Jesień 2024, nr 3

Zamów

Przemoc ukryta w „Ferdydurke”

Witold Gombrowicz, 1918 r. Fot. IBL

Najbardziej Gombrowicz męczy się nad zakończeniem książki. Jego służąca wypala nagle: „Koniec i bomba, a kto czytał, ten trąba”. Gombrowiczowi z zachwytu odbiera głos.

Przedłużeniem warszawskiej ulicy i kawiarnianego życia jest Zakopane. Cała Warszawka wyjeżdża wieczorem, by rano wysiąść pod Giewontem, bo w sezonie letnim nie wypada pokazywać się na ulicy w mieście. Gombrowicz też jeździ, ale już nie wraca do Mirabelli, tylko zatrzymuje się w Wojciechowie, willi niedaleko Kozińca. Bywa tam też często w sezonie zimowym (był tam na pewno rok przed śmiercią ojca, 17 grudnia 1932), co ma tę zaletę, że można się wykręcić z rodzinnych świąt[1].

Kwitnie tu snobizm. Na Krupówkach „Koniński z Irzykowskim w dorożce, […] Makuszyński zaczytany w gazecie przy stoliku w Morskim Oku, Choromański wsparty na lasce, rozmawiający z właścicielem kiosku tytoniowego, Brzechwa jakimś zaśpiewem, fragmentem jakiejś arii wita się z Tuwimem i jego lalkowatą żoną”[2]. Przyjeżdża Słonimski pojeździć na nartach, śpiewak Jan Kiepura z żoną, żeby się pokazać, albo aktor Adolf Dymsza spaceruje z nartami w marynarce w jodełkę. Prasa uprawia propagandę zakopiańską: a to aktorka Helena Grossówna pozuje wdzięcznie przy pociągu, a to Mira Zimińska zalicza pozorowany upadek na nartach, uśmiechają się chłopcy w wełnianych sweterkach i pumpach z fikuśnymi czapeczkami i nartami trzymanymi niedbale na ramionach, albo sam prezydent Mościcki jedzie na nartach pod krawatem i w tweedowym sweterku z modnym paseczkiem w pasie.

Czasem kpi się z tej mody, magazyn „Teatr i Życie Wytworne” pisze wprost: „Umiejętność posługiwania się nartami w Zakopanem nie obowiązuje, natomiast należy nosić strój «super-sport» oraz narty, jeśli nie na nogach, to przynajmniej na ramieniu”[3]. I mimo że jest antytezą modnego typu sportowego, Gombrowicz stawia się tu z podobnym poczuciem obowiązku jak przy codziennych wizytach w kawiarni. Jego szlak turystyczny pozostaje całkowicie banalny. Raz w latach dwudziestych wykroczył poza ten schemat, wyjeżdżając w góry na ukraińską Huculszczyznę do Worochty i Jaremcza. Zdarzają mu się małe wypady pod Warszawę, a to do Anina, a to do znajomych w Konstancinie – lokalną kolejką, którą ma prawie pod domem, albo do zaprzyjaźnionego majątku, na przykład u Zdziechowskich w Poznańskiem.

Pomysł na książkę wziął się z męczących snów o powrocie do szkoły

Między innymi właśnie w Zakopanem powstają fragmenty „Ferdydurke”, choć jest jeszcze kilka innych miejsc mogących rościć sobie prawo do tej książki, która począwszy od stycznia 1935 roku, ukazuje się we fragmentach w prasie. Byłaby to oczywiście Chocimska 35/15 w Warszawie, gdzie „pracował podobno, leżąc w łóżku, a pisał na specjalnie skonstruowanej podpórce, którą ustawiał przed sobą na kołdrze”[4]. Ale i Potoczek (trzecia część w 1937 roku), i Wsola u Jerzego, a także Kraków, gdzie odwiedza Tadzia Kępińskiego w drodze do Zakopanego latem 1937 roku, gdy kończy trzydzieści trzy lata. W Krakowie odbywa klasyczne wycieczki – Wawel, Kazimierz (lubi kontrastowość tej dzielnicy, średniowieczny kościół stoi tu koło żydowskiego targu i bożnicy), czasem Salwator i oczywiście rynek i knajpy – Wójcikiewicza przy Krakowskiej i Pod Krzyżykiem przy Rynku Głównym. W małym ciemnym pokoju od strony podwórka przy ulicy Siemiradzkiego 19 dyskutuje nad Filidorem i Filibertem, którzy najbardziej podobają się Tadziowi[5].

