Zima 2024, nr 4

Zamów

Pesymizm wielkiego imigranta

Joseph Conrad. Fot. Bettmann, NTB scanpix, Corbis

Według Josepha Conrada zła nie zwyciężą święci, cisi, pokorni. Zwycięża go tylko sama Opatrzność przez śmierć lub… morze.

Pokolenie powojenne, choćby nawet i ta jego część „poturbowana” przez wojnę z przyczyn aż nazbyt zrozumiałych czuje głód radości, wesela, twórczego pędu. Chciałoby ono o wielu tragizmach zapomnieć, a przede wszystkim zapomnieć o tym języku niewoli, o tych wszystkich autotorturach, samobiczowaniach.

Nie można się temu dziwić. Jest to tak naturalna reakcja jak bieg rozkutego więźnia czy radosne wyciąganie członków u człowieka, co z ciężkiego, chorobliwego snu się przebudził.

Ale jest i w tym pewne niebezpieczeństwo. Skromnie go nazwę: niebezpieczeństwem naiwności. Trochę koturnowo można by było powiedzieć: brak wyczucia tragizmu życia, życie wolne, nie jest przecież łatwiejsze od życia pod kuratelą zaborców. Oprócz zła politycznej niewoli są jeszcze inne zła, wypływające z natury samego życia ludzkiego. Nie trzeba aż kaznodziejskiego koturnu, aby o tym przypominać. Nie trzeba też aż „brzozowszczyzny”, aby zachwalać… męski pesymizm.

Conrad potrafi okiełznać słowo, potrafi wiele rzeczy nam podać poprzez przemilczenie

Rafał Marceli Blüth

Udostępnij tekst

Sarkamy aż nazbyt często na pesymizm Żeromskiego, Wyspiańskiego, Berenta, a przecież jest on sielankowy w  porównaniu z  groźnym pesymizmem naszego nowego wielkiego imigranta. Prawda, nie ma w nim cierpiętnictwa. Ale kto wie, może go nie ma dlatego, że Conrad jako większej miary epik od Żeromskiego potrafi okiełznać słowo, potrafi wiele rzeczy nam podać poprzez przemilczenie.

O, bynajmniej nie pragnę przestrzec młodych przed wpływem Conrada! Już przeszły chwile miodowych miesięcy wolności. Trzeba po męsku zabrać się do walki z życiem o Polskę, o siebie, o samo życie.

Lektura Conrada nie należy do przyjemnych, łatwych. Można by było ją nazwać lekturą męską. Leżą przede mną dwa ostatnie tomiki „Pism zbiorowych”, tylko co wydane: „Wśród prądów” i „Opowieści zasłyszane” (J. Conrad, „Wśród prądów”. Przeł. T. Tatarkiewiczowa. Warszawa 1928; J. Conrad, „Opowieści zasłyszane”. Przeł. T. Sapieżyna i S. Wyrzykowski. Warszawa 1928).

Przyjrzyjmy się jednej z czterech nowelek pt. „Wspólnik”. Temat czytelnikom „Lorda Jima” znany. Idzie znowu o podstępne zatopienie zniszczonego statku dla wzięcia asekuracyjnego odszkodowania. Między samą zbrodnią a nami autor dyskretnie wysuwa kilka momentów opóźniających akcję. Statek topi jakiś morski Pochroń, namawiany i opłacany przez morskiego Spławę­‑Spławskiego.

To wszystko się gdzieś, kiedyś działo. W momencie opowiadania jesteśmy świadkami sui generis literackiego wywiadu, prowadzonego przez Conrada z nieznanym bliżej świadkiem różnych ciekawych przygód i obserwatorem ciekawych typów, jakimś „kuzynkiem” tamtej kompanii. Akcję więc mamy podaną przez czwarte usta.

Umyślnie podkreślam to techniczne procedee Conrada. Jest to bardzo dla niego charakterystyczny proces wytwarzania epickiego dystansu. Ma się wrażenie, że w ten sposób autor pragnie nas uchronić od niszczycielskiej atmosfery samego zła. Bo zło u Conrada ma zawsze sataniczny powiew. Bohaterzy jego, to nie pseudoklasyczne czarne charaktery, czy nawet byrońscy korsarze, ludzie wielkiej woli, ale jeszcze większej pozy. Jego Spławscy i jego Pochronie przeszli korsarską szkołę życia (korsarską dosłownie).

