Jakie kościelne autorytety stoją za poglądem, że papież Franciszek jest do odstrzału?
„Ten papież jest do odstrzału” – rzuciła ostatnio mimochodem moja 30-letnia kuzynka, wychodząc ze spotkania rodzinnego.
Dzieli mnie z nią pod względem wieku całe pokolenie. Jako młoda dziewczyna wyróżniała się nie tylko urodą, wdziękiem, inteligencją, ale także pobożnością. Jeszcze w trakcie studiów angażowała się w różne działania charytatywne, na przykład jeździła do Hiszpanii pracować tam w okresie wakacji w domu dla pielgrzymów wędrujących do Santiago de Compostela. Miałem dla niej wiele podziwu i sympatii, jako że w jej pokoleniu tak głęboka religijność – przynajmniej w naszej rodzinie – jest raczej rzadkością. Z czasem pojawił się u jej boku miły, świetnie wykształcony, a przy tym pobożny chłopak. Pamiętam, jak powitaliśmy się z radością w kuluarach Zjazdu Gnieźnieńskiego w 2010 roku. Potem spotkałem się z nią na Facebooku: komentowała polemicznie niektóre moje posty, jakby z troską o przestrzeganie przeze mnie katolickiej ortodoksji – ja chętnie podejmowałem ten dialog, odpowiadając na jej zastrzeżenia w tonie jak najbardziej przyjaznym. Aż w pewnym momencie otrzymałem od niej wiadomość, że niestety zmuszona jest usunąć mnie z grona swoich znajomych, ponieważ nie chce, aby jej znajomi, mając wgląd w moje wpisy, byli narażeni… na zgorszenie.
Zaskoczyło mnie to, ale pomyślałem sobie: cóż, trudno. Kiedy jednak usłyszałem o tym odezwaniu się kuzynki: „Ten papież jest do odstrzału!” – po prostu zmartwiałem. Choć kolokwialny zwrot „do odstrzału” użyty tu został niewątpliwie tylko w przenośni, wywołuje niestety straszne skojarzenie z pamiętnym strzałem na placu Św. Piotra. Ale przecież nie o to jedno zdanie i nie tylko o moją kuzynkę tu chodzi…
Dystans wobec papieża Franciszka ujawnił się wśród polskich pobożnych katolików bardzo szybko, zaraz po tym, jak odmówił on zamieszkania w apartamentach papieskich, wybierając na stałe skromne lokum w domu Św. Marty, bo – jak sam wyjaśniał – lubi być wśród ludzi. Wkrótce jednak nie pozostawił złudzeń, że odrzuca też „królewskie decorum”: nie chce mieszkać w pałacu (jak wciąż to czyni siłą tradycji wielu biskupów!), nie nosi czerwonych safianowych bucików, lecz „argentyńskie buciory”, mało tego – domaga się stanowczo, aby cały Kościół był „ubogi i dla ubogich”. Na reakcję nie trzeba było długo czekać. „Ubóstwo – tak, ale nie dziadostwo!” – te słowa padły z ust ówczesnego przewodniczącego Episkopatu Polski, arcybiskupa Józefa Michalika. Zabrzmiały polemicznie. Kto mianowicie, wolno zapytać, proponuje księżom „dziadostwo”?
