział, że sam fakt składania przysięgi przekreśla dawniejsze zgłoszenie bezwyznaniowości i nie może być mowy o zbrodni. Kroki ze strony prawicy nie odniosły skutku, Narutowicz złożył przysięgę podczas posie­dzenia Zgromadzenia Narodowego.

Bezpośrednio po zaprzysiężeniu wywiązała się bójka w gmachu Sejmu między posłami lewicy i prawicy. Bójkę tę udało się zażegnać marszał­kowi Sejmu. Na ulicy gromadziły się tłumy, wielu zebranych pytało: „Narutowicz – Żyd czy nie?”. Prezydenta znieważano i lżono. Piłsudski, korzystając z zamieszek, w dniu 11 grudnia wieczorem, na posiedzeniu Rady Ministrów, zwracał się z pytaniem: czy jest jeszcze Naczelnikiem Państwa, a następnie prosił o władzę, strasząc zamachem prawicowym i wojną domową. Za cenę uzyskania specjalnych pełnomocnictw obie­cywał uspokoić ulicę. Za kilka dni (14 grudnia) prośbę tę ponowił. Znowu bezskutecznie.

Mimo że prezydent przejął władzę od Piłsudskiego i przystąpił do pełnienia swoich funkcji, demonstracje trwały w dalszym ciągu. „Gazeta Poranna” pisała: „ludność polska prowokacji tej nie zniesie”. Stron­nictwa Chrześcijańskiego Związku Jedności Narodowej oświadczyły, iż podejmują stanowczą walkę o narodowy charakter państwa polskiego, zagrożony tym wyborem.

Hańba zabójstwa

Finałem tej akcji, inicjowanej przez prawicę, było zabójstwo w dniu 16 grudnia 1922 r. Narutowicza, człowieka wiel­kiego umysłu i ducha, który jako uczony przyniósł Polsce sławę, a jako prezydent mógł uzdrowić jej życie wewnętrzne oraz pomyślnie ułożyć stosunki zagraniczne. Zabójstwo to, dokonane przez zacietrzewionego fanatyka Eligiusza Niewiadomskiego, po dziś dzień okrywa hańbą fak­tycznych inspiratrów – obóz reakcji polskiej.

W tym miejscu zadać należy pytanie: dlaczego pozwolono zginąć pierwszemu prezydentowi odrodzonej Polski? Odpowiedź na nie dać może rozstrzygnięcie kwestii: komu on przeszkadzał? Nie ulega naj­mniejszej wątpliwości, że Narutowicz utrudnił dojście do władzy tzw. stronnictwom narodowym. Zmierzająca do uchwycenia władzy w Polsce endecja i jej poplecznicy z kół klerykalnych, obszarniczych i kapitali­stycznych, szermując hasłami patriotyzmu i antysemityzmu, zdołali pod­judzić najciemniejsze kołtuństwo do pożałowania godnych, kompromitujących Polskę i naród polski w świecie wystąpień przeciwko legalnie wybranemu przez demokratyczne Zgromadzenie Narodowe pierwszemu prezydentowi odrodzonego państwa.

Piłsudski obawiał się indywi­dualności, jaką reprezentował Narutowicz

Zastanawia jednak bierność i brak zdecydowania w obozie lewicy i ugrupowań demokratycznych, które oddały Narutowiczowi fotel prezydenta. Złożyło się na to szereg przyczyn, a m. in. także fakt, że Józef Piłsudski, cieszący się ciągle dużą popularnością wśród lewicowych odłamów opinii publicznej, nie był – wiele na to wskazuje – zachwycony wyborem tego kandydata. Piłsudski w okresie sprawowania funkcji Naczelnika Państwa dążył do wywie­rania zdecydowanego wpływu na Sejm i rząd, a odmówił przyjęcia kandydatury na stanowisko prezydenta, gdyż – jak oświadczył – z god­nością tą wiążą się zbyt małe uprawnienia.

Od marca 1922 r. do wyboru prezydenta między endecją a Piłsudskim doszło do kilku ostrych starć merytorycznych i personalnych. W tej sytuacji mogłoby się zdawać, że zwycięstwo kandydata lewicy Piłsudski winien przyjąć z radością. Tak jednak nie było. Obawiał się on indywi­dualności, jaką reprezentował Narutowicz. Słuszne, ale tylko w ograni­czonym zakresie, wydaje się stwierdzenie Ruszczyca: „W grudniu 1922 r. nie było jeszcze warunków do obalenia konstytucji i sięgnięcia po wła­dzę drogą przewrotu. Piłsudski dobrze to rozumiał. Czekał na swą godzinę”.

Wraz z wydarzeniami, jakie zaczęły się rozwijać wokół wyboru Naru­towicza, sytuacja szybko uległa zmianie, wytworzyła się atmosfera prze­wrotów politycznych, zamachów i kontr zamachów stanu. Awanturnictwo endecji i tłumu przez nią inspirowanego stwarzały szanse Piłsudskiemu do wystąpienia w roli obrońcy ojczyzny.

Piłsudski dwukrotnie zwracał się z prośbą o udzielenie mu prerogatyw dla zaprowadzenia porządku. Za drugim razem, kiedy zdenerwował się, podniesionym głosem powie­dział: „My z pierwszej brygady nie darowujemy, potrafimy w mordę bić”.

Słowa powiedziane w gniewie odsłoniły rzeczywiste zamiary Pił­sudskiego. Chodziło mu o zemstę na endecji za odsuwanie go od rządów i o uchwycenie władzy. Bierność rządu Nowaka, którego część członków wraz z premierem sprzyjała Piłsudskiemu, mimo woli nawet wykazy­wała, że tylko Naczelnik potrafi zaprowadzić porządek.

Wesprzyj Więź

Bezczynność, bagatelizowanie wypadków ulicznych przez rząd, rozzuchwalało tłum, na endecja działała podniecająco. U tych zaś, którzy nie solidaryzowali się z linią polityczną obozu prawicowego, odruchowo rodziło się prze­konanie o potrzebie energicznych kroków przeciwko temu kierunkowi politycznemu. W konkretnych zaś okolicznościach słabość sił postępo­wych i demokratycznych w parlamencie budziła również pewne nastroje antyparlamentarne, czasami nawet nieuświadamiane sobie przez ich wyrazicieli. Rodził się klimat antyprawicowego przewrotu, złudzenie w kilka lat później zrealizowane ze szkodą dla kraju.

Z krańcowo zatem różnych względów prawicy i Piłsudskiemu wy­godne były ekscesy uliczne. W tej sytuacji położenie prezydenta było bardzo trudne, zwłaszcza że był on w kraju człowiekiem nowym, mało znanym szerszym kołom społeczeństwa. Panujące nastroje sprzyjały po­pełnieniu zbrodni na wybitnym Polaku, którego dążeniem było służyć krajowi. Ale był to zarazem tragiczny epizod wielkiego dramatu poli­tycznego Polski międzywojennej.

Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 11-12/1969. Śródtytuły od redakcji

Podziel się

1
Wiadomość