Prace kontynuuje w Zakopanem, pomiędzy leżakowaniem, choć nie jest specjalnie chory, czuje się raczej „chory na nierzeczywistość” niż gruźlicę czy płuca[6]. Jego kontakty ze spacerującym w wełnianym sweterku w liliowo-pomarańczowe paski układają się średnio. Witold dalej dręczy Witkacego ziemiańskim zblazowaniem i gdy ten „delektował się po swojemu, demonicznie, doskonałą głupotą pana Iksa, ja zapytywałem: – Czy to krewny Platerów?”[7].

Podczas finalnych prac nad powieścią w 1937 roku Witkacy „zerwał z Gombrowiczem [sic!]”[8]. W razie takich zerwań chimeryczny Witkac zwykł wysyłać delikwentowi list – dla Gombrowicza przewidział „odmowę ukłonów czy zakaz odwiedzania niektórych lokali i wykluczenie lektury dzieł delikwenta”[9]. Nic więc dziwnego, że w Ferdydurke znajdzie się nawiązanie do jego postaci.

Pomysł na książkę wziął się z tych męczących snów o powrocie do szkoły, o niezdanym egzaminie, o tym, że trzeba znowu napisać maturę. Prześladujące koszmarne uczucie, ale jak je wykorzystać literacko? Wie, że musi to być o „walce niedojrzałości o doskonałość” i o „zmowie dorosłych, skończonych – przeciw młodości”[10]. Kluczy wokół tematu, zamykając go w małych satyrach z nadzieją, że dorówna humorem Antoniemu Słonimskiemu. Najpierw ukazuje się „Mechanizm życia” – po przeróbce staje się w książce „Filibertem dzieckiem podszytym” (o wieśniaku z Wilna, który miał dziecko, a „to dziecko miało znowu dziecko i znowu było dziecko”[11]). Półtora miesiąca później do druku idzie „Filidor dzieckiem podszyty”[12]. Tak w sumie wychodzi dziesięć fragmentów – od stycznia 1935 do października 1937 roku, niedługo przed publikacją książki[13].

Tytuł „Ferdydurke” pojawił się już w lipcu 1935 roku przy fragmencie ze znanymi scenami szkolnymi i postaciami Józia, profesora Pimki, kolegów Miętusa i Syfona, ale jeszcze bez „pupy” i „gęby” czy „kulturalnych ciotek”[14]. Jest już naznaczony kierunek – zapowiedź „powieści «Ferdydurke»”, ale całość wciąż się wymyka. Pytaniem pozostaje, czy stać go na napisanie pełnej powieści.

Gombrowicz. Ja, Geniusz
Klementyna Suchanow, „Gombrowicz. Ja, Geniusz” (tom 1 i 2), Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2017

Dopiero po roku od pierwszych prób zyskuje świadomość potencjału i „Ferdydurke” zaczyna ponosić jak znarowiony koń i rozporządzać piórem. Zatem wraca do poprzednich fragmentów, zmienia i podporządkowuje je wymuszonej przez galop logice. Wsparciem podczas tych zmagań jest dla niego Bruno Schulz, który wierzy w pomysł i dopinguje go w wysiłkach[15]. Bez entuzjazmu Schulza może w ogóle nie byłby w stanie dociągnąć pomysłu do końca.