Mijają miesiące i lata nowego pontyfikatu. Franciszek w adhortacji Evangelii Gaudium ogłasza hasło „duszpasterskiego nawrócenia”, proponuje wizję Kościoła jako „szpitala polowego”, apeluje do młodych: róbcie raban!, wzywa pasterzy: zbliżcie się do swoich owiec, dajcie się przeniknąć ich zapachem, nie zamykajcie się w kościołach, wychodźcie na peryferie! Mówi o Bożym miłosierdziu, o potrzebie czułości. Chce zreformować kurię rzymską, skompromitowaną skandalami i intrygami. W Watykanie mówi się: „Przeczekamy, posprzątamy”. A co mówi się w Polsce, tej podobno semper fidelis? Polscy biskupi na Synodzie o Rodzinie bronią „doktryny Jana Pawła II”, tak jakby miała być przez kogoś zagrożona. Czołowy polski dziennik „Rzeczpospolita” publikuje kuriozalny artykuł z tezą, że wybór papieża Bergoglio był nieważny, a polscy biskupi ogłaszają list pasterski z apelem do młodych Polek i Polaków o liczny udział w Światowych Dniach Młodzieży w Krakowie, trzy razy przywołując św. Jana Pawła II, a ani razu nie wspominając o papieżu Franciszku, który po raz pierwszy miał odwiedzić naszą ojczyznę…
Dlatego, kiedy dowiedziałem się o „wyznaniu” mojej pobożnej kuzynki, od razu zadałem sobie pytanie: jakie kościelne autorytety stoją za tym jej poglądem? Bo przecież nie ona sama coś takiego wymyśliła! Z całą pewnością autorytetami są dla niej księża, z którymi się styka, rozgłośnie katolickie, których słucha, czasopisma, które czyta… Obawiam się jednak, że ta jej postawa – gorliwej katoliczki, która jest tak zaślepiona swoją gorliwością w obronie wiary, że odrzuca papieża wybranego z asystencją Ducha Świętego, a która ogólnie reprezentuje mentalność sekty, widząc samo zło w otaczającym świecie, odmawiając dialogu z ludźmi choćby trochę inaczej myślącymi (czego z wielką przykrością doświadczyłem na sobie) – otóż obawiam się, że ta jej postawa, rozpowszechniona dzisiaj i przynosząca wstyd Polsce, ma o wiele głębsze przyczyny. Sądzę mianowicie, że jest ona skutkiem poważnych zaniedbań i błędów w pracy wychowawczo-formacyjnej Kościoła przez ostatnie dziesięciolecia, a jednocześnie – dominującej obecnie chorej polityki. Polityki, która dzieli społeczeństwo, rozdrażnia, budzi nieufność wobec obcych, niszczy autorytety, opluwa i zniesławia.
Idą święta Bożego Narodzenia. Znów, jak co roku, hierarchowie Kościoła będą się dzielić opłatkiem z politykami, a my wszyscy, zwykli ludzie, zasiądziemy w rodzinnym gronie przy wigilijnym stole… Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie spotkania przy jednym stole z moją kuzynką…
Nic dodac, nic ujac. To jest postawa zadziwiajaca, ale – niestety – nieodosobniona. Sama znam ksiedza /sic!/ wyglaszajacego ze zbolala mina zdanie, 'no coz, trzeba ten pontyfikat przeczekac’ . I nie sadze, aby byl on wyjatkiem. A ze – o zgrozo – posiada tytul profesora, to jego poglady moga miec szersze oddzialywanie. A to na studentow, klerykow, a to na licznych zapewne wiernych, dla ktorych fakt, iz ma on profesure podnosi w ich oczach range tych wypowiedzi. A po doswiadczeniach ostatnich Dni JP2 w krakowie i ataku werbalnym klerykow na osobe ks prof.Szostka i na mnie, jako prowadzaca dyskusje, trudno miec zludzenia co do kierunku, w jakim dryfuje polski Kosciol. Na szczescie istnieja jeszcze nisze, pozwalajace przetrwac.
Jako agnostyk, pozwolę sobie ze zgryźliwością zauważyć, że to nic nowego. Powiedziałbym, że „dwa Kościoły” były zawsze, tylko teraz dzięki mass mediom i internetowi się spotkały. Ale już 50 lat temu przepaść oddzielała tych którzy czytali Rene Girarda, Hans Urs von Balthasara czy Teilharda de Chardin i tych, których wiara była dużo bardziej „dosłowna”. Dwa kościoły używały tego samego języka, ale znaczenie słów było różne. Podział się pogłębiał, forma była taka sama, treść coraz bardziej odmienna. Schizma de facto już istnieje a hierarchowie mogą tylko desperacko łatać dziury.
