Jerzy Vetulani w książce „Ćwiczenia duszy, rozciąganie mózgu” zauważa: „Gdy znika religia, w jej miejsce pojawiają się rytuały i ceremonie świeckie”. Zdradza to jakąś głęboką ludzką potrzebę metafizyki.
„Dopóki gatunek ludzki będzie tym, czym jest, religijność nie zniknie” – mówił niedawno zmarły profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Jerzy Vetulani, światowej sławy badacz mózgu i zachodzących w nim procesów. Niewątpliwie ma rację, bo u podstaw religijności leży ciekawość. Chcemy wiedzieć, czym jest ziemski świat, w którym żyjemy, i kosmos wokół niego, skąd się wzięły i dlaczego są takie, a nie inne. A także: po co w ogóle są.
Ponieważ nie mamy o tym pojęcia, wymyślamy rozmaite wyjaśnienia, a wśród nich zawsze pojawia się koncepcja stwórcy tego, co jest. Wiara w niego tłumaczy fakt istnienia świata, jednak poznanie procesów zachodzących w tym, co istnieje, wymaga stworzenia opowieści wyjaśniającej egzystencję całościowo – począwszy od ciał niebieskich, skończywszy na nas samych i naszych losach. Opowieścią taką jest każda religia, przedstawiająca dzieje wszystkiego we właściwy sobie sposób.
Nasze mózgi mają zdolność tworzenia takiej opowieści pewnie na podobnej zasadzie do tej, którą przedstawił Noam Chomsky, wyjaśniając wrodzoną zdolność człowieka do tworzenia semantyki, składni logicznej i syntaktyki. Właściwością naszego mózgu jest szukanie przyczyny Istnień (rzeczowników) oraz tego, co się w nich i z nimi dzieje (czasowników).
W sferze działań ludzkich szukamy przyczyny celowej, a więc zamiaru. Ktoś musi być odpowiedzialny za jakikolwiek istniejący stan rzeczy oraz za jego zmiany, a więc za taki, a nie inny przebieg każdego procesu. A jeśli nie możemy wskazać konkretnej osoby, to mogą to być istoty nieziemskie, duchy zmarłych, diabły, a czasem, bardzo rzadko, anioły. Wiara w swej treści jest stanem umysłu, a więc faktem obiektywnym, niezależnym od tego, czy intersubiektywnie jej treści mogą być obserwowalne i mierzalne. Umysł wierzącego traktuje je jako oczywiste prawdy.
Słusznie zauważa Vetulani: „Gdy znika religia jako podstawowa siła organizująca społeczeństwo, to w jej miejsce pojawiają się rytuały i ceremonie świeckie”. Zdradza to jakąś głęboką ludzką potrzebę metafizyki bądź jej pozoru.
Dwie najważniejsze religie monoteistyczne – chrześcijaństwo i islam, wyznawane przez ponad połowę ludzkości, oparte są na objawieniu się Najwyższego Bytu, będącego Stwórca Wszystkiego, co Istnieje, oraz Jedynym Prawodawcą.
To, że jest On prawodawcą, regulującym swymi nakazami prawowitość naszych działań, staje się niesłychanie ważne. Musimy jednak pamiętać, że sprowadzanie religii do odprawiania rytuału bez praktykowania tego, co jest treścią wiary, jest potępianym przez Jezusa faryzeizmem.
Treścią wiary chrześcijańskiej jest miłość we wszystkich jej formach, które wymienia ks. Strzelczyk: sympatia do kogoś lub czegoś (filia), pociąg psychofizyczny do kogoś (eros) i cytując wyżej wymienionego: „uczucie altruistyczne, oparte głównie na woli, której celem jest wybór najlepszego dostępnego dobra, np. dobroczynności czy miłosierdzia także dla nieprzyjaciół” (agape). Dodałbym tu także poczucie wspólnoty, może dla tej ostatniej formy miłości najistotniejsze.
Przykazania powinny być praktykowane niezależnie od tego, czy za ich przestrzeganie czeka nas nagroda
Dla mnie osobiście przykazania merytoryczne, dotyczące naszego postępowania – które znajdujemy zarówno na tablicach danych przez Boga Mojżeszowi, jak i w kazaniach Buddy, a niektóre również w Koranie czy w mowie Kriszny do Ardźuny w Bhagawadgicie – powinny być praktykowane niezależnie od tego, czy za ich przestrzeganie czeka nas nagroda, a za złamanie kara. Słusznie zauważył Philip K. Dick, autor znakomitych powieści science fiction: „Nie ma żadnego powodu, żeby być przyzwoitym. Tym niemniej należy nim być”.
Zdaje się to oczywiście dotyczyć wierzących. Można tu też przywołać starą anegdotę. Kiedy pytano rabiego Hillela: „Jak żyć, by być w zgodzie z zasadami Tory? To ogromna księga!”, odpowiedział: „Nie czyń innym, co tobie niemile. Reszta to dodatki”.
Niestety jesteśmy, jacy jesteśmy. Niezależnie od tego, czy są to skutki pierwotnego grzechu nieposłuszeństwa wobec Boga, czy też relikty tego, co nie podległo ewolucji od naszych mięsożernych lub małpich przodków. Mimo wielu tysięcy lat funkcjonowania gatunku ludzkiego i prób jego naprawy nadal niewiele się różnimy od naszych przodków, dla których warunkiem przetrwania była większa od rywali skuteczność agresji. Ale pamiętajmy, co powiedział Karol Wojtyła: „Moc znaku, jakim powinniśmy być, polega na byciu innym”. I tego nas uczą dwaj współcześni mądrzy Polacy, którym zawdzięczamy omawianą książkę.
Potrzeba metafizyki nie stanowi jednak w żadnym stopniu dowodu na istnienie Boga czy autentyczność objawienia. Wręcz przeciwnie, jej uniwersalność sugeruje raczej ewolucyjny mechanizm adaptacji. Świecka metafizyka jest w tym sensie „uczciwsza” od metafizyki religijnej bo rozpoznaje swoje własne ograniczenia, przyznaje, że „absolut” (czymkolwiek by nie był) jest poza jej zasięgiem.