Zarówno otwierający fragment „Ferdydurke” ze „Skamandra”, jak i książkowy zaczynają się opisem sytuacji mężczyzny, który ukończył trzydzieści lat. W wersji z 1935 roku bohater ma jeszcze przypisane cechy maskujące – jest „pracownikiem, etatowym czy też kontraktowym, z którego uleciał gaz młodości”, i ta „żałość z powodu własnej zagubionej krasy, z powodu zaprzepaszczonej poezji mej własnej osoby” przywodzi go do myśli o przyszłości[16]. Zastanawia się, czy życie swe rozwinąć poprzez pracę i „pracą dochrapać się jakiegoś stanowiska”, czy „wyżyć się” poprzez dziecko, czy też ulec ponętnej idei. W czasie snu ukazuje mu się w kącie pokoju sobowtór. Spogląda na niego tępo, wstydliwy, zniknie dopiero wtedy, gdy plunie mu w twarz i zdecyduje się być mężczyzną. Potem pojawia się jeszcze służąca ze śniadaniem, po niej Piekosiński (nawołujący do czynu i wstąpienia do Związku Bojowników Miecza), dopiero na końcu Pimko, który „mężczyznę” uinfantylni.

Dwa lata później bohaterem staje się już wyraźnie sam autor książki (choć zachowuje to samo imię: Józio), identyfikowalny poprzez tytuł „Pamiętnik z okresu dojrzewania”. To również człowiek po trzydziestce, który „chodził po kawiarniach i po barach, spotykał się z ludźmi zamieniając słowa, czasem nawet myśli”[17], ale czuje, że jego sytuacja jest „niewyjaśniona”, podczas gdy koledzy wiodą normalne życie, pożenili się, ustabilizowali. By „wyjaśnić” swój byt, najpierw napisał książkę („Pamiętnik z okresu dojrzewania”), ale obecnie żałuje, że nadał jej taki tytuł, bo przez to sam został uznany za niedojrzałego. Oprócz siebie Gombrowicz wprzągł do akcji kolegów: Miętusa, którego prototyp można wywieść od kolegi szkolnego o nazwisku na K[18], oraz Syfona (oryginalna ksywa innego kolegi)[19]. Pojawił się także pod ksywą Kopyrda Ludwik Chołoniewski z Alei Ujazdowskich. We flanelowych spodniach stoi w oknie, „obojętnie podrzucając pilnik od paznokci i patrząc na nogi”[20], do tego gwiżdżąc, a gdy dochodzi do pojedynku na miny między Miętusem i Syfonem, „przeciągnął się, zabrał kajet i poszedł do domu na nogach swych”. Są także inne elementy, które wywieść można z doświadczeń autora – fascynacja parobkami, nieudane narzeczeństwo z Zosią, ziemiański dworek.

Język Gombrowicza to wykręcanie znaczeń banalnych słów

Centralna historia Józia, którego profesor Pimko porywa, by umieścić na powrót w szkole, przerywana jest pamfletami, felietonami, rozprawą z wrogami, a także filozoficznymi esejami. Gombrowicz wykorzystuje te formy, by bezpośrednio rozprawić się z bolącymi go sprawami. Czyli przede wszystkim z przyjęciem „Pamiętnika” i z „ciotkami kulturalnymi”, w których rękach spoczywa recenzowanie książek. Nie czekając na „ciotkową” opinię, od razu kwestionuje oczekiwanie artystycznej konstrukcji, broniąc nieortodoksyjnej budowy „Ferdydurke”. Ta powieść nie ma już nic wspólnego z wymarzoną wcześniej powieścią dla mas, trudno wyobrazić sobie kucharki zaczytujące się „Ferdydurke”. Zdając sobie sprawę z tej porażki, Gombrowicz określa trzy rodzaje pisarzy. Są pisarze dla mas (ich przedstawiciel to „pospolity fabrykant taniej brukowej sensacji”)[21], którzy jednak wywierają wpływ na szersze grono czytelników. Są „książęta z Bożej łaski”, czyli giganci, jak Szekspir czy Goethe. Trzecia grupa to pisarze drugorzędni – którzy piszą „wiecznie na trójczynę, słudzy i naśladowcy mistrzów”. O ile łaskawie wypowiada się o pierwszej grupie, siebie nieskromnie plasując w drugiej, to ostatnią – tych, co „Dostojewskiemu wiszą u paska” i „przedrzeźniają nędznie to, co on powiedział dobrze” – traktuje z pogardą.