Świetny artykułi jednocześnie niezwykle smutny. Sama mam też ten problem w swojej najbliższej rodzinie. Jeszcze potrafimy ze sobą rozmawiać, ale jak długo jeszcze? Moja, bardzo bliska dla mnie osoba słucha codziennie Radia Maryja, codziennie czyta Ewangelię. Jest osobą wykształconą, ale jednocześnie słyszę o najbardziej nieprawdopodobnych rzeczach, jak „obrona polskiego katolicyzmu”, „antypapież Franciszek”, no i wszechogarniające zło, zgnilizna moralna i nieuchronna kara Boża”. Każda opaska na szyi, każda piosenka w radio jest poddawana surowej ocenie, czy aby szatan za tym nie stoi. Widujemy się dość rzadko, z uwagi na odległość. Nie wiem, jak trafić, żeby ta kochana przeze mnie osoba, zaczęła wreszcie SŁYSZEĆ Dobrą Nowinę. A najczęściej słyszę, że to jednak antypapież i antychryst zasiada na piotrowym tronie. Smutne to bardzo.
Papież, który otwiera dyskusję nad tematem integralności sakramentu małżeństwa, wzbudza pewne emocje. To zaskakuje. I nie trzeba być tradycjonalistą żeby poczuć zaniepokojenie związane z „amoris laetitia”. W pewnym momencie przychodzi taka refleksja – wierzyć słowom Chrystusa czy stanowisku papieża. Ot takie mam dylematy. I to pisze neon
Jest jeszcze jedna opcja – jej punktem wyjścia jest: nie wierzyć tym, którzy mówią, że tzw. stanowisko papieża jest sprzeczne z nauką Chrystusa.
Czy można uznać za kolejną opcję z „punktem wyjścia”: nie wierzyć tym, którzy mówią żeby nie wierzyć? Komu wierzyć? Własnemu rozumowi, zdrowemu rozsądkowi, odwiecznej tradycji i rzeczowym argumentom wypowiadanym składnie przez kardynałów czy kościelnemu rewolucjoniście z najwyższą rangą, który mówi mętnie, sprzecznie i unika odpowiedzi na jasno sformułowane pytania? Mieliśmy w historii kilku błądzących papieży… Kościół to przetrwał, i przetrwa na wieki!
Czyli Pan jednak nie zadaje pytania – Pan już wie, komu wierzyć. Bo kardynałowie w Pańskim przekonaniu mówią „składnie”, a papież „mętnie i sprzecznie”…
Pytanie było pytaniem do Pana – w pierwszym zdaniu – chyba jasno sformułowane. Zmierzało do poznania Pana opinii czy warto dzielić włos na dwoje, troje czy może na czworo. Pytanie drugie jest faktycznie retoryczne więc i odpowiedź jest oczywista. Wierzę Jezusowi Chrystusowi i Nauce Kościoła, którą Święty Jan Paweł II sprecyzował w tym zakresie jednoznacznie na podstawie Ewangelii i odwiecznej Tradycji. „Lecz kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza. Biada światu z powodu zgorszeń!”. Więcej cytatów, mniej drastycznych na Pana życzenie (o trwałości małżeństwa o jednoznaczności mowy a nie o zniuansowaniu sytuacyjnym i inne)
Przyglądając się Państwa dyskusjom często nasuwają mi się dwa pytania:
1. Mam wrażenie (może błędne?), że każda pogłębiona reflesja teologiczna naraża się automatycznie na zarzut sprzeniwierzenia się „Ewangelii i odwiecznej Tradycji”, a każdemu nie unikającemu trudnych pytań teologowi stawia się zawsze zarzut, że jest staje się ateistą. Obecnie np. wystarczy choćby zasugerować delikatnie, że miłosierdzie może mieć wieksze znaczenie niż celebracja wiary, a automatycznie podnosi się chór głosów krytycznych. Teologowie jednak zdają się tym zawsze zaskoczeni. Czy to napięcie nie jest dla teologów czymś oczywistym?
2. Istnieje bardzo silny ruch odrzucający Sobór watykański II mający swoje media, swoich polityków, intelektualistów i zyskujący coraz szersze poparcie. Mimo to (mam wrażenie) jest ciągle traktowany jak margines – ulotny fenomen, który ciągle zadziwia, jest niedojrzały. Zgaduję, że takie podejście wynika z chęci zachowania jedności kościoła. Czy jest to świadoma strategia aby za wszelką cenę łączyć, zachować jedność?