Seksizm to nie jest nieporadna gra wstępna. To przemoc skryta w cieniu ludowych mądrości.
Wczoraj w Codzienniku Feministycznym dzielne kobiety pokazały, co to jest gra zespołowa – przypisały akty przemocy do konkretnych nazwisk, uruchamiając społeczne oskarżenie i dając możliwość obrony.
Odsłoniły przy okazji, jak bardzo jesteśmy pogubieni w temacie; dowodzi tego biadolenie w niektórych komentarzach, że walka z seksizmem doprowadzi do wytępienia narodowego tańca godowego, a potem do wyginięcia gatunku. Jeśli to tylko lekki niedobór wiedzy, to może uda nam się pomału z nim uporać. Bo przecież seksizm ze słowem „seks” ma jedynie wspólnego etymologicznego przodka. Jest nim angielski termin sex – płeć. Merytorycznie to jednak dwie odległe gałęzie znaczeń. Seksizm to dominacja i przemoc wobec drugiej osoby ze względu na jej płeć, a zwłaszcza na kulturowe bzdury wokół niej.
Seksizm może mieć podłoże erotyczne – ale często nie ma ani krzty. Pogarda, agresja, zawiść, panika i nienawiść wobec kobiet zdarzają się różnym ludziom. Wynikają z osobistego zbioru mitów i urojeń na temat kobiet oraz z przyzwolenia milczących świadków, wcale niekoniecznie z zainteresowania seksualnego daną osobą czy z orientacji. Widziałam, doświadczyłam. Seksizm to nie jest nieporadna gra wstępna. To przemoc skryta w cieniu ludowych mądrości o tym, czego tam kobiecie nie brakuje. Najlepiej: do bycia prawdziwym mężczyzną. I dlaczego w związku z tym należy jej się wobec niego rola służebna.
To z tego bierze się stawanie w chwili próby po stronie sprawcy, formowanie się wokół tego niby ważniejszego, niby silniejszego. Jak we wstrząsającej scenie we wczorajszym artykule, kiedy uderzona przez partnera głową w nasadę nosa kobieta może liczyć w gronie znajomych co najwyżej na wspólne żarty z siebie. Mówimy o elicie warszawskiej inteligencji.
Tymczasem walka z seksizmem to równościowe myślenie o prawach obu płci, partnerstwo i konsensualność; nie dewocja, celibat i wielki lej po matriarchalnej bombie. Nie mylmy kreacji z destrukcją.
Zapewne kilka nazwisk spod dywanu jeszcze wymieciemy. Ludzkie odruchy zaczynają dobijać do norm etycznego zdrowia.
Tak, brak rzetelenej edukacji seksualnej, czyli poważnego podejścia do wiedzy na temat biologicznego aspektu człowieczeństwa sprawia, że większość Polaków – także wykształconych – nie odróżnia seksu od seksizmu. A to tylko czubek potężnej góry ignorancji, skutkującej cierpieniem i zmarnowanym życiem nie tylko bezpośrednich ofiar ale często i sprawców nieświadomych, że można żyć inaczej, bardziej satysfakcjonująco.
Tłem do historii o przemocy wobec kobiet jest szykujący się całkowity zakaz aborcji wykluczający prawo kobiety do obrony przed przemocą i jej skutkami. Zakaz pomijający zaufanie do kobiety, jej woli i siły aby zostać matką oraz woli Boga, który z jakiegoś powodu właśnie kobiecie powierzył kontrolę nad tą sytuacją. Okrucieństwo pod płaszczem ochrony potencjalnego życia, stawaianego absurdalnie w opozycji do życia matki, bez której i tak nie przeżyje. W dodatku życia, które kiedyś też może stać się sprawcą lub ofiarą, bo zmuszanie kobiet do takich rzeczy nie przerywa łańcucha przemocy.