„Ferdydurke” jest jak odkurzacz, który wessał rożne ślady. Sam tytuł Gombrowicz czerpie z „Babbitta” Sinclaira Lewisa, gdzie występuje postać Fredy Durkee, w polskim przekładzie przekształcona na Ferdy Durkee. Gombrowicz twierdzi, że książki nie czytał, że nazwisko bohatera wyłowił w magazynie angielskojęzycznym[22]. Mógłby przeczyć temu fakt, że postacie Ferdy Durkee oraz Mouse-Mana (zniekształcony w polskim tekście do Mose-mana) pojawiają się w jego opowiadanku z 1935 roku, którego treść sugeruje, że musiał znać przynajmniej fragment książki. W „Uszach” jest bowiem nawiązanie do sytuacji, gdy Babbitt spotyka subiekta Ferdy Durkee w restauracji De Luxe[23]. Jakkolwiek było, po małej transformacji ulepił z tego „Ferdydurke”. Jak zanotował: „Nie wiedziałem jak nazwać ten utwór. Wolałem, żeby to było słowo wymyślone, absurdalne”[24]. Ten zlepek podoba mu się fonetycznie, nie zamierza nawiązywać do „Babbitta”, chce raczej nadać tytułowi posmak nonsensu. Nauka wyciągnięta z recepcji „Pamiętnika z okresu dojrzewania” nie poszła w las. W książce są też widoczne ślady ówczesnych polemik, na przykład dotyczących seksualności człowieka. Dyskusje u Młodziaków odzwierciedlają echa akcji Tadeusza Boya-Żeleńskiego i jego kochanki Ireny Krzywickiej o legalizację aborcji i edukację seksualną, albo książek Bena Lindseya „Małżeństwa koleżeńskie” i „Bunt młodzieży”. Gombrowicz ośmiesza nie tylko konserwatywnego Pimkę, ale i postępowość rodziny Młodziaków, w której rodzice deklarują wobec córki, pensjonarki Ziuty, że nie będzie problemu, jeśli zajdzie w ciążę.

„Ferdydurke” jest w dorobku Gombrowicza powieścią najbardziej w dialogu z rzeczywistością aktualną

„Ferdydurke” jest w dorobku Gombrowicza powieścią najbardziej w dialogu z rzeczywistością aktualną. Ociera się nawet o polityczną satyrę, gdy w pewnym momencie pojawia się „wierszyk parodiujący legionową «Pierwszą Brygadę»” – ten jednak w ostatniej chwili przed drukiem Gombrowicz wycofa pod naciskiem Zofii Nałkowskiej: „Czy Pan oszalał?! To prowokacja…” (istnieje przecież cenzura, będzie skandal, poza tym za takie rzeczy zdarzają się napaści)[25]. Wciąż pamięta się, jak dziesięć lat wcześniej Dołęga-Mostowicz, jeszcze jako dziennikarz, został pobity i porzucony w rowie w Jankach pod Warszawą za artykuły o aresztowaniach, zaginięciach i napadach na ludzi. Z czasem te konteksty „Ferdydurke” zostaną zapomniane, a o wartości książki stanowić będą inne elementy, jak groteskowe pojedynki na miny czy człowiek stojący z gałązką w gębie pod pokojem Ziuty.