Ot, np. ten „godny zaufania wspólnik” Cloete. Jakich to on środków używa, by oskrzydlić, podbić i opanować naiwnie uczciwego George’a Dunbara? Nie wystarczy mu przecież proste podsycanie żądzy złota. Trzeba i żonę zachęcić do wpływu, trzeba i wynaleźć Pochronia­‑Stafforda, a co ważniejsze w odpowiedniej chwili tamto narzędzie zbrodni unieszkodliwić. Cloete w miarę rozwijania się akcji tragicznej wyrasta w naszych oczach daleko ponad miarę bandyty­‑szantażysty. Jego mądrość życiowa, jego strategiczne zdolności w dokonywaniu zbrodni mają zaiste swą ciemną, sataniczną aureolę.

Że sprawa się nie udała, tego „winowajcą” był wierny morzu kapitan Harry Dunbar. Głupiec, co nie chciał uciekać z tonącego statku bez jakichś głupich papierów. Prawda, zginął, ale pokrzyżował swą śmiercią plany mądrego Cloete’a.

Dziwną rolę odgrywa morze u Conrada. Jest ono terenem, na którym bezpośrednio się styka człowiek i Opatrzność. Tam na morzu zło przegrywa całkowicie. Tu na ziemi zło przegrywa tylko połowicznie. Giną mądrzy zbrodniarze, ale i ci dobrzy, co ośmielają się z nimi walczyć, naiwnie biorą cięcia bolesne.

W rezultacie stale otrzymujemy pobojowiska. Tak np. ginie człowiek­‑potwór w nowelce „Z powodu dolarów”. Potwór, już przez Los na poły zduszony, bo bez dłoni, z samymi kikutami. Zanim jednak Los dotłamsi tego tajemniczego Francuza, jeszcze mu kikut starczy do zmiażdżenia głowy Anny Śmieszki. I w tej nowelce zbrodnia przejdzie jak samum na pustyni, jak burza na morzu. Dobry „prawdziwie” Davidson (ma się rozumieć człowiek morza­ ­kapitan) co swą dobrocią tak zadziwia ludzi wybrzeża, wróci z tej burzy bez uśmiechu na twarzy, co dawniej roześmianą była do życia.

Pesymista Conrad ze złem walczyć nakazuje zębami, pazurami chwytać się wszelkich środków. Zła według niego nie zwyciężą święci, cisi, pokorni. Zwycięża go tylko sama Opatrzność przez śmierć lub… morze.

Zło czai się wszędzie. Zazwyczaj u Conrada zło wyskakuje zza węgła. Zaczyna się to wszystko od sielanki niemal. A potem gdzieś znienacka jak ten piekielny baldachim w Gospodzie „Pod dwiema wiedźmami” zasuwa się na człowieka i dusi po cichu, ale skutecznie.

I miłość nie jest radosna. Miłość to walka z samotnością bezpłaczną. To znowu osłabienie, a nie wzmocnienie w rozpaczliwej szermierce dobra z mądrą przebiegłością zła.

Wesprzyj Więź

Bardzo ciekawą pod tym względem jest nowelka „Opowieść”. Para zakochana, ale już chyba wyczuwająca zbliżającą się rozłąkę. Siedzi wyczerpana miłością. Ona prosi o opowieść, o bajkę dla dorosłego dziecka, a on, pełen podejrzeń, opowiada o wojennym starciu z „neutralnym” statkiem, o podstępnym wyprowadzeniu tego statku na rafy podmorskie.

Przestrzec ją chce i powiadomić o okrutnych prawach wojny…

Fragment książki Rafała Marcelego Blütha „Conradiana” (rozdział „Pesymizm Conrada”), Wydawnictwo „Więź”, Warszawa 2017. Tytuł od redakcji

Podziel się

1
Wiadomość