Kiedy robiłem programy na bardziej ambitne tematy i miałem od razu niższą oglądalność, czytałem o sobie: „Stracił widzów. Kończy się”, co oczywiście powodowało reakcję: „Tak? To zobaczymy”. A ponieważ doskonale wiem, na jakich klawiszach zagrać, żeby zaczęło rosnąć, to grałem.
Bez nienaruszalnych standardów dziennikarstwo jest biznesem, a nie misją, staje się działalnością nastawioną na zysk, a nie na dobro odbiorców.
Rachunek sumienia polskich mediów rozszerzyłbym na cały okres po roku 1989, kiedy jako dziennikarze i media zachłysnęliśmy się wolnością i, słusznie, zachłysnęliśmy się możliwością zrzucenia władzy z koturnów. Zachłysnęliśmy się też nieprawdopodobnym skokiem technologicznym, bo z epoki kalek i maszyn do pisania, wylądowaliśmy w epoce komputerów i wyglądających jak NASA newsroomów.
Jednak przez ten czas kompletnie zapomnieliśmy, że możemy być nie tylko beneficjentami wolności i postępu technologicznego, ale też ich ofiarami. Postęp technologiczny jest bowiem jak tsunami, które rozwala wszystko, jeżeli odpowiednio szybko nie zostaną wybudowane wały ochronne w postaci nienaruszalnych standardów dziennikarskich. Bez nich dziennikarstwo jest biznesem, a nie misją i jest działalnością nastawioną na zysk, a nie na dobro odbiorców.
Amerykanie, Anglicy i Francuzi mieli na stworzenie tych standardów parędziesiąt lub paręset lat, a i u nich następuje tabloidyzacja mediów. Mogą się jednak przed nią jakoś chronić. U nas, ponieważ nie było wałów ochronnych, woda wpadła do miasta i rozwaliła wszystko. Do tego popełniliśmy kolejny katastrofalny błąd. Działając w trudnym otoczeniu rynkowym, dostaliśmy kompletnego bzika na punkcie sprzedanych egzemplarzy, słupków oglądalności i kliknięć. Obserwowaliśmy krzywe oglądalności tak wnikliwie, że kiedy np. oglądalność materiałów ze świata spadała, nie wyciągaliśmy wniosku, że trzeba zrobić lepszy materiał, ale rezygnowaliśmy z tematów dotyczących zagranicy lub sprowadzaliśmy je do głupstwa.
Sami wpadliśmy w korkociąg robienia produktu o coraz niższej jakości, żeby zagarnąć coraz większą liczbę odbiorców. W efekcie obniżaliśmy poziom dziennikarstwa i wychowywaliśmy publikę, która nie potrzebuje ambitnych programów czy tekstów. Jednocześnie konstatujemy, że stajemy się ofiarą niskich oczekiwań publiczności, które sami spetryfikowaliśmy i uznaliśmy, że z tego korzystamy.
Żeby było weselej, doszły do tego animozje środowiskowe. Batalia między poszczególnymi frakcjami, płynącymi na tej samej łajbie, stała się istotniejsza niż dziury w łajbie, powodujące, że łajba zaczęła tonąć. Efekt jest taki, że po tych 22-23 latach zamiast cieszyć się eldoradem wolności słowa i rzetelnym dziennikarstwem, mamy media literalnie kurczące się i ludzi przerzucających się na informacje z internetu – poziom gazet na tyle spadł, że różnica między nimi a zwykle tandetnym internetem nie jest zbyt duża. Możemy zatem sobie powiedzieć: „Miałeś, chamie, złoty róg…”.
Bez nienaruszalnych standardów dziennikarstwo jest biznesem, a nie misją
Czuje się częścią opisanego wyżej środowiska. Byłem wielokrotnie za mało asertywny w reagowaniu na wykwity środowiskowej zawiści. Kiedy robiłem trzy albo cztery programy na bardziej ambitne tematy i miałem, rzecz jasna, od razu niższą oglądalność, natychmiast czytałem o sobie: „Stracił widzów. Kończy się”, co oczywiście powodowało reakcję: „Tak? To zobaczymy”. A ponieważ doskonale wiem, na jakich klawiszach zagrać, żeby zaczęło rosnąć, to grałem. Czy odbywało się to z korzyścią dla produktu? Najdelikatniej mówiąc – nie zawsze.
Balansowanie na linie, by z jednej strony mieć jak największą publiczność, a z drugiej nie ośmieszać istoty naszego zawodu, jest szalenie trudne. Prawdę mówiąc, nie wiem gdzie szukać wyjścia. Liczby pokazujące sprzedaż gazet w Polsce budzą absolutną trwogę, jeśli porównamy je ze sprzedażą dzienników w Wielkiej Brytanii czy Francji. Jeśli ktoś nie cierpi na absolutną ślepotę, to musi widzieć, że w mediach nie jesteśmy na właściwym kursie. Ale za diabła nie widać pomysłu, jak zmienić ten kurs naszej łajby, płynącej na spotkanie z górą lodową.
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 11-12/2011. Redakcja zwróciła się do czołowych postaci polskiego świata mediów z prośbą o krótką odpowiedź na dwa pytania: Jakie były najcięższe błędy i zaniedbania mediów w Polsce w pierwszej dekadzie XXI wieku? Jakie błędy i zaniedbania widzę we własnych postawach i działaniach mojego najbliższego środowiska?