„Ferdydurke” miała być początkowo tylko „dowcipną satyrą”, z czasem zaczęły się w niej kumulować inne kwestie. Zasadnicza jest ta znana pod pojęciem „formy”, kluczowy termin do zrozumienia Gombrowicza. Wyczucie „formy” wzięło się z wyczulenia na konwenanse, na specyficzne stosunki w rodzinie, a także ze sposobu, w jaki manifestowano polskość. Polskę rozumiał Gombrowicz jako „kraj przejściowy” z osłabioną formą bytu, gdzie żadna myśl „ani renesans, ani religijne walki, ani rewolucja francuska, ani rewolucja przemysłowa”, nawet rewolucja bolszewicka nie zostały przeżyte, a katolicyzm nie jest żadną myślą twórczą, jedynie biernością[26]. Poczucie formy wyostrzyły w nim także warunki polityczne – napompowywanie się przez ludzi ideami, jak faszyzm („coś dziwnego poczęło się wyrabiać z ludźmi”), ślepa wiara, do tego „jaskrawe głupoty, cyniczne fałsze, nieprzytomne przeinaczanie najoczywistszej oczywistości, atmosfera złego snu…”. Przyduszony przez te familijno-obywatelsko-kulturowe warunki poszukiwał innej formuły. Najpierw dystans. Zerwał z formą rodzinną, klasową, potem z formą narodu, by uzyskać swobodę myślenia. Na końcu doszedł do tego, że musi odciąć się od samego siebie. Że on, mistrz min i póz, sam nie jest wolny od formy. „Przystąpiłem do operacji. Nożem odrzynającym była następująca myśl: uznaj, pojmij, nie jesteś sobą, nigdy nie jest się sobą, nigdy, z nikim, w żadnej sytuacji; być człowiekiem to znaczy być sztucznym”. W ten sposób „Ferdydurke” przemieniła się z satyry w „groteskowy poemat o mękach człowieczych” w zmaganiu z formą. Każdy zastygły kształt – szkoły, profesorski, kultury, narodowy, tradycji, a nawet nowoczesności zostaje przez Gombrowicza ośmieszony.

„Ferdydurke” miała być początkowo tylko „dowcipną satyrą”

Jak się już jednak wszystko ośmieszyło, to co pozostaje? Najbardziej męczył się Gombrowicz właśnie nad zakończeniem książki. Co ma począć bohater po tym, jak uciekł od wszystkich form bycia, i ile można tak uciekać? Przez kilka tygodni chodzi ulicami i duma nad tym niespokojny. Ostatecznie ukaże bohatera sam na sam z wtuloną w niego Zosią, jak przywołuje „trzeciego człowieka”, kogoś obcego, kto będzie jak „tchnienie ożywcze”. I podczas gdy Zosia „podaje mu” swoją „gębę”, czyli całuje, on wyzywa na pojedynek inne gęby, by go „wymiętosiły”, by przyprawiły mu „nową gębę”, której będzie musiał się znowu przeciwstawić. Miłość dziewczyny nie jest tak inspirująca jak „pęd”, czyli ciągła walka, to ona nadaje sens życiu. Bohater rozumie, że nie ma „ucieczki przed gębą, jak tylko w inną gębę, a przed człowiekiem schronić się można jedynie w objęcia innego człowieka”. Dodaje jednak, że przed „pupą”, jak nazywa infantylizację, w ogóle nie da się uciec. „Ścigajcie mnie, jeśli chcecie. Uciekam z gębą w rękach”[27] – głosi ostatnia linijka tekstu. Wciąż wychodzi to jednak jakoś za poważnie i tu ratunkiem okazuje się Aniela. Pewnego ranka wchodzi ze śniadaniem na tacy do pokoju panicza, a ten, leżąc na łóżku, obwieszcza jej, że skończył książkę. Na co służąca wypala: „Koniec i bomba, a kto czytał, ten trąba”. Z zachwytu odbiera mu głos i natychmiast dopisuje ten wers jako zakończenie „Ferdydurke”. Filozoficzny aspekt ucieczki zostaje osłabiony absurdalnym zakończeniem, a jednocześnie idealnie zgrywa się z nic niemówiącym tytułem.

Rewolucja, jaką przynosi ze sobą „Ferdydurke”, to także nowy język. Nawet autorzy książek uznawanych w tym czasie za prowokacyjne, jak „Wspólny pokój” Uniłowskiego albo „Zazdrość i medycyna” Choromańskiego, w kwestii języka nie poszli tak daleko. Uniłowski wprowadził na przykład wulgaryzmy czy język uliczny, Gombrowicz na odwrót, wziął całkiem proste słowa, jak „pupa”, „gęba” czy „łydka”, i zintensyfikował je poprzez nadanie im filozoficznego sensu. Do tego, nie siląc się nawet na realizm, od niechcenia powrzucał zaskakujące zdania typu: „Stoi. I stoi tak absolutnie, jakby siedział”. Takiej „wirtuozerii pomysłów, sztuczek, genialnych «wariactw», przekomarzań, zaskoczeń” – jak to scharakteryzuje jeden z krytyków – jest u niego wiele[28]. Na przykład rozmowa między nauczycielami: „W tej chwili jedno ciało zwróciło się do drugiego ciała i spytało: – He, he, hm, no, co tam? Co tam, panie kolego? – Co tam? – odrzekło tamto ciało. – Staniało. – Staniało? – powiedziało pierwsze ciało. – Chyba podrożało? – Podrożało? – spytało drugie ciało. – Chyba cośkolwiek staniało. – Bułki nie chcą stanieć – mruknęło pierwsze ciało i schowało resztki niedojedzonej bułki do kieszeni”[29].

