Łukasz Palkowski na dłużej zajął miejsce w fotelu lidera kina popularnego nad Wisłą. Ogromną zasługą reżysera jest to, że choć puentę „Najlepszego” można znać wcześniej lub przewidzieć w pierwszych chwilach filmu, jego seans upływa z nieudawaną przyjemnością.
„Jeżeli mój film nie podoba się ogółowi – znaczy, iż mam zły gust” – mawiał Andrzej Munk. Jego słowa odnoszą się do znanej, ale wciąż zapominanej przez filmowców prawdy: kino ma być przede wszystkim rozrywką, która powstaje z myślą o widzu i do niego jest adresowana. Można oczywiście tworzyć dzieła elitarne i festiwalowe. To jednak odbiorca kupujący bilet do kina jest gwarantem sukcesu. Wiedzą o tym Steven Spielberg, James Cameron i Peter Jackson. W Polsce pamiętali o tej zasadzie przed laty tacy twórcy jak Juliusz Machulski i Władysław Pasikowski.
Sztuką jest nie tyle przypodobać się masowej widowni (której zresztą gusta bywają niskie), co połączyć triumf artystyczny z sukcesem frekwencyjnym – wyczuć emocję odbiorcy i jednocześnie pilnować walorów czysto filmowych swojego dzieła.
W ostatnich latach w Polsce pojawiło się zaledwie kilku reżyserów, próbujących nad Wisłą stworzyć swoiste „kino środka”, rodzimą odmianę filmu popularnego. W przeciwieństwie do Patryka Vegi i jego grafomańskich wyrobów, których ostatnie sukcesy kasowe burzą kulturalny wizerunek polskiej widowni, wyczyn ten udaje się Łukaszowi Palkowskiemu. Reżyser przed trzema laty triumfował w Gdyni rewelacyjnymi „Bogami”, w międzyczasie nakręcił serial „Belfer”, a teraz wraca z kolejnym filmem. „Najlepszy” nie powtórzył sukcesu opowieści o profesorze Relidze i nie zdobył Złotych Lwów. Opuścił natomiast festiwal między innymi z Nagrodą Publiczności i Złotym Klakierem – wyróżnieniem dla najdłużej oklaskiwanego dzieła imprezy.
Laury zdobyte podczas FPFF dowodzą, że Palkowski chyba na dłużej zajął miejsce w fotelu lidera kina popularnego nad Wisłą i zadomowił się w formule trafiającej do serc widowni (film zapewne podbije box office). Reżyserowi „Rezerwatu” w zgrabny sposób udało się bowiem po raz kolejny przenieść na polski grunt hollywoodzką formułę opowiadania. Co ciekawe, jeśli wierzyć jego zapewnieniom, wcale nie chciał on znowu kręcić biografii. Dopiero ciekawy scenariusz dostarczony przez producentów spowodował, że filmowiec zaangażował się w projekt.
Fabularny koncept był właściwie niemal identyczny jak poprzednio. W „Bogach” śledziliśmy pasjonującą walkę kardiologa z systemem i naturą. W „Najlepszym” oglądamy zmagania byłego narkomana z uzależnieniem i jego drogę do zdobycia tytułu mistrza świata w podwójnym Ironmanie – morderczym triatlonie w USA.
Talent Palkowskiego polega na niekanonicznym podejściu do tematu autentyczności i dosłowności. Reżyser doskonale wie, że żaden film nie oddaje wiernie rzeczywistości, zaś jego struktura rządzi się własnymi prawami. Jak sam zaznacza, historia Jerzego Górskiego była jedynie inspiracją. „Najlepszy” nie jest biografią sensu stricto i nie musi zachowywać chronologii życiorysu pierwowzoru. To niby typowe success story, z tym że finalnym zwycięstwem nie jest wcale sportowy triumf, ale ujarzmienie wewnętrznych demonów. Film staje się uniwersalną opowieścią o harcie ducha i pokonywaniu własnych słabości. Wynika z tego także luźne podejście twórców do świata przedstawionego. Można oczywiście utyskiwać na niezbyt dokładne osadzenie fabuły w historii PRL. Ma to jednak swój cel – opowieść o losach ekranowego Górskiego, choć zabarwiona konfliktem członków subkultury z milicją, mogłaby rozgrywać się pod każdą szerokością geograficzną i w każdym czasie.
„Najlepszy” nie jest ścisłą biografią, ale uniwersalną opowieścią o pokonywaniu słabości
Reżyser „Bogów” konsekwentnie dba o poziom artystyczny swoich filmów (wypadek przy pracy stanowiła „Wojna żeńsko-męska”). O ile przywołany już Vega nie zawraca sobie głowy ekranową dramaturgią i spójnością, o tyle twórca „Najlepszego” precyzyjnie prowadzi opowieść. Jej świetny rytm wytyczają kolejne zwroty akcji, klęski i sukcesy protagonisty, zabawne i poruszające (choć czasami zbyt ckliwe) sceny, których tło stanowią amerykańskie przeboje lat 70. Największą zasługą dzieła jest to, że choć puentę można znać wcześniej lub przewidzieć w pierwszych chwilach projekcji, seans upływa z nieudawaną przyjemnością.
„Najlepszy” pozostaje popisem artystycznej dojrzałości Jakuba Gierszała. Rolą Jerzego Górskiego udowadnia, że może uchodzić – obok Dawida Ogrodnika – za najzdolniejszego aktora młodego pokolenia w Polsce.
Najnowsze dzieło Palkowskiego to także fantastyczna pozostała obsada. Na uwagę zasługuje nagrodzona za debiut w Gdyni Kamila Kamińska, zaś Anna Próchniak jest w roli pierwszej miłości bohatera jednocześnie ofiarą, jak też sprawczynią własnej destrukcji. Show kradną natomiast drugo- i trzecioplanowi aktorzy: wyśmienity Janusz Gajos jako Marek Kotański, rewelacyjny Arkadiusz Jakubik w roli trenera i wcielający się w rolę milicjanta niejednoznaczny Adam Woronowicz.
„Najlepszy” nie jest pozbawiony wad. Dramaturgiczne uproszczenia, nagłe zmiany konwencji oraz przesadne momentami epatowanie patosem powodują, że film nie dorównuje kunsztowi „Bogów”, „Ostatniej rodziny” czy „Cichej nocy”. Reżyser jest jednak konsekwentny w jednym – jak sam mówi, w swoich dziełach opowiada o ludziach lepszych od siebie (od nas zapewne też).
To kino może niezbyt subtelne, ale za to wyśmienicie nakręcone i potrzebne. Filmowa historia zmagań Górskiego z samym sobą i nałogiem posiada przecież walor społeczny. Dawniej funkcję współczesnego „pokrzepienia serc” rodaków spełniały na przykład sukcesy Adama Małysza. Łukasz Palkowski z podobnym zamiarem przypomina postać innego, nieco zapomnianego już sportowca, który pokazał, że „Polak potrafi!”. „Gdy śpiewam, na chwilę staję się lepszym” – mówił bohater „Tygodnia z życia mężczyzny” Jerzego Stuhra. Jeśli ktoś opuści salę kinową z podobnym uczuciem, będzie to największy sukces „Najlepszego”.