Język Gombrowicza to wykręcanie znaczeń banalnych słów, rozbrajanie frazesów poprzez powtórzenia i podnoszenie ich do mitologii. Zabawa z językiem, neologizmy czy gra onomatopeją pojawiają się wprawdzie u Tuwima czy Słonimskiego, ale to poezja. Od powieści w tamtym czasie wymaga się weryzmu, bo najważniejsza jest psychologia postaci, a co za tym idzie – realistyczny język. Tymczasem język Gombrowiczowski z weryzmem ma niewiele wspólnego. Jest rozwydrzony i sklerotyczny, nie sili się na humor czy seksapil, a jednocześnie bezczelnie porywa i się narzuca. To język tworzy właśnie tę charakterystyczną gwałtowność „Ferdydurke”, „przemoc ukrytą w formach składni językowej”[30]. Znakiem rozpoznawczym tego języka staje się nowy słownik – odtąd „przyprawia się komuś gębę” albo „gwałci przez uszy”.

Książkę odrzuca wydawnictwo Gebethner i Wolff. W redakcji sekretarzuje Aleksander Wat, były futurysta. Jan Gebethner „czasem utrącał książkę, że za trudna, że dużo straci, więc kilka utrąceń miałem – wspomina Wat. – Jedną gafę zrobiłem. Utrącił mi «Ferdydurke », mogłem to przeprowadzić, ale nie upierałem się, nie byłem przekonany. Owszem, książka mnie zainteresowała, zaintrygowała, ale jej nie lubiłem, tak że nie włożyłem żadnego trudu w to, by o nią walczyć. Powiedziałem mu, że to jest interesujące, że trzeba wydać, że jednak to jest coś nowego, ale nie upierałem się zupełnie przy tym”[31]. Witold jeszcze w gimnazjum żartował sobie z „Ja z jednej strony i ja z drugiej strony mego mopsożelaznego piecyka” Wata, nie ceni twórczości futurystów. Z kolei komunista Wat podchodzi letnio do paniczykowatego Gombrowicza, który zresztą z daleka omija zaangażowanych pisarzy, bo uważa ich za nudnych. Jeszcze kilku wydawców odrzuci „Ferdydurke”. Ostatecznie druga książka Gombrowicza również ujrzy światło dzienne w Roju. Znowu odbywają się dyskusje z Kisterem, pewnie na temat umowy, może i promocji.

Gombrowicz nieraz słyszy zapewnienia, że ma talent, ale tak wyglądają rozmowy wśród kolegów debiutantów. A potem zawsze pojawia się jednak jakieś „ale”, „przenoszące w przyszłość naszą wielkość i stawiające ją nieco pod znakiem zapytania”[32]. Dramat, który spoczywa od dawna w jego szufladzie, to „gra na zwłokę”, za to powieść mogłaby go lepiej obronić. „Wiedziałem, co mam napisać. Bronić siebie samego! Narzucić siebie ludziom! Walczyć o siebie! Ten nowy utwór mnie miał służyć, mnie osobiście”[33]. „Ferdydurke” powstaje jako broń w walce o wielkość. Takie deklaracje brzmią buńczucznie, a w rzeczywistości stoją za nimi nerwy, niepewność, a nawet depresja.

Wesprzyj Więź

Kiedy książka ukazuje się jesienią 1937 roku, Bruno Schulz notuje: „Mam pecha z Gombrowiczem. Przechodzi teraz jakieś stany depresyjne i unika ludzi”[34] oraz „[…] Gombrowicz – rzecz dziwna – jest bardzo zdeprymowany i zatroskany o los swej książki”[35]. Z kolei Tadeusz Kępiński wspomina, że Gombrowicz „nie obiecywał sobie wiele po nowej powieści, którą pojmował raczej jako rozrachunek, a nie opus magnum, z którym wszedłby do Panteonu; przeżywał dręczące obawy, że nie będzie rozumiane, przyjęte”[36]. O ile Schulz miewał wątpliwości co do powstających na gorąco fragmentów, o tyle gdy dostaje do rąk całość, nie może się oderwać, a po każdym skończonym rozdziale biegnie na pocztę, by nadać z Drohobycza telegram zachwytu do autora. Dla Witolda, który zamknięty przy Chocimskiej przeżywa męki, telegramy Brunona są balsamem. Schulz na tym nie poprzestaje, z całą wspaniałomyślnością głosi wszem wobec: „Dziwne uczucie, gdy się z kimś obcuje na tak poufałej stopie, a tu nagle wystrzela zeń geniusz”[37].

Fragment książki Klementyny Suchanow „Gombrowicz. Ja, Geniusz”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2017. Tytuł od redakcji


[1] Ten pobyt potwierdza publikowana w uzdrowisku „Zakopiańska Lista Gości” – każdy kuracjusz znajduje się na takiej kilkukartkowej, zazwyczaj spisanej na maszynie liście, odnawianej co jakieś dwa tygodnie (figuruje jako Gombrowski). Patrz: „Zakopiańska Lista Gości” [dodatek do wydawnictwa „Zakopane i Tatry”], 17.12.1932, nr 20, s. 1.
[2] Henryk Worcell, „O czym rzeka szepcze z deszczem”, Wrocław 1989, s. 66.
[3] Cytat za: Maja Łozińska, Jan Łoziński, „W kurortach przedwojennej Polski. Narty–dancing–brydż”, Warszawa 2012, s. 49.
[4] Eryk Lipiński, „Pamiętniki”, Warszawa 1990, s. 229.
[5] Tadeusz Kępiński podaje rok 1936, po czym dokładnie opisuje etap pracy, z czego wynika, że była to jej końcówka, czyli jednak lato 1937. Patrz: ŚJM, s. 352.
[6] Takiego wyrażenia używa w „Ferdydurke. Fragment”, „Skamander”, lipiec 1935, z. 60, s. 272.
[7] WW, s. 126.
[8] List Brunona Schulza do Romany Halpern, 13.10.1937 [w:] KL, s. 149.
[9] Jerzy Pomianowski, „Wybór wrażeń”, Lublin 2006, s. 35.
[10] Wyrażenia cytowane przez Tadeusza Kępińskiego, patrz: ŚJM, s. 351.
[11] Witold Gombrowicz, „Mechanizm życia”, „Prosto z Mostu”, 6.01.1935, nr 1, s. 10.
[12] Witold Gombrowicz, „Filidor dzieckiem podszyty”, „Gazeta Polska”, 18.02.1935, nr 49, s. 3, 4; 19.02.1935, nr 50, s. 5.
[13] Patrz przypis 9, rozdział „Młode pokolenie.” Oprócz tekstów: „Mechanizm życia”, „Apostrofa do Tośki”, „Filidor dzieckiem podszyty”, „Uszy”, „Studnia”, „Ferdydurke”. „Fragment” i „Tośka. Fragmenty”, ukazały się: „Skazić urok nowoczesnej pensjonarki. Z powieści «Ferdydurke»”, „Studio”, maj 1936, nr 2, s. 23–27, przedruk: F, s. 318–321; „Lekcja łaciny. Fragment powieści «Ferdydurke»”, „Czas”, 24.12.1936, nr 354, s. 18, 19, przedruk: F, s. 306–310. Ostatni fragment związany z „Ferdydurke” ukazał się jako „Podglądanie i dalsze zapuszczanie się w nowoczesność”, „Wiadomości Literackie”, 17.10.1937, nr 43, s. 4, przedruk: F, s. 321–336.
[14] Witold Gombrowicz, „Ferdydurke. Fragment”, „Skamander”, lipiec 1935, z. 60, s. 264–284.
[15] Patrz: „Russovich o Gombrowiczu” [wywiad z Alejandrem Russovichem], „Teatr” 1995, nr 9, s. 11.
[16] Witold Gombrowicz, „Ferdydurke. Fragment”, dz. cyt., s. 264, 265, cytat za: F, s. 278. Podobnie następne.
[17] Witold Gombrowicz, „Ferdydurke”, Warszawa 1937, s. 7.
[18] Tadeusz Kępiński wspomina, iż był to jeden z „braci K.”, który szybko skończył edukację (ŚJM, s. 371). Na liście uczniów nie znajduję żadnych braci, ale z uczniów na literę K pojawia się w roku 1915/1916 Remigiusz Krajewski (wykluczam bowiem Wacława Kotkowskiego, krewnego Witolda, z którym chodził do klasy). W ostatniej klasie są jeszcze: Juliusz Kochanowski, Wincenty Kołodziej, Stefan Koziński, Leszek Krasicki, Józef Kraszewski, Stefan Kucharski (nie ma już Remigiusza Krajewskiego). Dane za: dokumenty Archiwum Państwowego w Milanówku, Zespół Prywatnego Gimnazjum św. Stanisława Kostki.
[19] Tadeusz Kępiński wspomina, że Syfon wzorowany był na „koledze O.” (ŚJM, s. 356). W roku szkolnym 1915/1916 pojawia się jeden uczeń z nazwiskiem na tę literę: Stanisław Oszkiel. W ostatnim roku szkolnym (1921/1922) jest Henryk Olszewski. Kępiński gdzie indziej wspomina także braci Orszagh. Nazwiska uczniów za: dokumenty Archiwum Państwowego w Milanówku, Zespół Prywatnego Gimnazjum św. Stanisława Kostki.
[20] Witold Gombrowicz, „Ferdydurke”, dz. cyt., s. 60. Następny s. 74.
[21] Rozdział IV, „Przedmowa do Filidora dzieckiem podszytego” [w:] tamże, s. 90. Podobnie dwa następne, kolejne s. 91.
[22] Informacja pojawia się w „Kronice Ferdydurke” prowadzonej przez Gombrowicza w momencie argentyńskiego wydania (BL, box 12, folder 445). Komentarz w wydaniu krytycznym „Ferdydurke” w opracowaniu Włodzimierza Boleckiego (F, s. 263, 264) sugeruje, że Gombrowicz czytał książkę.
[23] Witold Gombrowicz, „Uszy”, „Problemy. Dwutygodnik Polityczno‑Literacki” 1935, nr 7, s. 3. Patrz: komentarz Włodzimierza Boleckiego, F, s. 402–406.
[24] „Kronika Ferdydurke”, dz. cyt.
[25] WW, s. 104.
[26] T, s. 26. Następne s. 30, 31.
[27] Witold Gombrowicz, „Ferdydurke”, dz. cyt., s. 324, 325. Następny s. 80.
[28] Gustaw Herling-Grudziński, Zabawa w «Ferdydurke», „Orka” 1938, nr 2, s. 6, przedruk: tegoż, „Dzieła zebrane. Recenzje, Szkice, Rozprawy literackie 1935–1946”, t. 1, Kraków 2010, s. 63–68.
[29] Witold Gombrowicz, „Ferdydurke”, dz. cyt., s. 46.
[30] Tak miał się wyrazić o jego języku Bruno Schulz. Cytat za: T, s. 35, 36.
[31] Aleksander Wat, „Mój wiek. Rozmowy z Czesławem Miłoszem”, t. 1, Warszawa 1990, s. 247.
[32] WW, s. 82.
[33] T, s. 23.
[34] List Brunona Schulza do Romany Halpern, 13.10.1937 [w:] KL, s. 149.
[35] List Brunona Schulza do Romany Halpern, 16.11.1937 [w:] KL, s. 150.
[36] ŚJM, s. 355.
[37] List Brunona Schulza do Romany Halpern, 16.11.1937, dz. cyt.

Podziel się

Wiadomość